Dopóki nie uchwalimy nowego prawa, nie zostaną uruchomione unijne środki na gospodarkę wodną z nowej perspektywy - mówi w wywiadzie dla DGP Stanisław Gawłowski, sekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska.
Coraz mniej czasu pozostało na uchwalenie nowej ustawy – Prawo wodne. Możliwe, że jutro projektem zajmie się Rada Ministrów, ale i tak na prace w parlamencie będzie niewiele czasu. Czy nadal wierzy pan, że się uda?
Staję na głowie, aby tak się stało, ale nie jestem cudotwórcą. Jestem pełen podziwu, jak wiele energii niektórzy poświęcają na blokowanie tych zmian, choć powinni być zainteresowani ich uchwaleniem. Jest to ustawa, która porządkuje wszystkie kwestie związane z gospodarką wodną. Między innymi daje narzędzia i wskazuje sposoby finansowania rozwiązań pomocnych choćby samorządom.
Co najbardziej im przeszkadza?
W zasadzie w nowej ustawie zawarte są tylko dwie zmiany, które bezpośrednio dotyczą samorządów. Pierwsza to melioracje szczegółowe (m.in. utrzymywanie rowów). Zapisy w projekcie wskazują, że piecze nad nimi szczegółową przejmą gminy. Obecnie są za nie odpowiedzialne spółki wodne. Samorządowcy boją się kosztów, jakie wiążą się z ich utrzymywaniem. Boją się, że dostaną zadanie bez możliwości jego sfinansowania. Niepotrzebnie. Teraz największy problem z melioracją szczegółową to windykacja składek przez spółki wodne. My proponujemy, żeby składka była opłatą uchwaloną przez radę gminy. Dzięki temu gmina będzie miała środki i będzie mogła zadanie utrzymywania np. rowów zlecić choćby spółce wodnej.
A druga kwestia?
To mapy zagrożeń i ryzyk powodziowych oraz konieczność dokonania zmian w planie zagospodarowania przestrzennego. Ministerstwo Środowiska już opracowało te mapy, a wynika z nich, które tereny zagrożone są powodzią raz na 10, 100 i 500 lat. Z tym że nawet jeśli teren znajduje się w tej trzeciej grupie, nie jest wykluczone, że dane zjawisko powodziowe wystąpi akurat dwa lata z rzędu. Proszę pamiętać, że w ostatnich 15–20 latach nasiliły się gwałtowne zjawiska meteorologiczne, np. bardzo obfite opady deszczu powodujące powodzie. Przykład mieliśmy w 2010 r. Tymczasem na terenach zalewowych nadal wydawane są zgody na budowę. Chcemy ten proces zatrzymać, bo jeśli powódź się przydarzy, to wszyscy mają pretensje do rządu, a samorząd, który pozwolenie wydał, umywa ręce i tylko domaga się pomocy z budżetu państwa. Jeśli na terenie powodziowym budowane są osiedla, budynki, fabryki, to kiedyś zostaną zalane. Pytanie tylko kiedy. Nie da się wałów podnosić w nieskończoność, mają one to do siebie, że nasiąkają, że długotrwała fala powodziowa może je rozmiękczyć i przerwać. My mówimy „stop”. To jednak spotyka się z oporem zarówno samorządów, jak i mieszkańców. Teraz właśnie wyprowadzamy dwie wsie z okolic Raciborza. Jak kilka lat temu informowałem o tym mieszkańców, miło nie było – proszę mi wierzyć. Ludzie mieszkali na tych terenach od pokoleń, a tu nagle przyjeżdża ktoś i mówi: a my teraz was stąd wyprowadzimy. Rozumiem tych ludzi, ale często nie ma innego wyjścia i trzeba rozważyć, czy te dwie wsie mają tu zostać kosztem zagrożenia wielu tysięcy ludzi.
Dlaczego to rozwiązanie nie podoba się gminom?
Boją się, że będą ponosić koszty ewentualnych odszkodowań, jeśli zmieni się funkcja danego terenu – wcześniej był pod zabudowę, a teraz jest zalewowym – bo wtedy automatycznie wybudowana na nim nieruchomość traci na wartości. Tyle, że takie rozwiązanie już zostało wprowadzone w 2011 r., a w ostatniej nowelizacji prawa wodnego wydłużyliśmy czas na uwzględnienie map w planach zagospodarowania przestrzennego. Zatem w tej kwestii nie wprowadzamy zmiany. To są dwa punkty sporu. Mimo to samorządy przekonały się, że i tak przyjęcie nowej ustawy będzie dla nich korzystne.
Ostatnio prace rzeczywiście nabrały tempa: udało się zaopiniować projekt ustawy przez Komisję Wspólną Rządu i Samorządu Terytorialnego. Ale zaszantażował pan samorządowców, twierdząc, że sami sobie zrobią krzywdę, jeśli nie wydadzą opinii, bo dopóki ustawa nie będzie uchwalona, wstrzymane zostaną unijne środki na cele związane z gospodarką wodną.
W życiu nikogo nie szantażowałem. Użyłem tylko prawdziwego argumentu. Wynika on z warunków, jakie Komisja Europejska (KE) postawiła wszystkim krajom, które są biorcami funduszy europejskich w nowej perspektywie unijnej. Fundusze będą uwalniane w odniesieniu do poszczególnych obszarów tylko wtedy, jeśli do prawodawstwa będzie prawidłowo wdrożone prawo unijne, które tych obszarów dotyczy. W Polsce wdrożyliśmy 99,9 proc. unijnych zapisów z zakresu gospodarki wodnej. Pozostały dwie kwestie. Pierwsza to obowiązek pobierania opłat od wszystkich podmiotów korzystających z wody. Komisja Europejska uważa, że Polska w sposób nieuzasadniony zwolniła z obowiązku poboru opłat kilka sektorów. Dotyczy to energetyki, rolnictwa (w zakresie sztucznego nawadniania), hodowli ryb. Dlatego w nowym prawie wodnym zapisaliśmy możliwość pobierania również od nich opłat. Druga sprawa, która jest od lat polem konfliktu między Polską a KE, to dyrektywa azotanowa i wyznaczanie obszarów szczególnie narażonych. Dotyczy to tzw. presji rolniczej na wody i jest związane z ograniczaniem zrzutów azotu i fosforu. W Polsce dominują dwa dorzecza i praktycznie cała woda spływa do Bałtyku. Dlatego musimy podejmować specjalne działania, ograniczające przedostawanie się do wód związków azotu i fosforu. W nowym prawie wodnym zapisaliśmy zmianę podejścia systemowego do wyznaczania obszarów szczególnie narażonych.
Do kiedy ustawa musi być uchwalona, aby nie było zagrożenia, że stracimy unijne wsparcie?
Takiej daty nie ma. Po prostu dopóki ustawy nie będzie, nie zostaną uruchomione środki unijne na działania, do których się odnosi. Realnie pierwsze pieniądze powinny być wydane już do końca 2017 r. Inaczej je stracimy.
A o jakich pieniądzach mówimy?
Tych, które są przewidziane w Programie Operacyjnym Infrastruktura i Środowisko na gospodarkę wodno-ściekową – 1,6 mld euro, ochronę przeciwpowodziową – 700 mln euro, transport wodny – 100 mln euro. Poza tym chodzi też o fundusze, które pośrednio związane są z wodami, np. w Programie Rozwoju Obszarów Wiejskich, Regionalnych Programach Operacyjnych czy PO Ryby – czyli są to gigantyczne pieniądze.
Czy zgodził się pan na jakieś ustępstwa w trakcie prac nad projektem ustawy?
Jak mówiłem, zadaniem własnym gminy stanie się utrzymywanie melioracji szczegółowych. Będzie ona mogła na podstawie uchwały pobierać składki od osób, które z takich melioracji korzystają. Na prośbę samorządowców zapisaliśmy, że egzekucją tych opłat nie będzie musiała zajmować się gmina. Może zlecić to urzędowi skarbowemu. Rozumiem argument, że samorządowcy nie chcą być policjantem dla własnych wyborców.
Czy jest pan skłonny jeszcze do innych ustępstw?
Jesteśmy otwarci na dialog. Nie chcemy zostawić samorządów bez pomocy i myślimy nad mechanizmami wsparcia. Zapowiedzieliśmy wspólne rozwiązanie dotyczące wypłaty odszkodowań na terenach, które były przeznaczone pod zabudowę, a zostały przekształcone w zalewowe. Jesteśmy gotowi, o ile to zgodne z konstytucją, uchylić wszystkie dotychczas wydane warunki zabudowy na tych terenach – wówczas nie trzeba będzie płacić odszkodowań.
Ale to jest niekorzystne dla mieszkańców.
A czy wybudowanie domu na terenie, który zaleje, jest dla nich korzystne? Lepiej go nie budować. My chcemy ten chocholi taniec przerwać. To jest wspólna odpowiedzialność państwa, samorządu i obywateli.
Na jeszcze jakie wsparcie mogą liczyć samorządowcy?
Zadeklarowaliśmy dodatkową pomoc na melioracje szczegółowe. Gminy będą mogły uzyskać na nie pieniądze z Narodowego i z Wojewódzkich Funduszy Ochrony Środowiska. Minister rolnictwa deklaruje też możliwość finansowania z Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich. Źródeł, z których będzie można pozyskać fundusze, jest kilka.
Co jeśli jednak parlament nie zdąży przyjąć ustawy w tej kadencji? Ma pan plan B?
Prace nad projektem trwają już ponad trzy lata. Nie wierzę, że trafi do kosza. Minister środowiska prowadzi w tej sprawie rozmowy z panią premier i rząd zdaje sobie sprawę, jak pilna to jest kwestia. Oczywiście nie jestem w stanie przewidzieć tego, co będzie się działo w Sejmie i Senacie. Jeśliby jednak nie udało się sfinalizować prac, to powinny być szybko ukończone w kolejnej kadencji parlamentu. Mimo wszystkich trudności, które pokonaliśmy i pokonujemy na każdym etapie legislacyjnym, jestem przekonany, że nowe prawo wodne będzie obowiązywać od 1 stycznia 2016 r.