PAP: Kończy pani szefowanie UKE. Co się udało przez te ponad cztery lata, a gdzie dostrzega pani błędy?
M.G.: Trudno to zamknąć jednym zdaniem, wszystkich zainteresowanych odsyłam do mojego podsumowania opublikowanego na stronie internetowej UKE. Na pewno sukcesem było udostępnienie nowych częstotliwości dla operatorów telekomunikacyjnych, jak i tych dla naziemnej telewizji cyfrowej, radia cyfrowego. To ma bardzo pozytywny efekt dla rynku, dla gospodarki i dla konsumenta. W przypadku rynku im więcej częstotliwości, tym łatwiejszy rozwój firm. Wzrost wartości rynku mobilnej transmisji danych w okresie 4 lat o ponad 123 proc. przekłada się na wzrost PKB. Także dla konsumenta możliwość korzystania z mobilnych usług telefonii komórkowej to ogromny plus i w życiu prywatnym, i w działalności zawodowej. W trakcie uruchomiania naziemnej telewizji cyfrowej nasze wozy pomiarowe dosłownie kilka razy okrążyły ziemię, sprawdzając, czy teren jest gotowy do wyłączeń. "Brygady cyfrowe", które nasze delegatury stworzyły z uczniami szkół technicznych, chodziły od domu do domu i pomagały przełączyć TV zwłaszcza ludziom starszym. Udało się to zrobić bez żadnej “wtopy”.
Na konto tego, co się udało, zaliczyłabym też - mimo wszystkich problemów - aukcję LTE. Oceniam ją jako sukces zrodzony w bólach. Poród trwał wiele miesięcy, w sumie dwa lata, jeśli wziąć też pod uwagę proces konsultacyjny. Ale dzięki temu na telekomy nałożyliśmy zobowiązania inwestycyjne dotyczące 2,3 tys. gmin z 2,5 tys. polskich gmin ogółem. To jest stuprocentowe pokrycie kraju szybkim mobilnym internetem LTE. I nie sprawdziło się czarnowidztwo niektórych ekspertów - ceny usług mobilnych dla konsumentów spadły w wyniku aukcji, a nie poszły w górę.
PAP: Decyzja o aukcji na LTE wzbudzała kontrowersje. Czy gdyby Pani mogła cofnąć czas, to zorganizowałaby to inaczej?
M.G.: Jeśli chodzi o decyzję o samej aukcji, czy przygotowanie dokumentacji, to nie. Przyznam jednak, że prawo telekomunikacyjne i akty wykonawcze było skrojone dla dojrzałych graczy. Teraz wiem, że nie tylko z takimi mieliśmy do czynienia. Ale to wiemy teraz. Już po ćwiczeniu bojem....
PAP: Czy potrzebna była zmiana Prawa telekomunikacyjnego?
M.G.: Albo rozporządzenia. Problem polega na tym, że mieliśmy ewidentną lukę w prawie dotyczącą np. długości trwania aukcji, wykluczania przedsiębiorców z aukcji, czy choćby tego, że w razie wycofania się licytującego przepada wpłacony przez niego depozyt, a nie tylko wadium. W Prawie telekomunikacyjnym mamy zapis, że w takim wypadku przepada tylko wadium, wynoszące kilka albo kilkanaście milionów złotych. Depozyty przy tego typu aukcjach wynosiły natomiast 700 mln zł. Ale tych pieniędzy nie było jak zatrzymać, bo dokumentacja i zasady przeprowadzania aukcji nie mogą wykraczać poza przepisy ustawy albo rozporządzenia. Nie mogliśmy więc wpisać w dokumentacji, że depozyt przepada, bo według polskiego prawa takie przysporzenie na rzecz Skarbu Państwa jest możliwe tylko na podstawie przepisów. Kolejna rzecz to długość trwania aukcji. Ostatecznie ówczesny minister cyfryzacji Andrzej Halicki i tak musiał wydać rozporządzenie ograniczające czas trwania aukcji, naprawiając jedną z tych luk.
PAP: Nie przewidzieliście takiej sytuacji?
M.G.: Nigdy niczego się nie przewidzi w 100 proc., a tym bardziej, jeśli coś robi się pierwszy raz.
PAP: Czy dziś jest to już naprawione?
M.G.: Częściowo, właśnie przez nowelizację rozporządzenia aukcyjnego i ograniczenia czasu trwania aukcji, tzn. jeżeli aukcja trwa za długo, to przeprowadzana jest ostatnia runda. A efekty tej aukcji możecie państwo obserwować już dziś. Wszystkie rezerwacje są już wydane i operatorzy inwestują w całej Polsce w sieć LTE
PAP: A jeśli chodzi o depozyty?
M.G.: Jeszcze nie. Ale sądzę, że przy jakiejś nowelizacji Prawa telekomunikacyjnego rząd zamierza to zrobić.
PAP: Co uznaje Pani jeszcze za sukces, poza aukcją i częstotliwościami?
M.G.: Odblokowanie i stworzenie warunków do inwestycji w światłowody. Efekty są widoczne. Na koniec 2015 r., czyli po roku funkcjonowania decyzji o deregulacji, mamy 813 tys. gospodarstw domowych w zasięgu sieci światłowodowej. Na koniec tego roku zgodnie z planami będzie to półtora miliona gospodarstw, a pod koniec 2018 r. ma to być ponad 3.5 mln.
PAP: Jednak Polska jest na szarym końcu w UE jeśli chodzi o dostęp do internetu światłowodowego.
M.G.: Bo lata 2010 -2011 to okres stagnacji inwestycyjnej w telco. Rynek był przeregulowany, a działania deregulacyjne zostały dość późno uruchomione. Na Zachodzie światłowody buduje się od 7-8 lat, u nas od 2-3 lat, dopiero od roku 2012 regulator docenił wagę tej technologii. Jednak przyrost inwestycji jest u nas chyba najszybszy w UE. Uważam to za bardzo istotne, gdyż inwestycje w światłowody są dla operatorów nieuniknione równolegle z inwestycjami mobilnymi. Te dwie technologie muszą współistnieć, żeby konsumenci mieli dobry dostęp do sieci, przedsiębiorcy zarabiali, a kraj się rozwijał.
PAP: Jednak w Polsce są ciągle białe plamy. Czy to się zmieni?
M.G.: Rynek nie zainwestuje dobrowolnie w białe plamy, tam gdzie to się nie opłaca. Te białe plamy zostaną pokryte po części w efekcie nałożonych zobowiązań inwestycyjnych po aukcji LTE, a po części z pieniędzy publicznych, unijnych. To wystarczy, żeby w 100 proc. pokryć kraj.
PAP: Kiedy powinno to nastąpić?
M.G.: Białe plamy w ramach aukcji muszą zniknąć w ciągu 24 miesięcy - jest to "na sztywno" wpisane w decyzji inwestycyjnej. Myślę, że stanie się to jednak szybciej - w dużej części w ciągu roku. Teraz każdy pędzi z budową masztów, bo jest taka potrzeba: w ciągu ostatnich trzech lat konsumpcja danych wzrosła o 660 proc. Jeśli chodzi o programy europejskie, to właśnie został zakończony pierwszy konkurs, podpisywane są umowy - pewnie to zakończy się bliżej 2018-2019 r.
PAP: Czy rozwiąże to problem braku internetu także np. wzdłuż tras kolejowych?
M.G.: Faktycznie w tym obszarze nie jest najlepiej, np. na trasie Warszawa-Kraków praktycznie w ogóle nie można korzystać z internetu. UKE obecnie przeprowadza badanie jakości dostępu do internetu na szlakach kolejowych, żeby mieć pełny obraz sytuacji. Wyniki będą w pierwszych dniach września.
PAP: Co zatem się nie udało?
M.G.: Znacznie więcej obiecywałam sobie po współpracy z Urzędem Regulacji Energetyki. Synergia między sektorami jest bardzo duża. Nowe rozwiązania energetyczne potrzebują sieci światłowodowych ze względu na inteligentne liczniki, sterowanie urządzeniami domowymi, etc. Z kolei operatorzy telekomunikacyjni potrzebują dostępu do sieci energetycznych, żeby szybciej rozwijać swoje sieci. Zaczęliśmy od podpisania memorandum o współpracy i chcieliśmy nakłaniać naszych przedsiębiorców do wspólnych inwestycji. Miałam nadzieję, że to będzie dużym impulsem inwestycyjnym na rynku telekomunikacyjnym. Niestety współpraca nie stała się tak intensywna, jak oczekiwałam. Przez dwa lata zdołaliśmy tylko wypracowywać kodeks dobrych praktyk na rynku. Memorandum w sprawie jakości sieci także pozostawia jak na moje standardy wiele do życzenia. Ta forma dbania o jakość w sieciach była przedwczesna dla naszych przedsiębiorców. I chociaż udało się dużo zrobić (opracowanie wskaźników jakości, formy jednolitej komunikacji z konsumentem), to nie udało się wspólnie przeprowadzić badań jakości. Prezes UKE dokonał tego sam.
PAP: Na okres pani prezesowania przypada także deregulacja rynku poczty. Jak pani to ocenia?
M.G.: UKE przeprowadzał pierwszy w historii konkurs na operatora do świadczenia usługi powszechnej. Startowały InPost i Poczta Polska. Wygrała Poczta, ale to nie powinno zaskakiwać, bo przy skali obowiązków - a świadczenie usługi powszechnej to przede wszystkim obowiązki: duża sieć placówek otwartych minimum 5 dni w tygodniu, określona jakość usług i cen etc. Tylko tak duża firma mogła im podołać. Należy podkreślić, że w porównaniu do 2011 r. wolumen usług pocztowych wykonywanych przez operatorów alternatywnych wzrósł o ponad 115 proc. Widać, że rośnie konkurencja, co też powoduje, że inna jest dbałość o klienta, a to jest przecież najważniejsze. Teraz zastanawiam się, jaki będzie skutek wycofywania się InPostu z rynku, bo jego działalność dawała impuls konkurencyjny w tym specyficznym, chronionym przez państwo sektorze.
PAP: A co w trakcie Pani kadencji udało zrobić się dla konsumentów?
MG: Średnie wydatki na telefon komórkowy w 2015 r. wyniosły 49 zł. W roku 2011 średnie wydatki wyniosły 69 zł. Jest to spadek wydatków konsumentów aż o 29 proc. Z dostępnych trzech programów analogowych w 2011r. na koniec 2016r. konsument będzie mógł oglądać 31 darmowych programów naziemnej telewizji cyfrowej. Po raz pierwszy w historii dostarczono konsumentom rzetelna informację o jakości usług telekomunikacyjnych w Polsce. A na rzecz konsumentów urząd "odzyskał" w tym okresie prawie 7 mln złotych.
PAP: Jeśli chodzi o konsumentów, to UKE nie może sobie jednak poradzić z pośrednikami telekomunikacyjnymi, którzy wprowadzają w błąd właśnie starszych ludzi i namawiają do podpisywania niekorzystnych umów.
M.G.: Walczymy z tym od samego początku. Maksymalnie wykorzystujemy narzędzia, które daje nam prawo. Systematycznie od 2012 r. nakładamy kary na te firmy, wysyłamy też w każdej sprawie, gdzie widzimy znamiona przestępstwa, zawiadomienia do prokuratury. Nie mamy jednak narzędzi, żeby zamknąć te firmy, czy odzyskać pieniądze dla klientów. A prokuratura niestety do tej pory umarzała wszystkie nasze zawiadomienia z powodu “niskiej szkodliwości czynu”, bo każda indywidualna sprawa opiewa zazwyczaj na max kilkaset złotych. Tymczasem to jest zorganizowany proceder, biznes w oparciu o wyłudzenia. Na szczęście ostatnio prokuratura wszczęła postępowanie przeciwko jednej z takich firm - PGT, działającej pod nazwą Telefonia Polska Razem. Mam nadzieje, że to sygnał zmiany w podejściu.
PAP: Po tych wszystkich doświadczeniach, co zmieniłaby Pani w UKE?
M.G.: Bardzo brakuje nam inicjatywy legislacyjnej i jest to bolączka właściwie “od zawsze”. My na bieżąco wykonujemy przepisy prawa, które ktoś inny ustanowił, i wiemy, jakie są w nich braki i co trzeba zmienić, więc moglibyśmy przygotowywać szybkie nowelizacje. Teraz musimy czekać na inicjatywę rządową albo pisać do ministerstwa prośby o przeprowadzenie zmian, ale rząd rzadko podejmuje pracę na wniosek regulatora. Ma swój rytm prac, nie czuje tych problemów. Nie jesteśmy, tak jak np. UOKiK członkiem komitetu stałego rady ministrów, na którym są rozpatrywane uwagi przez nas zgłaszane. W naszym imieniu przedstawia je albo resort cyfryzacji, albo infrastruktury, a często nawet nie ma szans ich przegadać, więc to nie wypada dobrze.
PAP: Jak wygląda współpraca z Ministerstwem Cyfryzacji?
M.G.: Normalnie, tak jak zawsze. Nasze kompetencje i zadania są odmienne. Współpracujemy w obszarze polityki międzynarodowej, bo np. UKE daje merytoryczny wkład do stanowisk rządu dot. np prac w UE nad przeglądem dyrektyw telekomunikacyjnych. Ten resort ciągle się tworzy w obszarze eksperckim, bo zawsze był bardzo mały. Jeśli chodzi o kwestie krajowe, to współpraca dotyczy legislacji - np. przygotowujemy projekty rozporządzeń. Jest też współpraca w zakresie POPC.
PAP: Na rynku mówi się, że jest pani skonfliktowana z minister Streżyńską…
M.G.: A czy państwo widzieli jakiś nasz konflikt? Trudno mi się wypowiadać za Panią minister, ale każdy kto mnie zna wie, że z natury nie jestem osobą konfliktową, zresztą mówimy tutaj o sferze zawodowej, gdzie istotna jest merytoryka i zawsze należy poszukiwać dobrego rozwiązania dla sprawy. Wręcz przeciwnie, minister Streżyńska mogła zawsze liczyć na moje wsparcie kiedy razem pracowałyśmy.
PAP: Pani Streżyńska krytykowała np. aukcję LTE…
M.G.: Tak, przedstawiała opinie w tym przedmiocie na łamach prasy. Pamiętajmy, że w tym czasie pracowała dla rynku telekomunikacyjnego i była ekspertką jednej z grup kapitałowych, więc nic w tym dziwnego.
PAP: Dlaczego pani w takim razie nie doczekała do końca kadencji?
M.G.: Od 9 lat pełnię wysokie funkcje państwowe. Nagromadzenie tak ważnych spraw, jak cyfryzacja telewizji, praktyczne wdrożenie ustawy o wspieraniu rozwoju usług i sieci, sprzedaż częstotliwości 1800 i 800 Mhz, czy zmiana modelu regulacyjnego na sprzyjający inwestycjom w światłowody i oddanie im się po 15 h/dobę. I jednocześnie chwila, w której nic nie jest "rozgrzebane" i można spokojnie odejść z poczuciem dobrze wykonanego zadania. Pozwolę sobie zacytować słowa znanej piosenki PERFECTu: "Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść....."
PAP: A co sądzi pani o koncepcji połączenia UKE z KRRiT?
M.G.: Ta propozycja krąży od lat. Osobiście nie widzę takiej potrzeby, ale też nie widzę silnych argumentów przeciw. Za przemawiałoby może to, że konwergencja i obecność mediów w internecie w sieciach telekomunikacyjnych jest wszechobecna. To dyskusja raczej polityczna niż merytoryczna. My współpracujemy z Radą, uzgadniamy decyzje koncesyjne w zakresie częstotliwości. Nie ma między nami sporów kompetencyjnych.
PAP: Jakie będą największe wyzwania dla nowego szefa UKE?
M.G. To nowe wyzwania regulacyjne - już teraz toczy się duża dyskusja o regulacji dostawców treści tzw. OTT, np. Google, WhatsApp, Facebook itd, zmienia się także sposób prowadzenia działalności telekomunikacyjnej, wirtualizacja sieci. Za tym będą musiały pójść zmiany w podejściu regulacyjnym. OTT i ochrona użytkowników końcowych to największe wyzwanie, jakie stanie przed nowym regulatorem. Najpierw do uregulowania na poziomie europejskim, a potem krajowym. Tutaj niezbędne będzie pilnowanie polskiej racji stanu poprzez właściwe spozycjonowanie krajowego regulatora w kontekście planowanego zwiększenia kompetencji UE w tym obszarze. W efekcie Urząd będzie musiał się bardzo zmienić w ciągu najbliższych lat. Nie możemy także zapomnieć o czekającym urząd dużym procesie związanym z udostępnieniem częstotliwości, tzw. siedemsetki. Osobną kwestią jest rynek pocztowy, gdzie na pewno przed regulatorem stoi wyzwanie związane z niełatwym dalszym pobudzaniem konkurencji tak ważnego podmiotu jak Poczta Polska.