Integracja to nie jest proces jednostronny, ale taki, który zobowiązuje obie strony. To jest oczywiście proces asymetryczny – mamy większość i mniejszość. Ale nie możemy oczekiwać, że ktoś przyjedzie i wyłącznie dostosuje się do tego, co jest. Musimy dostosować się do siebie wzajemnie, także szanując pewną swoją odrębność - mówi prof. dr hab. Izabela Grabowska z Centrum Badań nad Zmianą Społeczną i Mobilnością Akademii Leona Koźmińskiego.

„Na jednym korytarzu w organizacji pozarządowej czeka na poradę Syryjka. Obok siedzi Ukrainka, która uciekła właśnie przed wojną i ma status ochrony tymczasowej. Dla niej właściwie jest wszystko. Ale dla migrantki z Syrii ofert wsparcia i realnej pomocy jest niewiele” – przywołuję pani porównanie. Rząd argumentuje, że różna forma pomocy jest uzasadniona. Zależy od tego, kto o nią wnioskuje. Jeżeli jest to osoba, która ucieka przed wojną – tak jest w przypadku ukraińskich migrantów, to ma dostęp do wszystkiego (opieki zdrowotnej, edukacji, rynku pracy, świadczeń 500+ itd.). Natomiast zupełnie inne podejście jest do – jak wskazują przedstawiciele rządu – migrantów zarobkowych, czyli tych, którzy starają się wedrzeć do Polski np. przez białoruską granicę. Kwestionuje pani to podejście…
ikona lupy />
prof. dr hab. Izabela Grabowska, Centrum Badań nad Zmianą Społeczną i Mobilnością Akademii Leona Koźmińskiego / Materiały prasowe / fot. Materiały prasowe

Moje słowa, które pani przytoczyła, to tak naprawdę spostrzeżenia samych migrantów – to oni uważają, że podwójne standardy są stosowane w Polsce, ale też szerzej w całej Europie. Teraz muszą się z tym mierzyć zarówno przedstawiciele urzędów, jak i organizacji pozarządowych, którzy pomagają migrantom. Z jednej strony są Ukraińcy, którzy w bardzo szybkim tempie uzyskali ochronę i wiele praw publicznych, a z drugiej strony są inni migranci, którzy przechodzą bardzo skomplikowaną procedurę i nadal nie mają nawet ułamka tych praw. Z jednej strony mamy bardzo wiele usług do zaoferowania Ukrainkom, a tak niewiele mamy dla kobiet z Bliskiego Wschodu. Urzędnicy i pracownicy organizacji pomocowych mówią, że trudno jest im pracować w takich podwójnych standardach, kiedy mogą zaoferować zupełnie inną pomoc osobom w takiej samej sytuacji, np. obie uciekały przed bombami, ale różni je tylko narodowość. Mamy także podwójne standardy dla Ukraińców – tych, którzy przyjechali przed wojną, przed 24 lutego 2022 r., i po tej dacie. Oczywiście zrozumiałe jest wprowadzanie takich mechanizmów na gorąco, ale wojna trwa już półtora roku.

Czyli w pani ocenie dla migrantów, którzy przybywają do Europy, jest to zawsze konieczność, a nie kwestia wyboru dyktowana np. jedynie chęcią uzyskania lepszych zarobków?

Kto sprawdził, jacy migranci znajdują się na białoruskiej granicy? Czy ktoś zapytał ich o powody uchodźstwa, czy ktoś sprawdził ich dokumentację, dał możliwość wytłumaczenia własnej sytuacji? Z samego faktu, z krajów, z których ci ludzie przybyli, wynika, że osoby te zazwyczaj uciekają przed konfliktami, np. etnicznymi, zbrojnymi, zmianami klimatycznymi. Następuje lawinowe pustynnienie terenów w Afryce i na Bliskim Wschodzie – oznacza to brak dostępu do wody i możliwości uprawy ziemi. Do tego nadmierna eksploatacja złóż przyczynia się do zaburzenia ekosystemów – głównie obiegu i zatruwania wód gruntowych, co powoduje, że ludzie tracą możliwości połowu ryb, prowadzenia lokalnych biznesów czy po prostu życia na terenach, na których żyli od pokoleń. Na sytuację klimatyczną nakładają się dyktatury, jak np. w Syrii i Afganistanie, które uniemożliwiają społeczne funkcjonowanie wielu ludziom, a na pewno kobietom i dziewczynkom. Osoby z tych krajów nie mają możliwości, tak po prostu, zakupu biletów lotniczych i przybycia do Europy, dlatego szukają różnych możliwości, często ryzykując własne życie. W większości migranci są to przecież osoby, które zaznały krzywdy albo nie są w stanie już żyć w miejscach, w których żyły do tej pory.

A co z bezpieczeństwem. Przecież pewne mechanizmy kontrolne związane z napływem uchodźców są potrzebne…

Każdy kraj ma prawo do kontroli granic, ale w godny sposób. Są procedury azylowe i uchodźcze, o które ci ludzie mają prawo się ubiegać, w czasie których powody ich uchodźstwa mogą zostać ustalone, a ich status określony. Nikt nie mówi przecież, że państwo polskie nie ma prawa do wprowadzania pewnych rozwiązań w zakresie systemów migracyjnych czy kontroli granic, pod warunkiem możliwości wejścia w procedury starania się o azyl czy procedury uchodźcze. Sytuację na białoruskiej granicy można było zorganizować w bardziej cywilizowany i godny sposób, ale trzeba było wiedzieć, jak to zrobić. Jak się nie wie, to najprościej jest zamknąć za sobą drzwi i udawać, że problemu nie ma…

Zatem jak to powinno wyglądać?

Nie ma idealnych rozwiązań. Paradoksalnie to, że Polska nie miała polityki migracyjnej, spowodowało, że 24 lutego 2022 r. rząd musiał wpuścić osoby, które przekroczyły granicę polsko-ukraińską, do głównych usług publicznych (np. ochrony zdrowia, świadczeń, rynku pracy). To też pokazało, jakie polityki publiczne w Polsce nie działają – np. służba zdrowia, bo już mieliśmy z nią problemy wcześniej, a dodatkowo została ona dotknięta dwukrotnie – wojna wybuchła tuż po pandemii, kiedy służba zdrowia była wycieńczona, do tego przyjechali obywatele społeczeństwa w zasadniczo gorszej kondycji zdrowotnej.

Sytuacja ta ujawniła też inne zaniedbania: nie działa polityka przeciwdziałania bezdomności, biedzie itd. Ale tak czy inaczej w takiej sytuacji wpuszczenie wszystkich do głównych usług publicznych jest najlepszym rozwiązaniem. Tak też zrobiła Irlandia od 1994 r. Natomiast inne kraje, które mierzyły się z napływem migrantów, np. Wielka Brytania, Holandia, Niemcy, zazwyczaj decydowały się na stworzenie osobnych programów dla migrantów, co, jak wiemy, tylko prowadziło do napięć i różnicowania ludzi.

Czyli pani zdaniem wpuszczenie wszystkich migrantów – nie tylko Ukraińców – do głównych usług publicznych byłoby najlepszym rozwiązaniem?

Lepiej wszystkich traktować równo, bo wtedy jest najmniejsze niebezpieczeństwo jakiejkolwiek dyskryminacji. Trzeba godnie i sprawiedliwe określać ich statusy migranckie oraz dążyć do jak najszybszego wprowadzenia na rynek pracy. To nie oznacza, że rząd nie powinien tworzyć dla osób w potrzebie np. krótkookresowych rozwiązań, które mają ułatwić czy pomóc wyjść im z trudnej sytuacji. Powinny zostać stworzone takie warunki, które nie będą powodować uprzywilejowania poszczególnych grup – starajmy się stworzyć takie procedury, które będą fair. Do tego potrzebne są polityki: migracyjna i integracyjna, które zostaną wypracowane w systematycznych konsultacjach społecznych, na podstawie wiedzy naukowej. Jeżeli ich nie będzie, nadal będą prowadzone działania reakcyjne, ad hoc, w trudnych sytuacjach nie będzie do czego się odwołać. Trzeba to wyraźnie powiedzieć, że Polska, mimo że Polki i Polacy cały czas wyjeżdżają, to z kraju emigracyjnego staje się krajem imigracyjnym.

Ale to wszystko kosztuje i obciąża budżet państwa. Już teraz pojawiają się głosy niezadowolenia Polaków, że przecież nie może być tak, że polski podatnik płaci za dostęp do wszystkich usług, z jakich mogą korzystać migranci. Szczególnie że są przypadki nadużyć, np. wyłudzania 500+ przez obywateli Ukrainy, którzy czasem przyjeżdżają do Polski, aby złożyć wniosek o to świadczenie, i wyjeżdżają z powrotem do Ukrainy.

Trzeba zmierzyć koszty i korzyści rozwiązań kontrolujących, czyli takich, które angażują organy państwa, które są kosztowne w zestawieniu z budowaniem specjalnych systemów dla migrantów. Proszę też zwrócić uwagę na to, że Polacy też mają sporo na sumieniu w związku z pobieraniem świadczeń w Unii Europejskiej. Nie pamiętamy już dyskusji w Wielkiej Brytanii? Obok innych wzorców migracyjnych taka historia się powtarza – zarówno w tych pozytywnych aspektach związanych z uproszczeniem systemu, jak i negatywnych, związanych z nadużyciami. Najlepszym rozwiązaniem jest zawsze powiązanie świadczeń socjalnych na dzieci z płaceniem podatków przez rodziców-migrantów, pracujących w danym kraju z jednej strony i miejscem pobytu z drugiej, ale znowu to trzeba sprawdzać w systemach. Wsparcie dzieci-migrantów, które przybyły bez rodziców, powinno mieć inne systemy.

Ale przypadek Polaków w Wielkiej Brytanii chyba nie usprawiedliwia żerowania na polskim systemie. Może jednak te drzwi dla ukraińskich uciekinierów wojennych zostały otworzone zbyt szeroko i Polacy nie chcą otwierać ich jeszcze szerzej dla pozostałych…

Jeszcze raz podkreślę – skoro rząd od ponad 20 lat nie był w stanie przyjąć polityki migracyjnej i określić, na jakich zasadach będziemy wpuszczać migrantów, to musieliśmy wszystkich wpuścić do głównego nurtu usług publicznych i teraz trzeba się zastanowić, czy koszty kontroli i stworzenia innego systemu dla migrantów byłyby wyższe niż koszty wyłudzeń. Według mnie zawsze tworzenie dodatkowych systemów jest bardziej kosztowne niż korzystanie z głównych usług publicznych. Często też budowany jest fałszywy wizerunek migranta i na podstawie nielicznych nadużyć wyciągane są wnioski wobec ogółu. Społeczeństwo polskie często jest też zastraszane nieprawdziwymi informacjami na temat migrantów, np. o tym, kto przybywa łodziami przez Morze Śródziemne do Europy. Zostało to wykorzystane przez prawicowych polityków w kampanii 2015 r. w UE, kiedy to trwała debata o przyjmowaniu uchodźców. Stąd m.in. bierze się niechęć Polaków do migrantów, zwłaszcza z krajów odmiennych kulturowo. Wynika ona z tego, że brakuje edukacji, jest powszechne przyzwolenie na ksenofobię, które idzie z góry.

W kontekście wykorzystywania tematu migrantów w kampanii wyborczej sytuacja zdaje się powtarzać. Prace nad projektami rozporządzeń ministra spraw zagranicznych, które miały udrożnić system wydawania wiz dla migrantów i np. ułatwić ściąganie pracowników z 21 państw, zostały wstrzymane, bo rząd przestraszył się narracji opozycji, że z jednej strony stawia mur na granicy z Białorusią, a z drugiej – szeroko otwiera drzwi dla Pakistańczyków, Filipińczyków i innych cudzoziemców z Azji. Wysoką cenę za zablokowanie rozporządzenia zapłacą pracodawcy, którzy mierzą się z brakami kadrowymi. Podobnie rząd wycofał się z projektu rozporządzenia, który miał przyśpieszyć wydawanie wiz dla cudzoziemców, którzy chcieli pracować w Polsce w zawodach najbardziej deficytowych…

Cała Unia Europejska, w tym Polska, potrzebuje talentów – czy to pracowników wykwalifikowanych, czy wysoko wykwalifikowanych – i wobec procesów demograficznych, jak starzenie się społeczeństw, kurczenie się populacji oraz cały czas za niskiej aktywności ekonomicznej kobiet, potrzebuje kwalifikacji i umiejętności z zewnątrz, spoza UE. Polska o te talenty coraz bardziej konkuruje z innymi państwami UE, które, zapewniam, bardzo dużo robią także w krajach, z których migranci pochodzą, np. wspierając instytucje edukacyjne, aby tam nie nastąpił drenaż mózgów.

To, co się jednak dzieje w Polsce od lat, to są działania bez przemyślanej polityki pozyskiwania kwalifikacji. Polska nie przystępuje do międzynarodowych partnerstw na rzecz talentów, nie myśli o tym, co będzie za kilka lat, jak do pracowników, którzy będą pracowali w Polsce, będą chciały dołączyć rodziny. Polska w ogóle, poza punktowymi działaniami, nie prowadzi polityki integracyjnej.

Dlatego, aby poszerzyć wiedzę na ten temat, Akademia Leona Koźmińskiego będzie liderowała globalnemu konsorcjum badawczemu Link4Skills, finansowanemu w ramach Horyzontu Europa, które właśnie będzie się zajmowało przemyślaną polityką globalnej, sprawiedliwej cyrkulacji talentów – umiejętności, kwalifikacji i wiedzy (pracowników wszystkich poziomów), aby nie doprowadzić do problemów w krajach wysyłających – jak drenaż mózgów, a z drugiej, żeby UE rozwijała w sposób zrównoważony swoją gospodarkę.

Wiadomo, że popyt na pracę tworzą pracodawcy, którzy sięgają po zasoby pracy, jeżeli, przy określonych stawkach, nie ma ich w danym kraju, w UE, pójdą dalej, poza UE, i to dzieje się coraz częściej. Potrzebne są jednak instytucje, które te procesy koordynują. Przypomnę, że obecnie w Polsce żadne ministerstwo nie ma w swoim portfolio pracy. Pozyskiwanie pracowników spoza UE jest rozproszone pomiędzy instytucjami. Wspomnianym projektem badawczym będziemy starali się bardzo mocno pobudzić namysł i dyskusję w tym zakresie, aby uniknąć w przyszłości reakcyjnych działań uderzających w pracodawców.

Jakie jeszcze inne działania można podjąć?

Trzeba włożyć bardzo wiele wysiłku w to, aby Polki i Polacy umieli dzielić życie z innymi w zgodzie, na poziomie sąsiedzkim, lokalnym. Inaczej stwarzamy pole do powstawania nacjonalizmów i konfliktów. Tymczasem w szkołach wciąż nie ma edukacji wielokulturowej czy nawet orientacji kulturowej, chociażby dla przybyszów – jak zachować się, jak do klasy przybywają nowe osoby, z innych kręgów kulturowych. Integracja to nie jest proces jednostronny, ale taki, który zobowiązuje obie strony. To jest oczywiście proces asymetryczny – mamy większość i mniejszość. Ale nie możemy oczekiwać, że ktoś przyjedzie i wyłącznie dostosuje się do tego, co jest. Musimy dostosować się do siebie wzajemnie, także szanując pewną swoją odrębność – w określonych ramach prawnych i szacunku do drugiego człowieka. Czyli przede wszystkim edukować – dla wszystkich to wyjdzie z korzyścią. Jeżeli nie zaczniemy tego robić i wprowadzać systematycznie do edukacji programów dotyczących wielokulturowości na każdym poziomie, od przedszkola do uniwersytetu, to będziemy mieli coraz więcej zapóźnień, ksenofobii, niechęci, mowy nienawiści, napięć i innych problemów w społeczeństwie. Tu jest ogromna rola instytucji państwa na różnych poziomach, we współpracy z organizacjami pozarządowymi, które podejmą działania, które pozwolą im przeciwdziałać. Mierzą się też z tym inne kraje europejskie, powinniśmy uczyć się od tych, którzy już przeszli z sukcesem ten proces. Zwłaszcza że brak skutecznych działań integracyjnych prowadzi do katastrofalnych skutków. Spójrzmy na przykład Wielkiej Brytanii, gdzie obywatele zadecydowali o brexicie, bo główna narracja kampanii brexitowej była oparta na ksenofobii i przyzwoleniu na okazywanie niechęci. Teraz już wiemy, że było to efektem siania dezinformacji w społeczeństwie – dziś 70 proc. tych, którzy opowiedzieli się za brexitem, zagłosowałaby za tym, aby jednak pozostać w UE, patrząc na to, co się teraz dzieje: brak rąk do pracy, obniżenie rentowości gospodarki, brak produktów, brak dostępności wielu usług – koszty są przeogromne. Wiele małych biznesów, które były uzależnione od cudzoziemskich pracowników, musiało się zamknąć. Powinniśmy się uczyć od Brytyjczyków i nie popełniać tych samych błędów.

Utrzymywanie migrantów w procedurach uchodźczych i izolowanie ich nikomu się nie opłaca i generuje dodatkowe wyzwania społeczne. Od pierwszego dnia przekroczenia granicy cudzoziemiec powinien być integrowany i otrzymać dostęp m.in. do rynku pracy, aby nie tracił zainteresowania pracą i mógł się utrzymać – to też pozytywnie wpływa na kondycję psychiczną osób, które uciekają do Polski.

Czy w tej sytuacji pomysł przeprowadzenia ogólnopolskiego referendum na temat przyjmowania migrantów jest słuszny?

W Polsce potrzebne są systematyczne, oparte na wiedzy naukowej i doświadczeniu praktycznym lokalnych organizacji i samorządów szerokie konsultacje społeczne, jak godnie i mądrze przyjmować i integrować migrantki i migrantów w różnym wieku, z różnych krajów, w różnych miejscach, a nie ogólnokrajowe referendum z tendencyjnym pytaniem, które może się stać pożywką dla postaw ksenofobicznych w społeczeństwie. W konsultacjach społecznych można zadać wiele niewartościujących pytań i wspólnie poszukiwać odpowiedzi. ©℗

Rozmawiała Urszula Mirowska-Łoskot