Pieniądze na rozliczanie roszczeń reprywatyzacyjnych zabrane Warszawie mogą przejąć inne samorządy, mające podobne problemy. Zgłosiło się sześciu chętnych. W tym stolica.
/>
Przypomnimy: wypłatę w wysokości 200 mln zł na zaspokojenie roszczeń byłych właścicieli nieruchomości (lub ich spadkobierców) przejętych na mocy dekretu Bieruta zablokowało Ministerstwo Skarbu Państwa (MSP). To pokłosie afery reprywatyzacyjnej w Warszawie – resort zarzucał miastu liczne nieprawidłowości przy wydawaniu wcześniej przyznanych rządowych dotacji Funduszu Reprywatyzacyjnego (w 2014 r. Warszawa wydała 170 mln zł, a w 2015 r. – 200 mln zł).
Jednak rząd, odbierając stolicy te pieniądze ekstra, zapowiedział, że zgłosić się po nie będą mogły inne samorządy, które również mają kłopoty reprywatyzacyjne. Na wnioski resort skarbu (znajdujący się już w stanie likwidacji) czekał do końca grudnia.
Jak wynika z naszych ustaleń, wpłynęło zaledwie sześć wniosków o przyznanie dotacji. Kwoty są różne. Przykładowo starosta wągrowiecki wnioskuje o 3,65 mln zł, ale prezydent Skarżyska-Kamiennej zadowoliłby się już kwotą 10 tys. zł. Najwięcej chce... Warszawa, która zawnioskowała o pełną kwotę 200 mln zł. Ratusz argumentuje, że całościowe obciążenia budżetowe z tytułu wypłat odszkodowań za warszawskie nieruchomości opiewają na kwotę ok. 3,5 mld zł i że miasto samo sobie z tym zadaniem nie poradzi.
Tak nikłe zainteresowanie ofertą ze strony rządu jest zadziwiające. Wiele miast i powiatów apelowało o dostęp do puli kilku miliardów złotych zgromadzonych na rachunku Funduszu Reprywatyzacyjnego już od 2013 r. Koalicja PO-PSL zmieniła wtedy ustawę o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych. Nowela zakładała przyznanie pieniędzy w okresie 2014–2016 na rozliczanie reprywatyzacji, ale tylko dla Warszawy (po 200 mln zł rocznie).
To budziło zdziwienie samorządowców spoza stolicy. Argumentowali, że problem dotyczy także setek nieruchomości znacjonalizowanych na podstawie dekretu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego z 6 września 1944 r. o przeprowadzeniu reformy rolnej. Jak się później okazało – znacjonalizowanych bezprawnie, bo choć dekret przewidywał przejmowanie majątków ziemskich, to wysiedlano też właścicieli domów. A dziś w tych nieruchomościach mieszczą się np. szkoły, domy dziecka i domy pomocy społecznej.
Dlaczego więc prawie nikt nie aplikował o pieniądze? Starosta wieruszowski Andrzej Szymanek podejrzewa, że wpływ na to miał dość krótki czas na złożenie wniosków (szeroka informacja o „uwolnieniu” 200 mln zł pojawiła się na przełomie października i listopada ub.r.). Ale to niejedyny powód. – Być może też więcej spraw, zwłaszcza poza wielkimi miastami, kończy się zwrotem nieruchomości, a nie wypłatą odszkodowania. Jeśli jest to jakiś zaniedbany zespół pałacowo-parkowy, prościej go zwrócić niż płacić. W dodatku środki na wypłaty nie muszą być potrzebne akurat teraz, ale za kilka lat. Wszystko zależy od tego, na jakim etapie jest dana sprawa – wskazuje starosta.
W nieoficjalnych rozmowach niektórzy samorządowcy podkreślają wątek polityczny. – Pieniądze zostały Warszawie odebrane w takich okolicznościach, że wielu z nas boi się je ruszyć. A co, jeśli do nas wpadnie potem kontrola i zacznie szukać dziury w całym? – zastanawia się jeden z lokalnych włodarzy.
Część z nich zrezygnowała już na starcie, obawiając się, że nie spełni ministerialnych kryteriów. – Warunkiem przyznania dotacji jest wykazanie przez samorząd szczególnych okoliczności uzasadniających ich udzielenie, w tym związanych z sytuacją finansową uniemożliwiającą samodzielne zaspokojenie roszczeń – informuje MSP.
Ministerstwo tłumaczy, że przepisy ustawy dają podstawę do udzielenia dotacji w każdym roku budżetowym (a więc nie ma ograniczenia czasowego). W związku z likwidacją MSP wypłaty będzie realizować resort finansów.
Samorządy boją się brać te pieniądze, bo a nuż też będą musiały zwrócić