Jeśli ktoś ma więcej odpowiedzialności, dłużej pracuje, to nie może zarabiać mniej niż ci, którzy mu podlegają. Płace włodarzy muszą zostać zróżnicowane, m.in. w zależności od obowiązków i wielkości gminy - mówi Zygmunt Frankiewicz, prezydent Gliwic i szef Związku Miast Polskich.
Związek Miast Polskich zapowiedział przygotowanie projektu ustawy regulującej płace w administracji publicznej. Jakie są główne kierunki proponowanych zmian?
Na pewno będzie propozycja podwyżki przywracającej pewne relacje w płacach – chociażby do średniej płacy w regionie i do płac zastępców, dyrektorów i naczelników wydziałów. Jeśli ktoś ma więcej odpowiedzialności, dłużej pracuje, to nie może zarabiać mniej niż ci, którzy mu podlegają. W tej chwili praktycznie nie ma zróżnicowania między płacami prezydenta Warszawy i wójta gminy. Te różnice są symboliczne, za to odpowiedzialność i związane z tym ryzyko są zupełnie inne. Nie ma np. w ogóle zróżnicowania pomiędzy miastami na prawach powiatu i tymi, które są tylko gminą. Zakres obowiązków jest wręcz nieporównywalny. Bo prezydent miasta na prawach powiatu nie dość, że ma bardzo dużą gminę, to jeszcze obowiązki starosty. W zróżnicowaniu płac w ogóle tego nie widać.
Czy intencją jest to, by samorządowcy z mniejszych gmin zarabiali mniej więcej tyle, co dziś, a tylko prezydenci dużych miast dużo więcej niż oni? Czy może podwyżki dla wszystkich, ale ze szczególnym uwzględnieniem włodarzy dużych jednostek?
Chodzi o to drugie rozwiązanie. Czyli o to, by dać możliwość lepszego zarabiania również osobom w małych gminach, związać te wynagrodzenia ze średnią w danym regionie – my wybraliśmy województwo jako najbardziej reprezentatywne. Mówimy też o wprowadzeniu jakiegoś elementu motywacyjnego.
Na przykład?
To mogłaby być jakaś nagroda roczna przyznawana przez radę, po spełnieniu pewnych wymagań. Ten element jest jeszcze dyskutowany, pozostałe propozycje są już raczej zaakceptowane przez zarząd Związku Miast Polskich. Potrzebna jest jeszcze jedna decyzja zarządu i projekt ustawy będzie gotowy.
To w takim razie ile powinien zarabiać np. prezydent stolicy? Dziś to ok. 12,5 tys. zł brutto miesięcznie…
Nie odpowiem panu na to pytanie wprost. W internecie są oświadczenia majątkowe wiceprezydentów stolicy. Ich zarobki są dwukrotnie wyższe niż prezydenta. Uważam to za ciężką patologię. A jeśli chodzi o konkretne propozycje, to przedstawimy je jeszcze w tym roku.
Pytanie o polityczne szanse projektu szykowanego przez ZMP. Mam wątpliwości, czy teraz jest dobry klimat do takich dyskusji – niedługo po tym, gdy rząd przyciął wynagrodzenia zasadnicze włodarzy, argumentując, że od teraz ma być skromniej.
A pamięta pan jakiś czas, który był dobry na podjęcie takiej dyskusji?
Nie pamiętam, kiedy był gorszy.
Informuję pana, że zawsze był zły. Za rządów PO w tej sprawie panował pełny populizm. To nie żadna skromność czy oszczędność, tylko uruchomienie mechanizmu psucia państwa. Proszę zwrócić uwagę na kwoty, jakie są wydawane przez wszystkie samorządy łącznie. To ponad 200 mld zł rocznie. I proszę przy tym zobaczyć, jakie są oszczędności na płacach prezydentów. Oszczędzając na tych wynagrodzeniach wystawiamy na ryzyko jakość wydawania tych 200 mld zł. Z zarządzaniem i logiką nie ma to nic wspólnego, to czysty populizm, który jest szkodliwy. Bo jak się robi tylko rzeczy, które są popularne, a niekoniecznie rozsądne, to prowadzi się państwo do ruiny. Uważam, że powinniśmy – widząc błędy i patologie – zareagować. I to robimy – przygotowujemy projekt ustawy. Proszę rząd, by przy tej okazji przystąpić do uregulowania płacy również w administracji rządowej.
Dlaczego?
Bo tam może być jeszcze cięższa patologia. Bo jak inaczej nazwać sytuację, w której wiceminister ma problem, by ze swoją pensją utrzymać się w Warszawie? To prowadzi do wyboru nie tych, którzy mają najwyższe kompetencje i wiedzę w danej dziedzinie. Później doprowadza to do dalszych patologii, czyli płacenia pod stołem czy drugiego obiegu pensji.
Sondowali państwo nastawienie polityków PiS do tego projektu?
Zaraz po uchwaleniu i podpisaniu tego nieszczęsnego rozporządzenia płacowego otrzymałem ze strony osób z PiS przekaz, że zaraz po wyborach parlamentarnych to zostanie zmienione. Nie wiem, czy tak się stanie, ale takie zapewnienia otrzymałem. Na pewno będę wpływał też na opozycję, by myślała perspektywicznie, bo w Polsce zdarzyć się może wszystko – nawet to, że opozycja wygra najbliższe wybory parlamentarne. A w związku z tym nie może myśleć populistycznie.
Tylko jak ten pomysł zakomunikować społeczeństwu, skoro średnia płaca w sektorze przedsiębiorstw to 4,6 tys. zł, a państwo przekonują, że prezydent zarabiający 12,5 tys. zł brutto to niemalże wstyd?
Po to jest rząd i partie polityczne, by takie problemy rozwiązywały. Argumentów jest mnóstwo. Ten, kto jest w firmie, powinien porównywać dochody premiera z prezesem własnej firmy, a nie ze stanowiskiem magazyniera. Średnia kwota, którą pan podał, to chyba nie średnia z PIT, tylko z miesięcznej wypłaty. Jak ujmiemy wszystko, to zapewne będzie wyższa. W ciągu ostatnich mniej więcej 10 lat średnie płace w gospodarce narodowej wzrosły prawie półtora raza. A w administracji zostały obniżone. Utrzymujmy ten stan dalej i będziemy mieli w pełni dziadowskie państwo.
Gliwiccy radni poprzedniej kadencji w ostatnich dniach swojego działania zdecydowali o skierowaniu do Trybunału Konstytucyjnego wniosku w sprawie zbadania zgodności z Konstytucją RP przepisów obniżających uposażenia prezydentów i burmistrzów miast. Czy nowe władze miasta utożsamiają się z tym wnioskiem?
Nie mam wątpliwości, że tak. Rada będzie co najmniej tak samo zdecydowana w tej sprawie, jak poprzednia.
Dlaczego wniosek kierowany jest dopiero kilka miesięcy po tym, jak zapadły kluczowe decyzje i przetoczyła się cała dyskusja o zarobkach samorządowców?
Wniosek jest dość obszerny. Bardziej jednak istotne dla rady było to, że do tej pory nikt w Polsce tej sprawy do trybunału nie wniósł, choć powinno się to stać. A skoro innych zgłoszeń nie było, rada miejska uznała za stosowne złożyć wniosek o sprawdzenie zgodności tych regulacji z ustawą zasadniczą.
Rozumiem, że jednym z argumentów podnoszonych we wniosku jest to, o czym samorządowcy mówili wcześniej – że Komisja Wspólna Rządu i Samorządu Terytorialnego opiniowała inną wersję projektu rozporządzenia Rady Ministrów niż ta, która ostatecznie została przyjęta?
Tak, choć trzeba zaznaczyć, że po drodze pojawił się jeszcze wniosek z rządu o obiegowe zaopiniowanie zmienionego załącznika do rozporządzenia przez Komisję Wspólną, a na podjęcie decyzji były raptem dwa dni robocze. Wszystko było robione ze złamaniem wszelkich zasad poprawnej legislacji. Ale uzasadnienie wniosku ma jeszcze silniejsze argumenty.
Jakie?
Rząd nie ma legitymacji do zajęcia się ograniczeniem maksymalnej stawki wynagrodzenia zasadniczego wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Przypomnę, że zmiana rozporządzenia wynikała pierwotnie z ustawy likwidującej stanowiska doradców i asystentów w samorządach. Nie było w niej w ogóle mowy o obniżce wynagrodzeń. Z kolei ustawa o pracownikach samorządowych nie daje rządowi upoważnienia do ustalania maksymalnych stawek wynagrodzeń dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast w drodze rozporządzenia.
O obniżkach wynagrodzeń lokalnych włodarzy, będących pokłosiem afery nagrodowej w rządzie, właściwie już się tyle nie mówi. Mało tego – jesteśmy po wyborach, mamy więc nowe otwarcie w samorządach. Czy mimo wszystko poczucie, że samorządowcy zapłacili za nieswoje grzechy, jest wciąż żywe?
To w ogóle jest nieprzyzwoite. Nie widzę powodu, dlaczego mielibyśmy płacić za czyjekolwiek grzechy, nie rozumiem takiego zjawiska. To, co w tej sprawie się dzieje – a mam na myśli nie tylko sytuację w samorządzie, ale i administrację rządową – jest szkodliwe dla państwa. I na tym opieram swoją argumentację. Bodźce, które zostały uruchomione, powodują negatywną selekcję przy wyborze najważniejszych osób w państwie. Na szczeblu wiceministrów widać to przecież od dawna. Jeśli nasze państwo będzie dalej tak kierowane, będziemy mieli coraz słabszą administrację. A im dłużej to trwa, tym większe straty. W związku z tym dla mnie to działanie na szkodę państwa polskiego. Pamiętajmy, że od lokalnych liderów zależy rozwój tysięcy samorządów. I z czasem tam też będzie dochodzić do takiej negatywnej selekcji. W ten sposób zaczniemy iść w stronę państw zza naszej wschodniej granicy, gdzie nie idzie się na eksponowane funkcje dla płacy zasadniczej, lecz z zupełnie innych powodów. I dlatego te państwa źle funkcjonują. To groźne zjawisko. Przy tej okazji apelowałem do rządu, by zastanowić się nad uregulowaniem na nowo kwestii płac w całej sferze publicznej.
Wybiegnijmy trochę do przodu. Jeśli TK utrąci wniosek gliwickich radnych, to sytuacja się nie zmieni. A co jeśli przyzna im rację i stwierdzi niekonstytucyjność przepisów obniżających wynagrodzenia zasadnicze samorządowców? Czy będzie im się należało wyrównanie za utracone dochody?
Możliwe, że tak, choć zapewne będą różne sytuacje w gminach. W tej chwili płace po obniżce są takie, jak 18 lat temu. Nie chodzi więc o obecną obniżkę, lecz o zasadę. Sama wysokość kwoty, przynajmniej dla mnie, nie jest najważniejsza. Gdybym kierował się wyłącznie dochodami, to zapewne by mnie tu nie było. Proszę zauważyć, że prezydenci większych miast, nawet przed tą obniżką, zarabiali nawet połowę tego, co ich zastępcy lub jeszcze mniej. To jest po prostu chore i z taką patologią trzeba walczyć dla zasady.