- Osoby zatrudnione w samorządowych gabinetach politycznych w dalszym ciągu będą pracować. Część wygra konkursy, pozostali przejdą na umowy cywilnoprawne - wyjaśnia profesor Jolanta Itrich-Drabarek.
/>
Sejm uchwalił nowelizację ustawy o pracownikach samorządowych. Z mocy prawa po dwóch tygodniach od jej wejścia w życie wszystkie umowy z doradcami i asystentami zostaną rozwiązane. Zlikwidowane zostaną gabinety polityczne. Czy to właściwy kierunek?
Nie. Wszyscy już przyzwyczailiśmy się do tego, że gabinety polityczne funkcjonują. Nagle likwiduje się je w samorządach, a pozostawia w ministerstwach czy urzędach wojewódzkich. Mamy tu do czynienia z niekonsekwencją i kolejnym chaosem w prawie urzędniczym. Gabinety polityczne wymagają zmian, ale z pewnością nie likwidacji. Powinny funkcjonować na wzór francuski. Tam powołuje się je na czas kadencji, spośród osób zatrudnionych od lat w urzędzie.
To są doświadczone osoby, które dostały się do pracy po wygranym konkursie w sposób uczciwy, a nie tylnymi drzwiami, jak u nas często się dzieje. Po zakończonej kadencji wracają na swoje dotychczasowe stanowisko urzędnicze.
A u nas doradcami i asystentami w samorządach zostają przypadkowe osoby.
Bardzo często niestety tak. Te stanowiska to nic innego jak synekura po wyborach. Młodzi, którzy rozwieszali plakaty i byli na każde zawołanie swojego kandydata, otrzymują zapłatę za lojalność. Z całym szacunkiem – młode osoby nie mają doświadczenia, aby doradzać. One bardziej służą, niż doradzają.
Doradcy zarabiają nawet ponad 8 tys. zł, a asystenci co najmniej 3 tys. zł. Czy to nie jest demoralizujące wobec osób, które latami pracują na stanowiskach urzędniczych w gminie za kwotę niewiele wyższą od płacy minimalnej?
Jest. Bardzo dobre zarobki pracowników gabinetów politycznych i często duże wpływy na to, co się dzieje w urzędzie, są demoralizujące. Często te osoby swoją niekompetencją prowadzą do tego, że szefowie zarządzają bardzo nieudolnie.
Coś jednak muszą zrobić z ludźmi, którzy rozwieszali dla nich plakaty.
Jestem stanowczo przeciwna płaceniem publicznymi pieniędzmi za lojalność polityczną. Współczesny obywatel powinien być wolontariuszem.
To znaczy?
Pójść rozwiesić plakaty i wrócić do domu, ciesząc się z wygranej swojego kandydata. A u nas wciąż niestety jest tak, że muszę coś z tego mieć, skoro angażowałem się w wybory. Musimy zadbać o społeczeństwo obywatelskie.
Jak to zmienić?
Trzeba do tego dojrzeć, doedukować się. Jesteśmy społeczeństwem postchłopskim, nieufnym, a społeczeństwo obywatelskie i prawdziwą demokrację buduje się latami. Nie wystarczy 30 lat. Do tej pory udało się nam zbudować tylko ich fasadę.
To są niestety pobożne życzenia. Proszę lepiej powiedzieć, co się stanie z tą armią doradców i asystentów, których jest około tysiąca?
Jak to co? Wciąż będą pracować dla swojego szefa, tylko forma zatrudnienia się zmieni.
Obawia się pani, że będą pod nich ustawiane kryteria konkursowe?
Wszystko zależy od zainteresowanych. Przypuszczam, że większość będzie chciała pracy na etacie, więc np. wójt ogłosi konkurs na stanowisko i wszyscy będą wiedzieli, kto wygra. Wielokrotnie już tak bywało w przeszłości. Na tego typu nieprawidłowości wskazywała NIK. Samorządowcy potrafili zresztą zatrudniać nawet bez konkursów.
A w nieoficjalnych rozmowach przyznają, że nie martwią się likwidacją gabinetów, bo będą zatrudniać na podstawie umów cywilnoprawnych.
Z takiej formy będą korzystać głównie ci doradcy i asystenci, którzy pracują na etacie, np. w innej firmie, a u swojego kolegi partyjnego będą chcieli dorobić.
Mogą też zostać zastępcami prezydenta lub burmistrza...
Oczywiście takie rozwiązanie też jest możliwe, o ile radni wydadzą na to zgodę. Nie mamy się co oszukiwać, że z dniem wejścia w życie nowelizacji o pracownikach samorządowych asystenci i doradcy trafią na zieloną trawkę. Chyba nikt w to nie wierzy. Nawet sam ustawodawca. Włodarze nie dadzą zrobić im krzywdy i pewnie w niejednym samorządzie już przygotowywane są ogłoszenia o konkursie, które będą idealnie pasować do współpracowników.