Generalny inspektor ochrony danych osobowych, Ministerstwo Środowiska, kancelarie prawne, urzędy miejskie i zakłady usług komunalnych – armia specjalistów od praworządności deliberuje nad tym, czy wolno nakazywać mieszkańcom podpisywanie worków ze śmieciami, czy też narusza to ich prywatność.
Całkiem poważnie, podpierając się ustawami, artykułami, paragrafami, jedni przekonują drugich o swoich racjach. Podpisany worek, w którym zamiast posegregowanych puszek będą nieposegregowane resztki z obiadu, ujawni przestępczą działalność obywatela, oszukującego w ten sposób gminę i narażającego ją na niepowetowane straty – zacierają ręce sprytni urzędniczy detektywi.
Powiązanie gnijącej marchewki i spleśniałych fragmentów rachunku za gaz z ich właścicielem umożliwi „nieuprawnionym podmiotom” jego identyfikację i grozi wykorzystaniem tej wiedzy do niecnych celów – ostrzegają bojownicy o skrytość. Ani jedni, ani drudzy nie widzą absurdu całej sytuacji. Zresztą pogubiła się już w tym większość z nas. W trosce o ochronę danych osobowych zapędziliśmy się w ślepą uliczkę, w której nawet wywieszenie listy lokatorów jest nielegalne. Z kolei chora podejrzliwość urzędników uczyniła z nich śmietnikowe nurki. Zamiast porządku i zaufania mamy groteskę i obsesję. A wystarczyłoby trochę wiary w ludzi.