Mowa o terytorialnych komisjach wyborczych, w których pracę podejmie niebawem kilka tysięcy osób w kraju. Zgodnie z kalendarzem wyborczym te powinny być powołane do 11 września (obwodowe komisje, pracujące w lokalach wyborczych, zostaną powołane do 30 września).
Choć jako wyborcy najczęściej mamy do czynienia z obwodowymi komisjami, które wydają nam karty do głosowania i przeliczają głosy, to jednak rola terytorialnych komisji jest nie mniej ważna. Do zadań terytorialnych komisji należy m.in. rejestrowanie kandydatów na radnych, druk obwieszczeń wyborczych, rozpatrywanie skarg na działalność obwodowych komisji wyborczych czy przesłanie wyników głosowania komisarzowi wyborczemu.
Nowy kodeks wyborczy zmienił zasady wyłaniania składów komisji. W uproszczeniu - co najmniej 6 miejsc na 9 zagwarantowane miały komitety partyjne (ale kryteria ustalono tak, że pewnych swoich miejsc mogły być tylko PiS i PSL, o ile wystawiły swoich ludzi). Reszta miejsc była rozdzielana w między pozostałe komitety. Jeśli zgłoszeń było za dużo, potrzebne było losowanie. Jeśli partie nie zapełniły swoich miejsc, korzystały na tym pozostałe komitety. W razie problemów z rekrutacją komisja może być nawet 5-osobowa.
Zasadniczy cel tych zmian był jeden - wprowadzenie pluralizmu, odzwierciedlającego układ sił politycznych w kraju, przy jednoczesnym docenieniu roli lokalnych komitetów. Czy to się udało? Jak wynika z naszej szybkiej sondy - nie do końca.
Przykład? Miejska Komisja Wyborcza w Redzie. Tam na 9 miejsc aż 7 wzięli delegaci PiS. Jedno miejsce przypadło osobie zgłoszonej przez PSL, a kolejne zajęła osoba wskazana przez komisarza wyborczego (w procesie uzupełniania składu komisji). Podobna sytuacja jest nieopodal, w Pucku. Tam w miejskiej komisji PiS zajął 6 na 9 miejsc. Pozostałe trzy trafiły do komitetu lokalnego, komitetu Koalicji Obywatelskiej PO-Nowoczesna oraz PSL.
W gminnej komisji w Adamówce uzysk PiS jest nieco mniejszy - tam ma 5 na 9 miejsc.
Ciekawy jest także przykład powiatowej komisji wyborczej w Lubaczowie. Tam skład jest 10-osobowy (w skład wojewódzkiej i powiatowej komisji wyborczej oraz komisji wyborczej w mieście na prawach powiatu wchodzi z urzędu, jako jej przewodniczący, osoba wskazana przez komisarza wyborczego). Tu połowę miejsc zajmują kandydaci PiS. Ale mają jednego potencjalnego sprzymierzeńca - jedną osobę zgłoszoną przez Porozumienie Gowina, startujące w tych wyborach jako osobny komitet wyborczy.
Oczywiście nie jest tak, że tak wyraźna dominacja partii rządzącej jest powszechna. Czasami nawet zyskiwała Koalicja Obywatelska PO-Nowoczesna. Przykładowo w gminnej komisji wyborczej w Dębnicy Kaszubskiej na 9 miejsc zdobyła 4. Jedno miejsce wziął z kolei PSL, a resztę - lokalne komitety. Brakuje tu reprezentanta PiS.
A jak sytuacja wygląda w dużych miastach? Weźmy np. miejską komisję wyborczą m.st. Warszawy z siedzibą w urzędzie miasta przy Placu Bankowym 3/5. Tu sytuacja wygląda niemal wzorcowo. Znalazły się bowiem miejsca zarówno dla komitetów partyjnych (2 dla koalicji PO-N, po jednym dla PiS, PSL, SLD Lewicy Razem), jak i sił z nimi niezwiązanych typu: Miasto Jest Nasze czy Bezpartyjni Samorządowcy. Tu ciekawostką - z punktu widzenia rywalizacji między Zjednoczoną Prawicą a PO - zapewne będzie to, że jednym z członków komisji został Jarosław Jóźwiak, były wiceprezydent Warszawy, zdymisjonowany przez Hannę Gronkiewicz-Waltz.
Podobnie jest z miejską komisją w Gdańsku, gdzie swojego człowieka będzie miał m.in. ubiegający się o reelekcję Paweł Adamowicz, PiS, PSL, PO-N czy lewica.
Zdaniem Anny Godzwon, byłej rzeczniczki PKW i współautorki książki „Konsekwencje rewolucji w prawie wyborczym, czyli jak postawić krzyżyk i dlaczego w kratce”, pluralizmu w komisjach nie udało się dochować nie tyle wskutek jakichś politycznych manipulacji, ile tego, że ludzie zwyczajnie nie garną się do wyborów, a komitetom brakowało ludzi. W takich sytuacjach zyskiwały komitety partii, które w danym regionie miały lepsze struktury lub komitety wyborcze wyborców, cieszące się dużą liczbą zwolenników w gminie.
- Komitety ustalają sobie pewne priorytety. Przy brakach kadrowych bardziej nastawiają się na obwodowe komisje wyborcze, które zostaną dopiero powołane z końcem września. To one bowiem są obecne w lokalach wyborczych i to one przeliczają głosy. Dlatego komitety nie zgłaszały teraz zbyt chętnie ludzi do terytorialnych komisji, gdy trzeba było uzupełniać braki w składach terytorialnych komisji. I stąd te zaburzenia w ich składach - tłumaczy nasza rozmówczyni.