Wbrew pozorom samorządy, które protestują przeciwko regule wydatkowej, i jej autor minister finansów Jacek Rostowski jadą na tym samym wózku. I problem, jaki mają do rozwiązania, jest identyczny. Jak mieć ciastko, czyli zdrowe finanse, i je zjeść, czyli znaleźć w gminie czy budżecie pieniądze na inwestycje podtrzymujące wzrost.
Grzegorz Osiecki
To problem, który będzie aktualny przez najbliższe kilka lat i warto, by samorządy porozumiały się z ministrem. Ale wygląda na to, że najpierw powinny porozumieć się ze sobą. Bo gminy mają inne interesy niż powiaty, a te inne niż województwa. Trudno w takim razie by znalazły wspólny front wobec ministra finansów. Jacek Rostowski chce, by deficyt całego sektora samorządowego wyniósł w tym roku 10 mld złotych. Ten postulat się nie zmienił od momentu zaproponowania reguły wydatkowej rok temu. W tym czasie samorządy najpierw prognozowały, że ich deficyt w 2012 r. wyniesie miliard złotych, a na jesieni zmieniły prognozy na 12 miliardów. Jednocześnie ich przedstawiciele zaczęli uspokajać, że pewnie jak zwykle będzie niższy o połowę. To różnica wynosząca ponad 1000 procent. Co pokazuje, że jakieś uregulowania dotyczące finansów samorządów są potrzebne, bo ich deficyt składa się na deficyt całego sektora finansów publicznych. A tego pilnuje Bruksela. Do tego szykuje się olbrzymia zmiana. Właśnie przez Unię przetacza się dyskusja na temat ograniczenia deficytu strukturalnego (takiego, który nie uwzględnia skutków cyklu koniunkturalnego), do poziomu 0,5 proc. PKB. W Polsce nowa reguła wydatkowa ma wprowadzić taki deficyt na poziomie 1 proc PKB. To znaczy, że samorządy muszą przywyknąć do myśli, że ich deficyt musi spadać. Bo jeśli okaże się za wysoki i podbije deficyt całego sektora finansów publicznych powyżej 3 proc., Bruksela przytnie pieniądze na inwestycje dla samorządów i kółko się zamknie. Lepiej więc dogadać się z ministrem, jak przy jedzeniu tego ciastka nie pokruszyć.