Samorządy nie rozumieją, dlaczego mają płacić za przychodzącą e-korespondencję.
Projekt ustawy o elektronizacji doręczeń w połowie lutego trafił do konsultacji. Założenie jest takie: każdy podmiot publiczny będzie miał własną elektroniczną skrzynkę podawczą w ramach usługi świadczonej przez wyznaczonego operatora (będzie konkurs, ale jest spora szansa, że zostanie nim Poczta Polska). Podmioty prywatne, np. firmy, będą miały pół roku na wskazanie swoich adresów do e-doręczeń (zamiast operatora wyznaczonego, mogą zdecydować się na gracza z rynku komercyjnego). Jeśli tego nie zrobią, zostanie im założona skrzynka „z urzędu” u operatora wyznaczonego. Komunikacja będzie się odbywać między e-skrzynką urzędu i e-skrzynką obywatela.
Choć kierunek wydaje się słuszny, to na projekt Ministerstwa Cyfryzacji (MC) już utyskują ci, którzy na co dzień mają z mieszkańcami najwięcej do czynienia: samorządowcy. – Jeśli ktoś prześle pismo ze swojej e-skrzynki na e-skrzynkę urzędu, koszty tej operacji pokryje adresat, czyli np. urząd gminy. Koszty będą zależne od wolumenu przesyłu. Wyceniona zostanie paczka danych o wielkość 50 MB. Dziś nie wiadomo, na jaką kwotę – wskazuje jeden z włodarzy. Inny dodaje: – Nie znam rozwiązań komercyjnych, w których płaciłbym za transfer danych, których nie zamawiałem.
Skąd takie podejście u projektodawców? Priorytetem jest, aby elektroniczny kontakt obywatela czy przedsiębiorcy z podmiotami publicznymi pozostał nieodpłatny. – Założenie to przyświecało nam od początku prac. Spośród różnych wariantów wybraliśmy ten, w którym ciężar pozyskiwania środków na obsługę rozwiązania spoczywa na podmiotach publicznych. Opłata za doręczenie elektroniczne uzależniona jest od skali przesyłanych danych – odpowiada Karol Manys z MC i zaznacza, że nadzór nad weryfikacją cen będzie sprawował Urząd Komunikacji Elektronicznej.
To nie przekonuje samorządowców. – To rozwiązanie niestosowane w innych krajach i niebezpieczne. Może prowadzić do poważnych konsekwencji finansowych, choćby wtedy, gdy zostaną podjęte działania mające na celu sztuczne zwiększenie liczby pism wpływających na e-skrzynkę doręczeń – wskazuje Grzegorz Kubalski ze Związku Powiatów Polskich. Nie musi to być akcja wysyłkowa na dużą skalę. – Załóżmy, że wprowadzamy „e-projekt budowlany”. Dokumenty, które w przypadku wielkich inwestycji były wożone do starostw ciężarówką, byłyby przesyłane elektronicznie, narażając powiaty na niemałe koszty – ocenia.
Z tą argumentacją MC też się nie zgadza. – E-doręczenia to nie e-mail wysyłany z anonimowego konta, z którego można dowolnie spamować. Teraz można łatwo „zasypać” urząd astronomiczną liczbą e-maili, na które musi udzielić odpowiedzi i nie wiadomo komu. E-doręczenia to korespondencja od znanego nadawcy do znanego odbiorcy. Jeśli Jan Kowalski napisze 100 tys. listów w tej samej sprawie, to będziemy mieć pewność, że zrobił to konkretny Kowalski. Teraz nie zawsze to wiemy, nawet mając list papierowy – argumentuje Karol Manys.
Wątpliwości budzi też planowana usługa hybrydowa. – Urząd będzie miał obowiązek wysyłać wszystko elektronicznie, a np. Poczta Polska – jeśli stwierdzi, że adresat-obywatel nie ma założonej skrzynki dla e-doręczeń – dostarczy pismo tradycyjnie i obciąży kosztami nadawcę, czyli samorząd. Przy czym znów nie wiadomo, na ile Poczta takie usługi wyceni, a my nie będziemy przecież wiedzieć, czy adresat ma e-skrzynki, czy jej nie ma – wskazuje Grzegorz Kubalski.
– Dokumenty dostarczane tradycyjnym poleconym są najdroższą formą komunikacji stosowaną przez urzędy, a e-doręczenie da szansę na optymalizację kosztów. Zmiana cen usług powszechnych czy też trudność w przewidzeniu liczby pism to problemy, z którymi już dziś muszą mierzyć się urzędy – odpowiada Karol Manys z MC.
Nieoficjalnie słyszymy, że resort chciałby, aby projekt trafił do Sejmu przed wakacjami, ale opór samorządów może wyhamować tempo prac. Dokument miał być wstępnie omówiony w tym tygodniu na rządowo-samorządowym zespole roboczym w siedzibie MC, ale został zdjęty z porządku obrad.