Całkiem poważnie, podpierając się ustawami, artykułami, paragrafami, jedni przekonują drugich o swoich racjach. Podpisany worek, w którym zamiast posegregowanych puszek będą nieposegregowane resztki z obiadu, ujawni przestępczą działalność obywatela, oszukującego w ten sposób gminę i narażającego ją na niepowetowane straty – zacierają ręce sprytni urzędniczy detektywi.
Powiązanie gnijącej marchewki i spleśniałych fragmentów rachunku za gaz z ich właścicielem umożliwi „nieuprawnionym podmiotom” jego identyfikację i grozi wykorzystaniem tej wiedzy do niecnych celów – ostrzegają bojownicy o skrytość. Ani jedni, ani drudzy nie widzą absurdu całej sytuacji. Zresztą pogubiła się już w tym większość z nas. W trosce o ochronę danych osobowych zapędziliśmy się w ślepą uliczkę, w której nawet wywieszenie listy lokatorów jest nielegalne. Z kolei chora podejrzliwość urzędników uczyniła z nich śmietnikowe nurki. Zamiast porządku i zaufania mamy groteskę i obsesję. A wystarczyłoby trochę wiary w ludzi.