Ponad dwie trzecie polskich samorządów nie bierze udziału w żadnych procesach decyzyjnych i lobbingowych na szczeblu europejskim. Powód? Brak pieniędzy i motywacji.
Ponad dwie trzecie polskich samorządów nie bierze udziału w żadnych procesach decyzyjnych i lobbingowych na szczeblu europejskim. Powód? Brak pieniędzy i motywacji.
/>
Choć samorządy udzielają się na arenie międzynarodowej, to gorzej jest z forsowaniem na niej ich interesów. Potwierdzają to wnioski raportu Instytutu Spraw Publicznych, do którego dotarł DGP.
Przedstawiciele gmin, powiatów, województw i największych miast deklarują swoje zagraniczne kontakty. Trzy czwarte z nich prowadzi współpracę z zagranicą, np. przez umowy z samorządami partnerskimi. Ale pytani o uczestnictwo w procesach konsultacyjnych, decyzyjnych i lobbingowych w ramach instytucji Unii Europejskiej odpowiadają negatywnie.
70 proc. z nich nie bierze udziału w takich inicjatywach. W pracach Komitetu Regionów (COR) uczestnictwo zadeklarowało 9 proc. samorządów. W przypadku stowarzyszenia Eurocities (prezydent Warszawy przewodniczy obecnie Komitetowi Wykonawczemu organizacji) – tylko 4 proc. ankietowanych przyznało, że faktycznie uczestniczy w procesach decyzyjnych.
Śladowa jest też aktywność w takich gremiach jak Rada Gmin i Regionów Europy (CEMR) czy Kongres Władz Lokalnych i Regionalnych Rady Europy.
W ten sposób samorządy pozbawiają się istotnego mechanizmu wpływania na unijnych decydentów. A właśnie teraz ważą się losy interesujących ich kwestii, np. kwalifikowanego VAT czy wysokości dofinansowania projektów realizowanych po 2014 r.
Nie najlepiej wygląda też współpraca samorządów z Ministerstwem Spraw Zagranicznych. W marcu resort opublikował dokument „Priorytety polskiej polityki zagranicznej 2012–2016”, który wskazuje, że m.in. od samorządów zależy efektywność polityki zagranicznej państwa. Niemal wszyscy respondenci w badaniu ISP przyznali, że nie znają tego dokumentu.
Zdaniem współautorki badania dr Agnieszki Łady wynik nie jest zaskakujący, gdyż samorządy dopiero zaczynają być aktywne na scenie europejskiej. – W działaniach tych uczestniczą głównie duże miasta i województwa, bo to one mają merytoryczną siłę, by to robić.
Mniejsze jednostki nie mają kompetentnych ludzi, nie zawsze dostrzegają korzyści, jakie mogłyby osiągnąć, albo czasem nie wiedzą nawet, jak się do tego zabrać – mówi dr Łada.
Tę ostatnią słabość uwidoczniły odpowiedzi udzielane przez lokalnych włodarzy. Niektóre miasta deklarowały chęć skorzystania z Norweskiego Mechanizmu Finansowego. Zrezygnowały jednak z braku miasta partnerskiego w Norwegii lub pomysłu, jak je znaleźć. Żadne nie pomyślało o tym, by zwrócić się o pomoc do polskiej ambasady w Oslo.
Przedstawiciele samorządów nie zgadzają się z zarzutami małej aktywności międzynarodowej. – Trudno się spodziewać, by gmina licząca kilka tysięcy mieszkańców lobbowała w Brukseli. To byłoby kosztowne i bezproduktywne. My lobbujemy na poziomie wojewódzkim i krajowym. Trzeba naciskać na radnych wojewódzkich, by w opracowywanych strategiach uwzględniali nasze interesy – mówi Marek Miros, wiceprezes Związku Miast Polskich.
Główną przeszkodą w lobbowaniu za swoimi interesami na szczeblu unijnym są bowiem – jak to zwykle bywa – pieniądze. Niemal 80 proc. ankietowanych skarży się, że nie stać ich na zagraniczne delegacje, promocje za granicą czy utrzymywanie tam stałych przedstawicielstw.
Z badań Komitetu Regionów wynika, że w zeszłym roku w Brukseli działało ok. 250 biur i przedstawicielstw władz lokalnych z krajów UE i nie tylko, ze średnimi budżetami oscylującymi wokół 350 tys. euro rocznie. W sumie w stolicy UE działa ok. 1,5 tys. regionalnych lobbystów.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama