Nawet 100 takich inwestycji czeka na rozpatrzenie.
DGP
Decyzję podejmie Ministerstwo Klimatu, które odpowiada za przygotowanie listy planowanych instalacji. Miała ona być gotowa do końca lipca, ale pandemia pokrzyżowała te plany i skłoniła rządzących do przesunięcia terminu na koniec roku. Na zielone światło do budowy gminy i przedsiębiorcy będą więc musieli poczekać. Niewykluczone, że chętnych przybędzie.
Już teraz jest ich wielu. Najwięcej instalacji mogłoby powstać na Śląsku.
– Do tutejszego urzędu wpłynęły wnioski od 13 nowych podmiotów zgłaszających chęć realizacji 16 instalacji termicznego przekształcania odpadów o łącznej wydajności wynoszącej 1,6 mln ton rocznie – informuje nas Sławomir Gruszka, rzecznik marszałka woj. śląskiego.
To nie wyjątek. Z ustaleń DGP wynika, że nie ma dziś województwa, w którym przedsiębiorcy lub samorządowcy nie zgłosiliby zainteresowania budową takiej instalacji. Dane zebrane jeszcze przed wybuchem pandemii pokazują, że 10 wniosków złożono w Małopolsce, po siedem w województwach pomorskim i lubelskim, sześć w zachodniopomorskim, pięć na Podkarpaciu, trzy w kujawsko-pomorskim. Wliczając wnioski składane bezpośrednio do Ministerstwa Klimatu, a nie przez urzędy marszałkowskie, proponowanych inwestycji do rozpatrzenia może być od kilkudziesięciu do 100.
Trzeba podkreślić, że mowa tu o zupełnie nowych wnioskach, a nie już zaplanowanych inwestycjach, które wpisano ‒ jeszcze przed ostatnią reformą ‒ do wojewódzkich planów gospodarki odpadami. Takich zaplanowanych instalacji jest 34.

Inwestycje trwają

Ostatnio jedna z nich – zakład w Oświęcimiu – uzyskała wsparcie ze strony Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW), co zaskoczyło wielu ekspertów. Jest to bowiem pierwsze dofinansowanie do instalacji termicznego przekształcania odpadów w ostatnich latach. Fundusz wyasygnował 63 mln zł, a cała inwestycja jest warta 492 mln zł.
– Produkcja energii ze śmieci będzie ekologiczną alternatywą dla szkodliwego składowania ich na wysypiskach ‒ przekonują przedstawiciele NFOŚiGW.
Po burzliwym procesie inwestycyjnym ruszyła też budowa elektrociepłowni zasilanej odpadami w Gdańsku. Większość paliwa ma dostarczać samo miasto, ale spalane tam będą również śmieci z ponad 30 pomorskich gmin, np. Malborka i Tczewa.
– Będą to zużyte pieluchy jednorazowe, siatki foliowe, zabrudzone kubeczki i butelki po produktach spożywczych, papierki i folie po słodyczach. W procesie spalania dostarczają one prawie tyle samo energii co węgiel brunatny – przekonuje spółka Port Czystej Energii, która przygotowuje inwestycję.
Koszt budowy to blisko 507 mln zł, z czego 271 mln zł pokrywa dofinansowanie unijne.
Zanosi się jednak na to, że będzie to ostatnia inwestycja wybudowana przy wsparciu funduszy UE, która w nowej perspektywie finansowej kładzie nacisk na rozwój recyklingu, uznając spalarnie za niezgodne z nadrzędną ideą gospodarki o obiegu zamkniętym i celem osiągnięcia neutralności klimatycznej.

Lek czy droga na skróty

Brak wsparcia z UE nie jest jednak przeszkodą dla prywatnego sektora, który proponuje gminom partnerstwo publiczno-prywatne i deklaruje gotowość podjęcia się realizacji inwestycji, które w założeniu mają zapewnić stabilne ceny dla mieszkańców na 15‒30 lat. To argument, który przemawia do wielu samorządów od miesięcy zmagających się z lawiną drastycznie rosnących kosztów.
Źródeł problemu wielu upatruje we wprowadzonym w 2016 r. zakazie składowania odpadów o wysokiej kaloryczności (a więc łatwopalnych). Doprowadził on do sytuacji, w której – przy słabo rozwiniętym recyklingu i selektywnej zbiórce – mamy za dużo śmieci nienadających się do przetworzenia i brak możliwości ich zagospodarowania. Takie zaburzenie popytu i podaży winduje ceny (przekraczają dziś 1 tys. zł za tonę).
Przeciwnicy spalarni przekonują, że to ślepa uliczka, która uderzy w samorządy rykoszetem. Zniechęci do recyklingu, bo gminom łatwiej będzie posłać odpady na ruszt niż odpowiednio je przetworzyć. A to może oznaczać, że będziemy rok w rok płacić horrendalne kary za niewywiązywanie się z unijnych poziomów recyklingu, do których wciąż jest nam daleko. Według różnych szacunków osiągamy od kilku do 30 proc., a mamy za cel 50 proc. w tym roku i 65 proc. w 2035 r.
Ekolodzy podnoszą też argument, że spalarnie emitują szkodliwe związki (m.in. dioksyny i furany), z czym nie zgadzają się zwolennicy instalacji, podkreślając, że wymogi emisyjne są bardziej rygorystyczne niż w przypadku wielu już działających obiektów takich jak np. elektrociepłownie opalane węglem.

Karty wciąż w grze

Zagadką jest, jakimi kryteriami przy tak dużej liczbie zainteresowanych będzie kierowało się Ministerstwo Klimatu. Obecnie zbieranie są dokładne dane dotyczące wydajności istniejących instalacji i trwają analizy, jak zaprojektować nowy system. Celem jest zapewnienie odpowiedniego poziomu recyklingu, który wynika z dyrektywy UE.
Pewne jest, że rząd nie chce zrezygnować z limitu spalania maksymalnie 30 proc. odpadów produkowanych rocznie, który od wielu lat jest fundamentem polityki środowiskowej i ma nim pozostać. Resort chce też przyhamować zakusy gmin, które w spalarniach widzą szybkie rozwiązanie problemów ze śmieciami, przedkładając je nad recykling i poprawę selektywnej zbiórki. Stąd też, jak dowiedział się DGP, resort chce dopuścić do realizacji tylko najlepsze i możliwie najszybsze do wdrożenia projekty. Przewidywania są takie, że spalarni przybędzie maksymalnie kilkanaście w całym kraju.
Z naszych ustaleń wynika, że rozważany jest też scenariusz, w którym lista instalacji w ogóle nie powstanie. Jak zapewnia nas Jacek Ozdoba, wiceminister klimatu, w takim wariancie nie chodziłoby jednak o to, by przedsiębiorcy bez skrępowania budowali, co im się żywnie podoba.
– Chcielibyśmy, aby to dostępność paliwa alternatywnego (tzw. RDF ‒ red.), czyli produktu powstałego z odpadów nienadających się do przetworzenia, była hamulcem dla inwestycji, a nie sztywno ustalona liczba instalacji ‒ mówi.
Dodaje, że przedsiębiorcy muszą mieć świadomość, że wolumen RDF, czyli wkładu do pieca, będzie malał w wyniku wdrażania kolejnych reform i rozwoju rynku recyklingu. Zagwarantuje to, że podmioty będą ostrożniejsze przy inwestycjach i postawią tylko na w pełni uzasadnione ekonomicznie projekty. To o tyle ważne, że resort nie planuje przygotowywać żadnych specjalnych programów wsparcia dla takich instalacji.