Prowadzenie prywatnych przedszkoli i szkół jest niezłym biznesem. Jeszcze większy zarobek jest na dzieciach z orzeczeniami o potrzebie kształcenia specjalnego. Po tych dwóch zdaniach oberwie mi się od właścicieli placówek, a ich prawnicy wezwą mnie do zaprzestania pisania bzdur. Rozmawiając z nimi, można odnieść wrażenie, że ten biznes jest wykonywany „pro publico bono”. Sam mam znajomego, którego żona i córka wspólnie prowadzą bodajże dziewięć przedszkoli. Jakie profity z tego mają, nie chcę się tu wypowiadać, ale mogą się państwo domyślić.

Nie jestem przeciwny prowadzeniu takiego biznesu przez uczciwych przedsiębiorców. Tym bardziej że w wielu placówkach zaangażowanie i zrozumienie dla dzieci z ADHD czy zespołem Aspergera jest większe w porównaniu z samorządowymi placówkami, które czasem chcą wręcz się pozbyć takich dzieci ze swego grona. Przekonałem się o tym na własnej skórze. Podobnie jak o tym, ile trzeba wyłożyć z własnej kieszeni, aby nauczyć języka angielskiego ucznia samorządowej szkoły. W prywatnych placówkach, które cieszą się dobrymi opiniami, a zatrudnieni tam nauczyciele nie odchodzą w trakcie roku szkolnego, jest zapewniona odpowiednia liczba zajęć dodatkowych. Pomoc nauczycieli i empatia wobec dzieci również są większe niż w samorządowych placówkach. Ktoś może więc zapytać, o co ci chodzi, człowieku?

Podejrzanych 47 osób. Wyłudzenia nawet na 140 mln zł

Sprzeciwiam się cwaniactwu i traktowaniu edukacji jak biznesu kosztem uczniów. W ubiegłym tygodniu gruchnęła informacja, że czterem dyrektorkom szkół niepublicznych postawiono zarzut udziału w zorganizowanej grupie przestępczej i wyłudzenia prawie 40 mln zł dotacji. Podejrzanych jest 47 osób, które łącznie mogły wyłudzić nawet 140 mln zł.

A prawdziwym świństwem był proceder umieszczania na liście uczniów osób zmarłych. Uczciwi mogą czuć się urażeni i przekonywać, że to tylko margines i wszędzie są czarne owce.

O niepublicznej oświacie piszę prawie 18 lat. Już dawno pojawiały się podobne przypadki wyłudzeń, a samorządowcy mówili mi, że właściciele tych placówek jeżdżą drogimi samochodami. Była minister edukacji Anna Zalewska próbowała uszczelnić dotacje przekazywane niepublicznym placówkom, wprowadzając limity, w tym dotyczące wysokości zarobków osób na stanowiskach dyrektorskich. Na to jednak – jak się później okazało – też jest wiele sposobów.

Prywatne szkoły i przedszkola coraz mniej potrzebne samorządom

Nie ma więc co się dziwić, że środowiska samorządowe robią wszystko, aby doprowadzić do całkowitego pozbawienia prywatnych szkół i przedszkoli środków z dotacji. Obie strony rzeczywiście nie darzą się sympatią. Prawnicy mają pełne ręce roboty, bo sądy są zasypywane sprawami o zaniżone przez samorządy dotacje. Zarazem wskutek błędu resortu dokonano korekty, która przy ponad dwumilionowej dotacji wynosi kilkanaście tysięcy złotych. Jeden z prawników, który reprezentuje tych przedsiębiorców, stwierdził, że mówienie przez nich, że zmniejszenie w tym roku dotacji o 0,6 proc. stanowi zagrożenie dla stabilności finansów ich jednostek, powoduje, że te osoby narażają się na śmieszność.

Wszystkie te nieprawidłowości po stronie prywatnych placówek są wodą na młyn dla samorządowców i administracji rządowej, która już szykuje zamrożenie dotacji przedszkolnej na 2026 r. Dodatkowo posypią się kontrole – i dobrze, bo uczciwi nie mają się czego obawiać. Ale rzetelni przedsiębiorcy też muszą zadbać o to, aby wykluczać tych, którzy próbują oszukać budżet państwa. Niepubliczne przedszkola i szkoły muszą być jak żona cezara. Inaczej wsparcie z dotacji przejdzie do historii. Tym bardziej że prywatni (zwłaszcza przedszkola) nie są już tak potrzebni samorządom w obliczu niżu demograficznego. ©℗