Opracowywana od miesięcy reforma odpadowa to tylko początek recyklingowej rewolucji, od której nie ma już odwrotu.
Opracowywana od miesięcy reforma odpadowa to tylko początek recyklingowej rewolucji, od której nie ma już odwrotu.
Takie przemodelowanie systemu gospodarki komunalnej, by uwolnić potencjał samorządów i przełamać monopol firm, które dyktują ceny za zagospodarowanie odpadów – tak można opisać cel kolejnej zmiany w szwankującym od lat systemie komunalnym. Mowa o nowelizacji ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach, która została już przyjęta przez Radę Ministrów i ma lada dzień trafić na posiedzenie Sejmu. Reforma jest konieczna, a czas na wagę złota, bo już w przyszłym roku gminy będą musiały osiągnąć 50–proc. poziom recyklingu surowców. Dziś jesteśmy w połowie drogi. Zanim dojdziemy do celu, czekają nas jeszcze wyzwania, m.in. stale rosnące koszty i konieczność ukrócenia rozplenionych patologii na rynku w postaci porzucania odpadów w wyrobiskach czy ich podpalaniu. Gdy przez kraj przetoczyła się fala pożarów, temat odpadów na poważnie pojawił się w medialnej przestrzeni. Reakcja rządu była wówczas szybka i zdecydowana. Wypowiedziano wojnę mafii śmieciowej, czyli przestępcom, którzy gromadzili odpady (często również ściągali je z zagranicy) na wynajmowanych działkach lub w halach magazynowych, by później puścić je z dymem. Ich zyski sięgały milionów złotych.
Z inicjatywy Ministerstwa Środowiska dokręcono śrubę wymagań firmom i samorządom. Branżę obciążyły takie restrykcje, jak m.in. zakaz magazynowania (czyli przetrzymywania nieczystości do trzech lat, zanim odpady zostaną poddane dalszym procesom recyklingu) czy obowiązek ustanowienia zabezpieczenia roszczeń na wypadek pożaru. Efekt: w porównaniu z ubiegłym rokiem liczba pożarów zmalała. Znacząco wzrosły jednak koszty całego systemu. W niektórych gminach poszybowały one nawet o kilkaset procent. Choć, jak przyznaje Leszek Świętalski, ekspert Związku Gmin Wiejskich RP, taka cenowa terapia szokowa to często wina włodarzy. Od lat trzymali oni stawki za odbiór odpadów na tym samym poziomie – z wygody, a także obaw o utratę poparcia.
– Wielu liczyło, że śmieci znikną za 9 zł miesięcznie od osoby i nie podniosło stawki nawet o współczynnik inflacji od 2012 r. A przecież zmieniły się warunki rynkowe, koszty transportu, wymogi środowiskowe – wymieniał Świętalski podczas poświęconego problemowi odpadów panelu na kongresie Perły Samorządu.
– Od lat zawodziła kontrola regionalnych izb obrachunkowych, które nie ingerowały w zbyt niskie stawki. Wiele samorządów pokątnie dopłacało do systemu, choć nie jest to dozwolone, bo w założeniu ma on się samofinansować z opłat mieszkańców. Gminy nie chciały jednak obciążać ich dodatkowymi kosztami, więc zasypywały dziurę pieniędzmi z budżetu. RIO nie zwracały na to należytej uwagi. Dlatego dziś w wielu gminach stawki musiały się w końcu urealnić – wyjaśniał Maciej Kiełbus, prawnik w kancelarii Ziemski & Partners.
W ocenie resortu to jednak firmy – właściciele regionalnych instalacji przetwarzania odpadów komunalnych (RIPOK) – są w największym stopniu odpowiedzialne za rosnące ceny. Dlaczego? Bo – jak przekonywał wiceminister środowiska Sławomir Mazurek – mają one monopol na przyjmowanie śmieci od gmin. Wynika on z ustaleń zapisanych w wojewódzkich planach gospodarki odpadami (WPGO). Są w nich wymienione instalacje docelowe i zastępcze, do których muszą trafiać zebrane od samorządów odpady. Wiceminister wielokrotnie podawał przykład instalacji na Mazowszu, gdzie lawinowy wzrost opłat dla mieszkańców zbiegł się w czasie z decyzjami właścicieli RIPOK-ów, by podnieść ceny.
Panaceum na ten problem ma być proponowane przez resort środowiska odejście od dotychczasowej regionalizacji systemu. Innymi słowy: gminy będą mogły wybierać instalacje, do których chcą zawieźć swoje odpady. Ministerstwo przekonuje, że nakręci to konkurencję i pozwoli zoptymalizować koszty.
Opinię tę podziela Michał Dąbrowski, przewodniczący Rady Polskiej Izby Gospodarki Odpadami (PIGO).
– Popieramy każdy element deregulacji, który doprowadzi do zwiększenia konkurencyjności na rynku – mówił. Według niego firmy są często obarczane winą za wzrost cen, podczas gdy funkcjonują one w dużym stopniu na uregulowanym rynku i nie mają wpływu np. na światowe ceny plastiku.
Przeciwnicy tego rozwiązania argumentują, że skończy się na wożeniu śmieci przez pół Polski tylko po to, by trafiły do instalacji, która zagospodaruje jej najtaniej, choć niekoniecznie najefektywniej pod kątem recyklingu i odzysku surowców.
– Zrezygnowanie z regionalizacji nie sprawi, że automatycznie pojawi się konkurencja – przekonywał Bartosz Frankowski, naczelnik Wydziału Środowiska UM Gdyni. Dodał, że proces inwestycyjny w przypadku powstawania nowych instalacji zajmuje kilka lat, a tyle czekać na uzdrowienie systemu w skali ogólnopolskiej nie możemy.
– Samo odejście od podziału na regiony nie rozwiąże jeszcze problemu. Trzeba raczej urealnić moce przerobowe instalacji, które mamy już teraz. Są one sztucznie zaniżone na papierze, podczas gdy technologicznie są w stanie przyjąć dużo większy strumień odpadów. Ale oficjalnie tego nie mogą, bo za wcześnie wyczerpują ustalone limity określone w WPGO – wtórował mu Maciej Kiełbus. – W dzisiejszych uwarunkowaniach prawnych wojewódzkie plany są sierotami. Nie przyznają się do nich urzędy marszałkowskie, które mogą zrzucić winę za obniżone moce przerobowe instalacji na ministerstwo, że to ono narzuciło im takie rozwiązania. Z kolei resort odpowiada, że nie on wydaje wiążące decyzje, jak ma być ukształtowany rynek, a jedynie opiniuje WPGO, które przygotowuje i zatwierdza marszałek.
Niepokojące są też najnowsze dane ze sprawozdań urzędów miejskich, z których wynika, że segregacja kuleje. Resort środowiska zauważa ten problem i podkreśla kluczową rolę selektywnej zbiórki.
– Odpady to wartościowy surowiec, a zysk z jego sprzedaży może zasilić gminne budżety – przekonuje Sławomir Mazurek.
Potwierdzają to przedstawiciele branży i samorządy. Jest tylko jedno „ale”: odpady są wartościowym surowcem tylko wtedy, gdy są dobrze zebrane, doczyszczone i gdy jest na nie popyt na rynku. A z każdym z tych trzech warunków bywa różnie.
– Co ma zrobić firma, która dostaje od gminy pulpę zmieszanych odpadów i nie jest w stanie wydzielić z tego frakcji o odpowiednim standardzie, którymi byłby zainteresowany recykler? Szczególnie że na rynku jest teraz nadpodaż niektórych materiałów, więc jest zainteresowanie tylko najlepszymi, wyselekcjonowanymi partiami. Co zrobić z resztą? – pytał Michał Dąbrowski, podkreślając, że zawiodła edukacja mieszkańców, którzy nie chcą segregować. Później musi sobie z tym radzić firma. I odbija się to na jej kosztach. Taką diagnozę potwierdzają inni eksperci.
– Gminy traktują edukację po macoszemu, uznają za fanaberię, która tylko kosztuje, a nie przynosi zysków – mówił Krzysztof Koman, prezes zarządu Centropolis. – Kilka warsztatów dla dzieci to za mało, by zmienić nawyki mieszkańców. Zwłaszcza że najmłodsi wykazują często akurat najbardziej proekologiczne postawy.
– To musi być edukacja powszechna, nie salonowa. Lepiej wyjść z przekazem o recyklingu podczas wydarzeń sportowych, imprez publicznych, festynów. Tak, żeby pokazać, że odzysk i działania proekologiczne można wdrożyć w codzienne życie – dodał Jacek Wodzisławski, prezes zarządu Fundacji RECAL.
Już wkrótce przyjdzie nam też implementować nową dyrektywę SUP (od single-use plastics), która zakłada redukcję jednorazowych plastików i poprawę recyklingu tworzyw sztucznych, co nałoży dodatkowe obowiązki na wszystkich uczestników rynku.
– Niektóre środowiska podnoszą postulaty, że należałoby przystopować i zamiast na recykling stawiać np. na spalanie odpadów. Ale ta droga jest już zamknięta. Nie uciekniemy od wdrożenia gospodarki o obiegu zamkniętym i musimy się stosować do hierarchii postępowania z odpadami, czyli zapobiegać ich powstawaniu i jak najwięcej surowców ponownie wykorzystywać – mówi Julia Patorska, lider zespołu ds. analiz ekonomicznych w Deloitte.
Podobnego zdania jest Jacek Wodzisławski.
– Dziś bardziej niż kiedykolwiek musimy myśleć o synergii wszystkich uczestników rynku, przy czym nasze wysiłki na rzecz poprawy recyklingu będą skazane na porażkę, jeżeli nie wprowadzimy zasad ekoprojektowania. Obecnie część materiałów wykorzystywanych w codziennych opakowaniach jest nie do przetworzenia – mówił.
Sam postęp technologiczny nie rozwiąże wszystkiego. Potrzebne są również regulacje, które wspomogą biznes w transformacji. Ministerstwo Środowiska zauważa tę potrzebę. Resort zapowiedział już, że w wakacje ruszą konsultacje przepisów wprowadzających rozszerzoną odpowiedzialność producenta, czyli zestaw regulacji, który m.in. wspierałby ekologiczne projektowanie produktów. Premiowiałby on opakowania łatwe w recyklingu. Z ustaleń DGP wynika, że konkretny kształt regulacji mamy poznać jesienią.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama