Prezydent miasta z uposażeniem ponad 20 tys. zł? Do tego zmierza projekt ustawy reformującej płace, który dziś przedstawią lokalni włodarze
Samorządowcy przygotowali odpowiedź na ograniczenie ich płac autorstwa Prawa i Sprawiedliwości. W maju zeszłego roku PiS – na kanwie afery nagrodowej w rządzie – przycięło wynagrodzenia zasadnicze lokalnych włodarzy o ok. 20 proc. Teraz ci chcą nowelizacji ustawy o pracownikach samorządowych. Projekt jest firmowany przez Związek Miast Polskich, zrzeszający niemal 300 jednostek. Dziś dokument zostanie oficjalnie zaprezentowany przy okazji posiedzenia rządowo-samorządowej Komisji Wspólnej w siedzibie MSWiA. Udało nam się poznać szczegóły rozwiązań, za którymi będą teraz lobbować prezydenci i burmistrzowie z całej Polski.

Więcej niż premier

Propozycje zmian dotyczą tylko samorządowców zatrudnionych na podstawie wyboru (np. wójtów, burmistrzów, prezydentów miast) w odniesieniu do niektórych składników ich pensji: wynagrodzenia zasadniczego, dodatku funkcyjnego, dodatku specjalnego oraz nagrody rocznej. Pozostałe świadczenia, takie jak dodatek za wieloletnią pracę czy odprawa emerytalno-rentowa, pozostałyby bez zmian. Dziś prezydenci miast mogą dostać maksymalnie nieco ponad 12,5 tys. zł (siedmiokrotność ustawowej kwoty bazowej). Jak twierdzą nasi rozmówcy po zmianach – biorąc pod uwagę wszystkie elementy pensji – mieliby zarabiać w okolicach 20 tys. zł.
– To więcej niż premier, ale uważamy, że szef rządu też zarabia za mało i podobna reforma powinna zajść w administracji rządowej. Liczymy, że nasz projekt będzie początkiem szerszej dyskusji – mówi osoba zaangażowana w prace nad projektem ustawy.
Jego autorzy wskazują, że dzisiejszy model ustalania pensji samorządowców jest niestabilny, zagmatwany i nieprzystający do realiów. O ile w 2000 r. maksymalna pensja szefa gminy pozostawała do przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej w proporcji 5,4, to obecnie ta relacja zmniejszyła się do 2,7. A w stosunku do minimalnego wynagrodzenia spadek jest jeszcze większy – z proporcji 14,9 do niespełna 6. Jak słyszymy, ta tendencja zniechęca wykwalifikowanych ludzi do robienia kariery w lokalnej polityce (zwłaszcza odkąd zaczęła obowiązywać zasada maksymalnie dwóch kadencji).

Regulowanie mnożnikami

Projekt zakłada mnożnikowy system ustalania wysokości wynagrodzenia zasadniczego. Kwotę bazową stanowić ma przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w jego województwie: to mechanizm wiążący wynagrodzenie z lokalnymi realiami. Proponuje się też, by w przypadku wynagrodzenia zasadniczego zastosować jednolity mnożnik w postaci 2,5-krotności kwoty bazowej. Wyjątkiem będzie woj. mazowieckie, gdzie mnożnik wyniesie 2,2 – by nie wprowadzać nadmiernych dysproporcji między regionami (wyjątkiem będzie prezydent stolicy – dla tej funkcji mnożnik to 2,5).
Dziś wynagrodzenie zasadnicze zależy od wielkości samorządu. Prezydent stolicy może liczyć na kwotę 5,2 tys. zł, prezydent miasta na prawach powiatu na 3,8–5 tys. zł, a wójt (w zależności od liczby mieszkańców) na 3,4–5 tys. zł. Po zmianach prezydent stolicy mógłby otrzymać ponad 13 tys. zł wynagrodzenia zasadniczego, a np. prezydent Wrocławia – ok. 11 tys. Ta składowa pensji byłaby gwarantowana. Radni nie mieliby możliwości jej obniżenia np. w sytuacji konfliktu z wójtem.
Zmiany są proponowane także w odniesieniu do kolejnej składowej pensji: dodatku funkcyjnego. Jego celem jest różnicowanie wysokości wynagrodzenia pracowników samorządowych w zależności od zakresu ich zadań i odpowiedzialności. I tak np. prezydent dużego miasta (w tym stolicy) może dziś liczyć na 2,5 tys. zł dodatku, włodarz miasta do 300 tys. mieszkańców – na 2,1 tys., a wójt gminy do 15 tys. mieszkańców – na 1,9 tys. zł. Po zmianach dodatek funkcyjny byłby procentową pochodną wynagrodzenia zasadniczego, z uwzględnieniem wielkości gminy czy miasta. I tak np. wójt małej gminy (do 15 tys. mieszkańców) mógłby liczyć na 5-proc. dodatek, prezydent miasta na prawach powiatu – na 40 lub 50 proc. (w zależności od tego, czy miasto jest poniżej lub powyżej 300 tys. mieszkańców), a prezydent stolicy – na 55 proc. Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy, zamiast 2,5 tys. zł dodatku funkcyjnego mógłby dostać prawie 7,2 tys. zł.
Trzeci zmieniany składnik to dodatek specjalny. Dzisiaj wynosi on od 20 do 40 proc. łącznej kwoty wynagrodzenia zasadniczego i dodatku funkcyjnego. W przypadku największych miast może to być 50 proc. W nowym projekcie proponuje się, by dodatek nie był już obowiązkowym składnikiem pensji, lecz fakultatywnym i wypłacanym po spełnieniu jednego z warunków (np. realizacji przez samorząd zadań administracji rządowej na podstawie porozumień czy reprezentacji samorządu w gremiach międzynarodowych). W praktyce każdy włodarz załapie się przynajmniej na jedno z tych kryteriów – tj. wykonywanie zadań rządowych (każda gmina wydaje dowody osobiste czy wypłaca świadczenie w ramach programu „Rodzina 500 plus”). Dodatek specjalny ma przyznawać rada gminy, a jego wysokość nie przekraczałaby 20 proc. sumy wynagrodzenia zasadniczego i dodatku funkcyjnego.
Ostatni zmieniany element to nagroda roczna za efekty pracy. Warunkiem będzie pozytywna opinia regionalnej izby obrachunkowej o wykonanym budżecie gminy. W gminach ma to być od 50 do 100 proc. wynagrodzenia zasadniczego, a w dużych miastach nawet do 200 proc.

Przekonać posłów

ZMP nie ma inicjatywy ustawodawczej, więc przed nim trudne zadanie przekonania posłów, by przejęli prace nad projektem ustawy. Politycy PiS nie chcieli wczoraj komentować.
Samorządowcy przekonują, że nieoficjalne sygnały z PiS są obiecujące. – Zaraz po uchwaleniu i podpisaniu tego nieszczęsnego rozporządzenia „płacowego” [w maju ub.r., obniżającego wynagrodzenia zasadnicze włodarzy o ok. 20 proc – red.], otrzymałem ze strony osób z PiS przekaz, że zaraz po wyborach parlamentarnych to zostanie zmienione – stwierdził w jednej z rozmów szef ZMP i prezydent Gliwic Zygmunt Frankiewicz.
Politycy PO również z dystansem odnoszą się do projektu. – Kierunek słuszny, ale to nie jest projekt na rok wyborczy. Trudno podwyższać pensje włodarzom czy ogółem w administracji, jeśli wcześniej nie da się podwyżek nauczycielom czy pracownikom służby zdrowia – ocenia jeden z posłów Platformy. Nasz rozmówca obawia się, że PiS szykuje fortel dla samorządowców: – Mydli im oczy jakimiś obietnicami, a jak tylko wyjdą z projektem, zacznie ich atakować, by przypodobać się wyborcom.