Nowy pomysł rządu na informowanie o zagrożeniach przestępstwami na tle seksualnym budzi zastrzeżenia. Część miast obawia się, że będzie je niesłusznie stygmatyzował.
Do ilu gwałtów dochodzi w Polsce* / Dziennik Gazeta Prawna
Stargard – 1399, Szczecin – 1252, Warszawa – 312, Gdańsk – 102, Poznań – 106. Do tylu przestępstw na tle seksualnym doszło w tych miastach na przestrzeni ostatnich niemal trzech lat. Tak przynajmniej wynika z interaktywnej mapy, którą z początkiem października uruchomił rząd (bip.kgp.policja.gov.pl/).
Zasada działania jest prosta – na mapie zamieszczone są statystyczne dane dotyczące tego rodzaju przestępstw popełnionych od początku 2015 r. Z czasem informacje będą rozszerzane. Pojawią się również dane o liczbie osób przebywających w Polsce, ujętych w rejestrze sprawców przestępstw na tle seksualnym (prowadzonym przez ministra sprawiedliwości). – Na mapie nie będzie danych osobowych przestępców, a jedynie informacja statystyczna – zastrzega MSWiA.
Samorządy z wątpliwościami
Choć mapa dopiero powstała, już zdążyła wzbudzić sporo wątpliwości we władzach lokalnych i wśród osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo lokalne. Większość z nich na poziomie ogólnym dobrze ocenia przedsięwzięcie rządu i policji. – Każda inicjatywa, której celem jest poprawa bezpieczeństwa wśród mieszkańców, a także spokoju i porządku publicznego, jest cenna – stwierdza Artur Kucharski ze Straży Miejskiej w Częstochowie.
Ale gdy dyskusja schodzi na poziom bardziej szczegółowy, pojawiają się pierwsze wątpliwości i głosy podważające sens interaktywnej mapy. Zdaniem Huberta Mysiaka z wydziału bezpieczeństwa mieszkańców i zarządzania kryzysowego Urzędu Miasta w Lublinie, mapa ma istotne braki. – Obejmuje jeden aspekt przestępczości, co może wprowadzać w błąd w ocenie zagrożeń na danym obszarze. Nie daje żadnej informacji, czy w określonym miejscu przebywa osoba skazana za takie przestępstwo, choć oczywiście nie może być mowy o danych umożliwiających identyfikację. Do tego brakuje informacji, czy sprawca został schwytany i ukarany oraz danych na temat tendencji w czasie ostatnich kilku lat, co wypacza znaczenie informacyjne mapy – ocenia Hubert Mysiak.
Część samorządów obawia się czegoś na kształt stygmatyzacji poszczególnych miejscowości czy całych regionów. – Podawanie informacji o liczbie naruszeń prawa na tle seksualnym bez odniesienia do liczby mieszkańców może być odbierane opacznie i wpływać na wizerunek – przekonuje Dariusz Sadowski ze szczecińskiego magistratu.
Ze swoimi wątpliwościami nie kryją się władze stolicy. – Analizując dane z Warszawy, możemy dowiedzieć się, ile przestępstw na tle seksualnym zostało popełnionych w całym mieście oraz jakie są ich kwalifikacje prawne. Brak jest natomiast możliwości porównania tych danych na przestrzeni lat, co uniemożliwia sprawdzenie, czy dane zjawisko ma tendencję wzrostową, czy spadkową. Poza specjalistami z tej dziedziny informacja o 312 przestępstwach na tle seksualnym w Warszawie na przestrzeni niecałych trzech lat może być trudna do zinterpretowania – uważa Anna Magdalena Łań ze stołecznego ratusza.
Władze lokalne przyznają również, że mapa może i jest dla nich „interesującym narzędziem statystycznym”, ale raczej nie wpłynie na ich politykę bezpieczeństwa. – Trudno mi sobie wyobrazić przydatność mapy. Nie sądzę, abyśmy przy realizacji zadań wykorzystywali tego typu aplikację – przyznaje Adam Dudziak, dyrektor wydziału zarządzania kryzysowego Urzędu Miasta w Bydgoszczy.
Współpraca z policją
To nie pierwszy raz, gdy internetowe narzędzie statystyczne w postaci interaktywnej mapy budzi mieszane uczucia. W ubiegłym roku MSWiA wspólnie z policją uruchomiło Krajową Mapę Zagrożeń Bezpieczeństwa (KMZB). Różnica jest taka, że dotyczy ona całej gamy pospolitych przestępstw i wykroczeń (spożywanie alkoholu w miejscu niedozwolonym, nieprawidłowe parkowanie, kradzieże samochodów itp.) oraz sytuacji wymagających interwencji różnego rodzaju służb (niewłaściwa infrastruktura drogowa, zła organizacja ruchu itp.). Do tego nie jest zasilana danymi z innych rejestrów rządowych, zgłoszeń dokonują sami obywatele.
Do ubiegłego tygodnia Polacy na KMZB zgłosili ponad 501 tys. zagrożeń. Najwięcej w województwach: małopolskim, śląskim, dolnośląskim, wielkopolskim i łódzkim. – Liczba użytkowników Krajowej Mapy Zagrożeń Bezpieczeństwa to prawie milion osób, a liczba odsłon ponad trzy miliony – informuje szef MSWiA Mariusz Błaszczak. W skali całego kraju policja potwierdziła 42 proc. zgłoszonych przez obywateli zagrożeń.
– To dobry wynik – dodaje minister.
Samorządy mają w związku z tym propozycję, by zdarzenia niepotwierdzone nie były widoczne na głównej mapie. – Informacje w niej zawarte są niemiarodajne, ponieważ główna mapa wyświetla wszystkie zgłoszenia dokonane przez aplikację. Wskaźnikiem powinny być wyłącznie informacje potwierdzone przez policję. Sam fakt wprowadzenia zgłoszenia o wykroczeniach lub przestępstwach nie świadczy o tym, że faktycznie mają one miejsce. Nie można wykluczyć np. złośliwości ze strony osoby zgłaszającej lub chęci wprowadzenia policji w błąd – przekonuje Hubert Mysiak z Urzędu Miasta Lublina.
Z kolei Adam Dudziak z bydgoskiego magistratu zwraca uwagę, że brakuje bezpośredniego zaangażowania samorządu w wykorzystanie KMZB.
– Założenie jest takie, że na każde zgłoszenie reagować ma policja, bez możliwości skierowania sprawy do instytucji pomocniczych, np. straży miejskiej. Zmiana w tym zakresie pozwoliłaby lepiej gospodarować siłami policji i wpływać na prowadzoną przez samorząd politykę w zakresie bezpieczeństwa – przekonuje nasz rozmówca.
Formalnej ścieżki współpracy być może brakuje, ale nie oznacza to, że w ogóle nie ma miejsca. Przykład? Częstochowa.
– Straż miejska ma porozumienie z policją, w ramach którego m.in. wymienia się informacjami o zagrożonych miejscach, wskazanych przez mieszkańców na KMZB, oraz informacjami o wykroczeniach i przestępstwach. Policja wskazuje miejsca z mapy zagrożeń, które straż ma objąć kontrolami. Strażnicy je patrolują, a następnie przesyłają raporty zwrotne – opowiada Artur Kucharski ze Straży Miejskiej w Częstochowie.