Działalność amerykańskiego potentata jest biznesem związanym z rynkiem transportu, a nie tylko nowoczesnymi technologiami. Uznał tak rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Co to oznacza w praktyce? To, że w świetle prawa unijnego nic nie stoi na przeszkodzie, by państwo zobowiązało Ubera i innych operatorów opierających swój biznes na podobnym modelu do posiadania licencji i pozwoleń.
Cała sprawa zasadza się na tym, czym jest platforma elektroniczna Uber i do czego służy. Zdaniem jej zwolenników jest ona usługą społeczeństwa informacyjnego. Uber jedynie służy kierowcom z nim współpracującym do tego, by świadczyć usługi transportowe. Za wszelkie kwestie związane z przewozem odpowiada już sam kierowca.
Druga koncepcja – przeciwników Ubera i jemu podobnych – zakłada, że świadczenia oferowane przez amerykańską korporację należą do dziedziny transportu.
Ocena, która z tych wersji odpowiada prawu unijnemu, jest kluczowa. Gdyby bowiem uznać, że działalność Ubera to usługa społeczeństwa informacyjnego, to państwa członkowskie nie mogłyby jej „doregulowywać”. Byłoby to sprzeczne z zasadą swobodnego świadczenia usług w rozumieniu kilku aktów prawnych, w tym z dyrektywą 2015/1535 ustanawiającą procedurę udzielania informacji w dziedzinie przepisów technicznych oraz zasad dotyczących usług społeczeństwa informacyjnego oraz dyrektywą 2000/31/WE w sprawie niektórych aspektów prawnych usług społeczeństwa informacyjnego, w szczególności handlu elektronicznego w ramach rynku wewnętrznego.
Jeśli jednak usługę powiążemy z rynkiem transportu – państwa członkowskie mogą nakładać na Ubera wymóg posiadania licencji i pozwoleń.
Rzecznik generalny TSUE prof. Maciej Szpunar uznał, że działalność Ubera jest usługą mieszaną, której część jest świadczona drogą elektroniczną, a część – nie.
To oznacza, że może ona być uznana za usługę społeczeństwa informacyjnego. Ale tylko wówczas, gdy świadczenie, które nie jest wykonywane drogą elektroniczną, jest niezależne gospodarczo od tego wykonywanego tą drogą (ma to miejsce w szczególności w przypadku platform pośredniczących przy sprzedaży biletów lotniczych czy też rezerwacji hoteli). Lub gdy usługodawca świadczy całokształt usługi (czyli zarówno część oferowaną drogą elektroniczną, jak i tę w inny sposób) czy też wywiera decydujący wpływ na warunki jej świadczenia, a jej główny element jest wykonywany drogą elektroniczną (co ma miejsce na przykład w odniesieniu do sprzedaży towarów online).
Zdaniem rzecznika generalnego, w przypadku Ubera nie mamy do czynienia z żadnym z tych przypadków. Wskazuje w swej opinii, że kierowcy współpracujący z Uberem nie prowadzą działalności, która istniałaby niezależnie od tej platformy. Mówiąc prościej, trudno wyobrazić sobie kierowcę pozyskującego klientów za pomocą aplikacji elektronicznej, który świadczy usługi np. wówczas, gdy zepsuje mu się oprogramowanie.
W efekcie Uber nie jest tylko pośrednikiem między kierowcami a pasażerami, lecz – cytując za rzecznikiem – „organizatorem kompletnego systemu przewozu miejskiego na żądanie, którym jednocześnie zarządza”. A to pozwala państwom członkowskim wymagać od Ubera spełniania norm równie restrykcyjnych, co te określone dla korporacji taksówkarskich.
Należy jednak poczynić pewne zastrzeżenie. Wbrew informacjom przekazanym przez niektóre media internetowe, powyższa interpretacja nie jest stanowiskiem Trybunału Sprawiedliwości UE, lecz rzecznika generalnego trybunału. W dużym uproszczeniu doradza on sędziom, jak powinno wyglądać orzeczenie. W 4 na 5 przypadków podążają oni za jego wskazówkami. Ale nie można wykluczyć, że tym razem wystąpi przypadek rzadziej spotykany i ostatecznie przed TSUE wygra Uber. Rozstrzygnięcie będzie znane w ciągu kilku miesięcy.