Samorządowcy przestali mówić jednym głosem. Ale PiS nie ma się z czego cieszyć, bo nawet jego działacze nie chcą dwukadencyjności z mocą wsteczną.
Samorządowcy przestali mówić jednym głosem. Ale PiS nie ma się z czego cieszyć, bo nawet jego działacze nie chcą dwukadencyjności z mocą wsteczną.
Do tej pory samorządy sprawiały wrażenie monolitu w konfliktach z rządem. Jednolite stanowisko przedstawiały, gdy chodziło o odbieranie kompetencji lokalnym władzom, związane z likwidacją gimnazjów zmiany w oświacie czy forsowanie propozycji limitu dwóch kadencji dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast z uwzględnieniem już przepracowanych przez część z nich osiem lat na stanowiskach. Przekonanie było takie, że wszystkich włodarzy – niezależnie od opcji politycznej – dotyczą te same problemy, które funduje im rząd Prawa i Sprawiedliwości. Ale w szeregach samorządowców pojawiają się pierwsze wyraźne podziały i tarcia. Nie wszystkim podobają się ostatnie działania podejmowane zwłaszcza przez wiodące korporacje samorządowe.
Kontrowersje wzbudza np. planowane zaangażowanie się samorządów w „Marsz Wolności”, który 6 maja przejdzie ulicami Warszawy. Teoretycznie marsz jest wspólnym przedsięwzięciem wielu środowisk – samorządów, nauczycieli, rodziców, środowisk sędziowskich, opozycyjnych partii politycznych czy ruchów obywatelskich. Ale głównym organizatorem jest Platforma Obywatelska, która formalnie zgłosiła manifestację w stołecznym ratuszu. Teraz PO zaprasza do uczestnictwa kolejne środowiska, w tym samorządy. Udział rekomenduje lokalnym urzędnikom Samorządowy Komitet Protestacyjny (SKP), powołany przez włodarzy w połowie marca. Jego członkowie proszą urzędników o przywiezienie ze sobą flag, proporców z herbem miasta, tablic z nazwami gmin itp.
– To samobójstwo. Nikt nie będzie wiedział, kto jest samorządowcem protestującym we własnej sprawie, a kto np. nauczycielem. Lepiej byłoby zorganizować własny marsz w dniu samorządu terytorialnego pod koniec maja. A tak cały sukces „Marszu Wolności” zdyskontuje jego organizator, czyli PO – komentuje jeden z samorządowców zaangażowanych w działalność SKP.
Do rozłamu doszło ostatnio w jednej z największych korporacji – Związku Miast Polskich (ZMP). Kilka miast członkowskich – Zgierz, Augustów i Wysokie Mazowieckie – zarzuciło organizacji „zbytnie upolitycznienie” i zapowiedziało wyjście ze struktur związku.
Bezpośrednią przyczyną było niezachowanie parytetów partyjnych przy wyborach do zarządu ZMP (na wolne miejsce wybrano prezydenta Poznania z PO, a nie burmistrza Rawy Mazowieckiej z PiS). Jednak burmistrz Wysokiego Mazowieckiego Jarosław Siekierko (bezpartyjny) przekonuje w rozmowie z DGP, że chodziło o coś więcej. – Nie jestem z PiS, ale nie podoba mi się ten nieustanny konflikt na linii rząd – samorząd. Mam wrażenie, że część moich kolegów i koleżanek uznaje, że wszystko, co robi obecny rząd, jest złe. Gdyby to samo robiła koalicja PO-PSL, byłaby cisza. Nigdy np. nie byłem fanem gimnazjów, ale wprowadzałem reformę bez zbędnego narzekania. Teraz robię to samo w związku z ich likwidacją – mówi burmistrz. Przy okazji wspomina niedawny zjazd samorządowców w Serocku. Uczestniczyła w nim minister edukacji Anna Zalewska. – To był jeden wielki atak na nią, choć przyjechała na nasze zaproszenie. Mam wrażenie, że gdyby na wejściu rozdawano pistolety, zaczęto by do niej strzelać – mówi obrazowo Siekierko.
Władze ZMP postanowiły zareagować. – Trudno się zgodzić ze stwierdzeniami, że związek jest w stanie wojny z rządem. Związek broni tylko idei samorządności, która jest poważnie zagrożona. Robił to zawsze i będzie robił, niezależnie od tego, kto będzie jej zagrażał – oświadczył prezydent Gliwic i szef ZMP Zygmunt Frankiewicz. Związek zrzesza 299 jednostek, właśnie przystąpiło do niego siedem kolejnych miast.
Przedstawiciele PiS nie ukrywają, że rozłam w obozie samorządowych oponentów to woda na ich młyn. – Idea, wokół której samorządowcy się łączyli, czyli opór wobec rządu, została sztucznie wykreowana. Chciano chyba oprzeć wszystko na niezadowoleniu wobec nowego rządu, a tak się nie da na dłuższą metę. Poza tym jest grono samorządów, które bez problemów z nami współpracują. One nie wykazują nastawienia „nie, bo nie”. Niekoniecznie musi im się podobać ton obrany przez korporacje samorządowe – komentuje poseł PiS Grzegorz Adam Woźniak.
Ale jak się okazuje, sam PiS będzie miał problem z przekonaniem swoich działaczy w terenie do sztandarowej propozycji, czyli zasady dwukadencyjności działającej z mocą wsteczną. Przykład: Biała Podlaska, której prezydent uchodzi w regionie za prawą rękę wpływowego senatora PiS Grzegorza Biereckiego. – Zdaniem prezydenta Dariusza Stefaniuka, o ile pomysł ograniczenia liczby kadencji do dwóch jest wart poparcia, o tyle wprowadzenie go z uwzględnieniem dotychczasowych kadencji może budzić mieszane uczucia. Należy o tym dyskutować – mówi Michał Trantau, rzecznik prezydenta Białej Podlaskiej.
W PiS zdają sobie sprawę z oporu, jaki może się pojawić także w ich obozie. – Ja też mam w swoim okręgu samorządowców, którzy są z PiS i jednocześnie rządzą czwartą czy piątą kadencję z rzędu. Oni również mają krytyczne zdanie co do niektórych pomysłów, zwłaszcza liczenia kadencyjności wstecz – przyznaje poseł Woźniak. – Mam nadzieję, że osoby z naszej partii, które przygotują zręby tej ustawy, wezmą pod uwagę rachunek zysków i strat – dodaje.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama