Wyłączenie z rządowego dofinansowania kotłów na węgiel, także tych V klasy, może zastopować walkę ze smogiem w najuboższych gminach wiejskich. Najprostszym wyjściem są bowiem drogie pompy ciepła albo podłączenie do gazu. A z tym w sołectwach nie jest najlepiej.

Możliwe, że już wkrótce pieniądze z programu „Czyste powietrze” nie będą mogły być przeznaczane na dopłaty do kotłów węglowych, nawet tych najwyższej klasy, które wciąż są dopuszczone w Polsce do obrotu. Z informacji DGP wynika, że Ministerstwo Klimatu i Środowiska (MKiŚ) rozważa takie ograniczenie. Powód? Dopłacanie do paliw kopalnych w Unii Europejskiej właśnie się kończy, a priorytetowy program Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW) ma być finansowany ze środków unijnych w ramach Krajowego Planu Odbudowy (KPO).
Zakazy na razie regionalne
Dziś środki na wymianę kopciuchów pochodzą ze źródeł krajowych, stąd – jak tłumaczy resort – jest możliwa elastyczność przy wyborze urządzeń, które je zastępują. Po włączeniu środków unijnych należy jednak wziąć pod uwagę dodatkowe wymagania, które będą związane z rozdysponowaniem tych funduszy. – Mając na uwadze dotychczasowe stanowisko Komisji Europejskiej oraz treść rozporządzeń określających sposób wydatkowania w przyszłej perspektywie finansowej UE, finansowanie wymiany tzw. kopciuchów na nowe piece węglowe ze środków unijnych nie będzie możliwe – mówią wprost przedstawiciele resortu klimatu. Zapowiadają jednocześnie, że dalsze decyzje będą podjęte po konsultacjach ze wszystkim zainteresowanymi podmiotami.
Co to wszystko oznacza? Najpewniej tyle, że prędzej czy później dofinansowanie będzie ograniczone do czystych źródeł energii. Opcję bez węgla ministerstwo przećwiczy już za parę dni w ramach pilotażu programu ekologicznego w śląskiej Pszczynie. Nie przewiduje w nim wsparcia finansowego do zakupu kotłów węglowych w budynkach wielolokalowych (choć w regionie nie ma zakazu palenia węglem, jak np. w woj. małopolskim i mieszkańcy na własną rękę nadal mogą tam wymieniać kopciuchy na piece węglowe nowszej generacji). Resort liczy na to, że pilotaż pozwoli określić skalę potrzebnej pomocy finansowej dla mieszkańców miast i wsi, którzy będą chcieli wymienić kopciuchy, a tym samym przygotować skuteczne narzędzie wsparcia odnawialnych źródeł energii. Oprócz Pszczyny podobny program dla osób z zabudowy wielorodzinnej ma zostać przeprowadzony jeszcze w tym roku w woj. zachodniopomorskim. To zdecydowana nowość, bo „Czyste powietrze” zakłada jedynie wsparcie dla właścicieli domów jednorodzinnych. No i możliwa jest w nim ciągle wymiana kopciuchów na kotły na węgiel najnowszej generacji, nadal tańsze niż np. pomy ciepła. Jeśli wspomniane pilotaże programów są zapowiedzią zmian w „Czystym powietrzu”, a być może także w programach gminnych, to pytanie, czy nie zatrzyma to działań antysmogowych w bardziej ubogich ośrodkach wiejskich?
– Jeżeli człowiek ma przed oczami taką wysłużoną stuletnią chałupę, to rzeczywiście trudno sobie wyobrazić likwidację kotła węglowego na coś nowoczesnego. Ale musimy się zmierzyć z tym problemem, bo bez końca nie można akceptować z tego powodu smogu i gęstego dymu. Powoli zbliża się też moment, w którym musimy przestać używać kopciuchów w ogóle – mówi Andrzej Rubczyński, ekspert Forum Energii.
Czas na poprawę jakości powietrza i działania naprawcze dla sejmików województw to zgodnie z ustawą z 27 kwietnia 2001 r. – Prawo ochrony środowiska (t.j. Dz.U. z 2020 r. poz. 1219; ost. zm. Dz.U. z 2020 r. poz. 2338) koniec 2026 r. Część sejmików podjęła już uchwały antysmogowe, w których określiła zakazy użytkowania kotłów pozaklasowych, tzw. kopciuchów, jak również zakazy stosowania niektórych rodzajów paliw stałych w latach 2022–2028. Dziś, jak szacuje resort klimatu, na terenie 14 z 16 województw w Polsce realizowane są 24 takie uchwały (jedna niekoniecznie musi obejmować całe województwo). Oprócz tego swoje uchwały antysmogowe podejmują także poszczególne gminy – w każdej z nich mogą być różne zakazy i różne terminy na odejście od konkretnych urządzeń i paliw.
Dla przykładu na Mazowszu od 1 stycznia 2023 r. nie wolno będzie używać kotłów na węgiel lub drewno niespełniających wymogów dla klas III, IV lub V według normy PN-EN 303-5:2012, a od 2028 r. już także III i IV klasy, ale nie klasy V – te będzie można używać do końca ich żywotności.
Z kolei w Małopolsce zgodnie z przyjętym pod koniec ubiegłego roku przez sejmik województwa nowym programem ochrony powietrza jest całkowity zakaz używania węgla. A że realizacja programu nie może być sprzeczna z zapisami prawa miejscowego, to od początku 2021 r. w województwie nie można uzyskać dofinansowania na kotły zasilane paliwem stałym ze środków publicznych. Okazuje się, że okoliczne samorządy, w tym miejsko-wiejska Skawina, odpowiedziały na to wyzwanie szeregiem programów dla mieszkańców oferujących różnego rodzaju opcje dopłat od wymiany kopciuchów. Z udostępnionych nam danych wynika, że likwidując stare źródło ciepła w Skawinie, najczęściej wybierano gaz. – W ubiegłym roku aż 97,5 proc. osób zdecydowało się na takie ogrzewanie – mówi Sabina Paciorek z tamtejszego wydziału ochrony powietrza. Ale to luksus, na który może sobie pozwolić gmina sąsiadująca z dużym ośrodkiem: dzięki temu sieć gazowa jest mocno rozbudowana i dociera także do sołectw.
Powszechny gaz
Zdaniem ekspertów na terenach wiejskich najprostszą alternatywą dla pieców węglowych są kotły gazowe. W zależności od modelu i powierzchni do ogrzania jeden kosztuje od ok. 2,6 tys. zł do ok. 14 tys. zł. Jest to szybkie rozwiązanie, ale jedynie wtedy, gdy w miejscowości jest sieć gazowa. Tymczasem, choć według ogólnych danych blisko 90 proc. populacji kraju mieszka na terenie zgazyfikowanych gmin, to na wsi wskaźnik ten wynosi niecałe 58 proc. (dane za Polską Spółką Gazownictwa, która jest największym dostawcą gazu w Polsce – patrz infografika). PSG próbuje zlikwidować białe plamy i przyspieszać inwestycji – do końca stycznia tego roku z planowanych do zgazyfikowania 300 gmin zostało 186 gmin JST (w tym 136 gmin wiejskich). Ale mimo tego przyspieszenia wiele wsi nadal o gazie nie ma co marzyć. Paweł Lichtański, burmistrz Iłowej (woj. lubuskie), mówi, że w jego gminie na 11 miejscowości aż dziesięć nie jest zgazyfikowanych. – Bardzo chętnie zrezygnuję z programu dofinansowania na piece węglowe V generacji dla mieszkańców. Ale byłoby niesprawiedliwe wobec tych, którzy gazu nie mają – mówi.
Z kolei w gminie Płużnica (woj. kujawsko-pomorskie), która ma rozproszoną zabudowę, żadna firma nie była zainteresowana budową sieci gazowej. – Zrobiliśmy to sami w ramach zadania „Budowa Płużnickiego Parku Inwestycyjnego” – informuje wójt Marcin Skonieczka. Dodaje, że PSG prowadzi obecnie niewielką rozbudowę tej sieci w samej miejscowości, ale samorząd otrzymał informację, że dalsze prace nie mają uzasadnienia ekonomicznego. Efekt jest taki, że większość mieszkańców Płużnicy nie ma możliwości podłączenia się do sieci gazowej. Na terenie gminy nie ma też ciepłowni.
Istnieje jednak inny sposób, by używać gazu, gdy sieci nie ma. To tzw. gazyfikacja wyspowa przy użyciu stacji regazyfikacji gazu skroplonego LNG (pojemniki na gaz ziemny). Zdaniem Andrzeja Rubczyńskiego gminy wiejskie z tej opcji mogłyby z powodzeniem korzystać. Tłumaczy, że sieć „wyspowa” jest zasilana gazem skroplonym, gdzie zbiornik z tego typu paliwem co jakiś czas się wymienia. Samorządowcy obawiają się podwyżek gazu, pytają, czy rząd byłby w stanie im zagwarantować stałą cenę gazu.
– Wiele osób miało złe doświadczenia z tego typu instalacjami, np. kupowali piec na olej opałowy czy gaz płynny, a po kilku latach ceny tych paliw rosły i koszty były na tyle duże, że decydowali się na wymianę pieca na paliwo stałe – wyjaśnia Marcin Skonieczka.
Poza tym samorządowcy zdają sobie sprawę, że gaz, podobnie jak węgiel, jest paliwem przejściowym. Nie chcą więc wykładać znacznych środków na inwestycję, która za kilka lat będzie generować koszty, no i nie chcą wprowadzać mieszkańców na swego rodzaju minę – konieczność kolejnej wymiany źródła ciepła. Z ich oceną poniekąd zgadza się ekspert Forum Energii. – Jeżeli chcemy dążyć do neutralności klimatycznej, to ten kocioł za jakiś czas będzie musiał być zastąpiony innym urządzeniem. Ale jeżeli chodzi o perspektywę najbliższych 30 lat, to wymiana kopciuchów na kocioł gazowy nadal będzie pierwszym naturalnym wyborem – zaznacza Andrzej Rubczyński.
Inne rozwiązania
Dobrym pomysłem dla niezgazyfikowanych wsi mogą być też kotły na pelet (wykorzystujące paliwo opałowe w postaci granulatu powstałe z odpadów drzewnych). Z takich pieców w budynkach użyteczności publicznej korzysta Płużnica. Ale i to rozwiązanie wydaje się być bardzo czasowe. Eksperci zwracają bowiem uwagę, że liczba kotłów na pelet rośnie i w przyszłości może się pojawić problem z dostępnością paliwa, co przełoży się na jego cenę. To zaś spowoduje ryzyko, że mieszkańcy będą w nich palić czymś nieodpowiednim. – Z czasem taki kocioł może być dla środowiska równie szkodliwy jak i węglowy – mówi Andrzej Rubczyński. Poza tym jest duże prawdopodobieństwo, że analizując możliwość wycofania wsparcia dla kotłów na paliwa stałe, resort klimatu może wziąć pod uwagę także wprowadzenie zakazu montowania urządzeń na pelet (przypomnijmy, że w Krakowie, który uchodzi za lidera w działaniach antysmogowych, od września 2019 r. nie wolno palić zarówno węglem, jak i drewnem).
Ekspert wymienia kolejne opcje – solarne podgrzewacze, którymi można ogrzewać wodę użytkową od maja do września (ich cena waha się od kilkuset do kilku tysięcy złotych) oraz pompy ciepła, które ministerstwo klimatu chętnie widziałoby tam, gdzie nie ma sieci gazowej. Jest to jednak rozwiązanie relatywnie drogie – koszt to kiladziesiąt tysięcy złotych. Dodatkowym kłopotem jest to, że – jak wskazuje wójt gminy Terespol Krzysztof Iwaniuk – pompa jest zasilana energią elektryczną, a ta ciągle drożeje. – Niektórzy świadomie nie podejmują się modernizacji w obawie przed tym, że będą więcej płacić za ciepło – mówi samorządowiec. I zwraca uwagę, że część mieszkańców pali w domach drewnem, zbiera w lesie susz, a na zimę kupuje jedynie tonę lub dwie węgla i w ten sposób oszczędza.
Andrzej Rubczyński przekonuje jednak, że opłacalność inwestycji w pompę ciepła w dłuższym okresie można zwiększyć przez zamontowanie panelu słonecznego. – To jest dobra opcja, bo właściciel domu mógłby zimą odebrać z sieci 80 proc. energii wyprodukowanej w nadmiarze latem i zasilać nią pompę ciepła – wyjaśnia ekspert. Przypomina, że na te urządzenia można uzyskać dotacje m.in. z „Czystego powietrza”. – Oprócz tego jest jeszcze program „Stop smog”, gdzie właśnie gminy są pośrednikiem w pozyskaniu pieniędzy dla mieszkańców – wskazuje.
Jeszcze jedną możliwością dla wsi są – według eksperta – nieduże, lokalne sieci ciepłownicze. – W małych miejscowościach zapewne będzie możliwość, kiedy pojawią się środki unijne, budowy lokalnej sieci ciepłowniczej o odpowiednio dobranych parametrach. I taka sieć może mieć jedno centralne źródło, które byłoby zasilane z jakiejś produkowanej lokalnie biomasy odpadowej, ewentualnie ze źródła geotermalnego, ale może to również być biogazownia lub pompa ciepła większych gabarytów, która będzie odzyskiwała ciepło z oczyszczalni ścieków – wskazuje Andrzej Rubczyński. Według niego lokalne samorządy powinny popatrzeć przychylnie na tego rodzaju inwestycje. Co prawda nie mogą być one obecnie finansowane z „Czystego powietrza”. Zdaniem eksperta w nowej odsłonie środków unijnych będą jednak programy dla przedsiębiorstw ciepłowniczych, z którymi mogłyby się dogadać samorządy co do realizacji projektów lokalnych sieci. – Ciepłownictwo trochę przespało swój czas, może z tego powodu, że zawsze była krótka kołdra finansowa i starczało tylko na bieżące sprawy, nigdy na zrobienie czegoś do przodu – mówi ekspert Forum Energii. Dodaje jednak, że dzisiaj branża zaczyna się budzić i dostrzegać to, co zrozumiała już energetyka, a mianowicie, że era węgla się kończy i czas na zmiany. – W ciepłownictwie jeszcze taka transformacja mentalna nie nastąpiła, lecz jeśli ciepłownicy nadal będą odkładać zmiany, to stracą szansę na pieniądze z UE – dodaje Andrzej Rubczyński.
Zauważa przy tym, że unijne przepisy środowiskowe (dyrektywa MCP) dają czas małym systemom ciepłowniczym na dostosowanie się pod względem emisji nawet do 2030 r. W ocenie eksperta ten czas trzeba wykorzystać na przygotowanie i realizację dobrego planu inwestycyjnego. Zwłaszcza że według resortu klimatu problem smogu ma być właśnie w dużej mierze rozwiązany poprzez podłączanie domów do ciepłownictwa sieciowego [ramka].
Jeszcze 20 lat
W przyjętej przez rząd Polityce Energetycznej Polski do 2040 r. założono odejście od spalania węgla do 2030 r. w miastach i do 2040 r. na obszarach wiejskich. W przesłanej DGP informacji Ministerstwo Klimatu i Środowiska podkreśla, że cel został określony w horyzoncie czasowym, umożliwiającym właścicielom domów jednorodzinnych i wielolokalowych dostosowanie się do nowych wymagań. Resort jest świadomy, że rynek ciepła sieciowego, dostęp do infrastruktury gazowej inaczej się przedstawia w miastach, a inaczej na wsiach, inna jest też struktura źródeł spalania paliw. Podobnie jest z możliwościami finansowymi mieszkańców, dlatego odmiennie potraktowano obszary miast i wsi. Stąd, jak nas poinformowano, przez najbliższe lata priorytetem będzie eliminacja kotłów na paliwa stałe przez podłączanie do ciepła sieciowego, czego odzwierciedleniem jest przygotowywana w resorcie klimatu i środowiska „Strategia dla ciepłownictwa do 2030 r.”. Określone w niej kierunki działań mają mieć kluczowy charakter dla realizacji działań na poziomie gmin określonych w programach ochrony powietrza. Według MKiŚ zmierzają one do tego, by w miejscach o gęstym zaludnieniu (miasta) rozpowszechnione było ciepło sieciowe, a na terenach o zabudowie rozproszonej – pompy ciepła.©℗
Ale innowacyjne zielone rozwiązania wymagają nie tylko przebudowy myślenia o ciepłownictwie i odejścia od najprostszych i najtańszych rozwiązań, takich jak piec węglowy w każdym domu. Oprócz braku środków głównym wyzwaniem dla samorządów jest brak doświadczeń w nowoczesnych sposobach ogrzewania. Na terenie gmin, niezależnie od ich wielkości, powinni działać eksperci, którzy potrafią zarządzać procesem zaopatrzenia w energię i znaleźć najkorzystniejsze dla danej miejscowości rozwiązania. Niestety takich specjalistów cały czas brakuje.
Samorządowcy z obawami
Niewątpliwie bogatsze samorządy mają większe możliwości, w tym dostęp do wiedzy eksperckiej, by pomóc ubogim mieszkańcom w wymianie kotłów. Niestety ci, którzy mieszkają w mniej zamożnych gminach, są wykluczeni podwójnie. Inna sprawa, że gminy nawet jak mają niewielką nadwyżkę budżetową, to priorytetem nie są działania antysmogowe. – Dla mieszkańców pierwszą potrzebą jest, by mogli wrócić do domu suchą stopą, a nie unurzani w błocie – mówi jeden z samorządowców. Piece mogą być węglowe. Zwłaszcza że główną barierę nadal stanowi ubóstwo mieszkańców. Samorządowcy wskazują, że część osób jest wykluczonych z „Czystego powietrza” z prostego powodu – najpierw trzeba wyłożyć całą sumę na inwestycję z własnej kieszeni (ma się to zmienić, gdy do programu zostaną włączone banki). Także skawińskie programy, np. łączące gminną dotację celową z programem „Czyste powietrze”, choć umożliwiają pokrycie nawet 100 proc. kosztów inwestycji, to wymagają, aby mieszkaniec najpierw pieniądze zainwestował. Dla wielu osób jest to nie do przejścia. – U mnie w gminie zaledwie 23 mieszkańców na sześć tysięcy przekracza drugi próg podatkowy PIT – wyjaśnia Krzysztof Iwaniuk. Podobnie jest w Płużnicy, gdzie mieszka wielu rolników. Marcin Skonieczka mówi, że w ich przypadku do wyższej dopłaty z programu „Czyste powietrze” kwalifikuje przeciętny dochód z prac w indywidualnych gospodarstwach rolnych z 1 ha przeliczeniowego. Wyliczenia jednak rozmijają się z rzeczywistością, a faktycznie osiągane dochody przez rolników są znacznie niższe. Poza tym w gminie Płużnica jest pięć miejscowości po byłych PGR-ach, gdzie stoją niewielkie bloki. Często mieszkają tam emeryci, nie zbiera się składek na fundusz remontowy, a na dodatek różnie uregulowana jest też kwestia własności lokali. Wszystko to utrudnia inwestycje w nowe źródła energii.
Kolejny aspekt: ubogie gminy nie mają środków, by dopłacać do inwestycji, podnosząc tym samym poziom dofinansowania. – Na terenie gminy Terespol jest 2,2 tys. domów, a 99 proc. z nich ma kopciuchy – jesteśmy typową wiejską gminą. Wymiana kotła z przebudową instalacji kosztuje około 60 tys. zł. To daje ponad 130 mln zł, które należy zainwestować w wymianę źródeł ogrzewania w całej gminie. To potężne przedsięwzięcie, nawet z dofinansowaniem – mówi wprost Krzysztof Iwaniuk. Według niego „Czyste powietrze” w obecnym kształcie nie ma prawa się udać. – Nie sposób realizować jednego programu, który będzie dobry dla całej Polski – zaznacza. Mówi, że w jego gminie chęć wymiany kotła zadeklarowały pojedyncze osoby, bo wsparcie jest za niskie. Zdaniem samorządowca program antysmogowy należy dostosować do potrzeb, możliwości finansowych i chęci mieszkańców za pomocą gminnych funduszy ochrony środowiska. – Dlatego proponowaliśmy ich przywrócenie. Chcielibyśmy, aby wymiana pieców była zadaniem gmin, byśmy byli odpowiedzialni za wdrażanie tego programu, a nie jak obecnie usługodawcami Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska, zwłaszcza że to wyzwanie na wiele lat i wymaga systemowych rozwiązań – dodaje Krzysztof Iwaniuk.
Wygląda jednak na to, że gminy od niego nie uciekną. W połowie tego roku ma ruszyć ewidencja wszystkich źródeł ogrzewania w kraju (Centralna Ewidencja Emisyjności Budynków – CEEB), a więc żaden piec emitujący smog już się nie uchowa, nawet w najbardziej oddalonej od szosy wsi. ©℗