Partyjny dyrektor i merytoryczny zastępca – tak prawie dwa lata po likwidacji konkursów wygląda konstrukcja stanowisk kierowniczych w ministerstwach i urzędach wojewódzkich.
W całej administracji rządowej jest ok. 3,2 tys. dyrektorów i ich zastępców, którzy wchodzą w skład wyższych stanowisk w służbie cywilnej. Od 23 stycznia 2016 r., czyli od momentu zlikwidowania konkursów, o tym, kto dostanie taką posadę, decyduje szef urzędu. W efekcie z dnia na dzień można powołać nowego dyrektora i w takim samym ekspresowym trybie go odwołać. Po pierwszym miesiącu funkcjonowania tego przepisu w urzędach wojewódzkich i ministerstwach zwolniono 200 osób. Teraz sprawdziliśmy, czy wymiana
kadr w dalszym ciągu postępuje.
Wojewoda z fachowcami
Zgodnie z art. 17 ustawy z 21 listopada 2008 r. o służbie cywilnej (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 1559), szef urzędu realizuje swoje zadania przy pomocy dyrektora generalnego. To właśnie to stanowisko – najwyższe w służbie cywilnej – miało być gwarancją ciągłości dla całej administracji (niezależnie od opcji politycznej przełożonego). Jak się okazało, były to tylko pobożne życzenia, bo dyrektorzy generalni byli wymieniani wraz ze zmianą szefa przez kolejne ekipy rządowe. Tłumaczenie zawsze jest podobne – musi być to zaufana osoba.
Przykładowe zatrudnienie na wyższych stanowiskach
/
Dziennik Gazeta Prawna
W przypadku bardziej specjalistycznych departamentów i biur karuzela stanowisk nie jest już taka rozbujana, a zwolnione osoby zastępuje się często ich podwładnymi.
– W urzędzie jest 19 wyższych stanowisk w służbie cywilnej: dyrektor generalny, 10 dyrektorów i ośmiu zastępców. Spośród tych osób 11 było członkami korpusu przed powołaniem, ośmiu weszło do niego w chwili powołania. Sześć osób zajmuje obecnie stanowisko dyrektora wydziału, a dwie – zastępcy dyrektora – mówi Sylwia Jurgiel, rzecznik prasowy wojewody dolnośląskiego.
Podobnie jest w innych urzędach. W lubuskim urzędzie wojewódzkim na 13 stanowisk kierowniczych spoza korpusu jest trzech dyrektorów i jeden zastępca, zaś w pomorskim – na 14 stanowisk dyrektorskich siedmiu, w tym generalny, oraz trzech zastępców.
Widać więc, że wojewodowie cenią sobie doświadczenie i kompetencje osób, które zajmowały te stanowiska przed 2016 r., i nie decydują się na ich masowe usuwanie.
Jeszcze bardziej niż w urzędach wojewódzkich fachowość doświadczonych urzędników doceniają ministrowie. Przykłady? W grupie pracowników zajmujących wyższe stanowiska w służbie cywilnej w Ministerstwie Zdrowia obecnie zatrudnionych jest 40 osób, w tym jeden dyrektor generalny, 19 dyrektorów oraz 20 zastępców.
– W tej grupie 14 osób zostało powołanych spoza korpusu – dziewięciu dyrektorów i pięciu zastępców – mówi Krzysztof Jakubiak, rzecznik resortu.
Wśród dyrektorów urzędów są i tacy, którzy nieprzerwanie od 20 lub więcej lat trwają na stanowiskach bez względu na zmieniającą się władzę. Jak mówi Mirosław Chrapusta, dyrektor wydziału prawnego i nadzoru w Małopolskim Urzędzie Wojewódzkim w Krakowie, osoby pełniące takie funkcje muszą się cechować apolitycznością i skupiać się na merytorycznym realizowaniu zadań. A ministrowie i wojewodowie zdają sobie sprawę, że zaangażowani fachowcy
urzędnicy mogą pracować na ich sukces.
Ograniczone zaufanie
Zdaniem ekspertów rozwojowi sytuacji w administracji trzeba się bacznie przyglądać.
– Widać, że jeśli ktoś spoza korpusu jest powoływany na wyższe stanowisko, to otrzymuje tekę dyrektora, a nie jego zastępcy. To nawet jest racjonalne – nie tylko z tego powodu, że więcej zarabia i łatwiej wtedy ściągnąć specjalistę z rynku, ale to właśnie zastępca dyrektora odpowiada za całą robotę i zarządza ludźmi. Jego przełożony skupia się na głównych projektach i wydawaniu poleceń – mówi dr Jakub Szmit, ekspert ds. administracji publicznej z Uniwersytetu Gdańskiego. – Zachowanie większości zastępców spośród urzędników jest słuszne i gwarantuje ciągłość funkcjonowania administracji. Takie osoby posiadają pamięć instytucjonalną czy też organizacyjną – dodaje.
Z kolei prof. Bogumił Szmulik, ekspert ds. administracji publicznej, uważa, że nie ma nic złego w tym, że ministrowie i wojewodowie ściągają specjalistów z rynku na stanowiska dyrektorskie. Jego zdaniem takie świeże, biznesowe spojrzenie może przynosić korzyści i ukrócić nieprawidłowości lub ewentualne patologie, w jakich w poprzednich latach mogli tkwić urzędnicy, nie zdając sobie nawet z tego sprawy.
Z tymi argumentami jednak nie wszyscy się zgadzają. – Obawiam się, że z czasem wymiana na partyjnych kolegów i znajomych ministra lub wojewody będzie się pogłębiała, obejmując także zastępców i naczelników. Z drugiej strony obecna władza nie ma odpowiednich specjalistów i dlatego nie dokonuje całkowitej wymiany
kadry kierowniczej w urzędach – komentuje Jerzy Stępień, były sędzia TK i współautor reformy samorządowej.
– Już obecnie może dochodzić do nadużyć ze strony średniego szczebla, czyli zastępców dyrektorów, bo ich przełożony nie ma odpowiednich kwalifikacji, aby skutecznie kontrolować ich pacę. Oni mogą być wręcz uzależnieni od tych osób – zauważa.
W obozie rządowym jest jednak wiele osób niezadowolonych z postępu wymiany kadr. Profesor Józefa Hrynkiewicz, posłanka PiS, uważa, że zmiany w urzędach na stanowiskach kierowniczych powinny być szybsze i głębsze. W zamyśle twórców nowelizacji ustawy o służbie cywilnej zastąpienie konkursów powołaniami miało przyspieszyć nabór fachowców z rynku i być straszakiem dla dyrektorów, którzy mogą się z dnia na dzień pożegnać z posadą, jeśli nie będą realizować rządowego planu.