Problemy z eksportem wołowiny nie będą mieć znaczącego wpływu na rynek i naszą gospodarkę, ale na protesty rolników rządzący powinni się przygotować.
Polski rynek wołowiny jest uzależniony od popytu z zagranicy: na eksport idzie niemal 90 proc. produkcji. I ten właśnie popyt, rosnący w ostatnich latach, był siłą napędową rozwoju branży. Widać to w danych GUS o hodowli bydła rzeźnego. Jeszcze w 2014 r. pogłowie wynosiło nieco ponad 1,4 mln sztuk. W 2017 r. (ostatnie dostępne dane) było to już ponad 1,8 mln sztuk, z czego 96 proc. hodowali rolnicy indywidualni.
Struktura produkcji ma znaczenie, bo dzięki niej można z dużym prawdo podobieństwem określić, kto zapłaci największy rachunek za proceder sprzedaży mięsa z chorych zwierząt. Jakub Olipra, ekonomista banku Credit Agricole zajmujący się rynkami rolnymi, mówi, że tak duży uszczerbek na wizerunku w krótkim terminie musi skończyć się spadkiem zainteresowania polską wołowiną za granicą. Zaczyna się od konsumenta, który wybierając towar w sklepie, dwa razy się zastanowi, zanim sięgnie po mięso z Polski. Bezpieczeństwo żywności to kluczowa sprawa. Nikt nie będzie jej kupował, nawet gdy będzie bardzo tania, jeśli będzie podejrzewał, że jest niezdrowa.
– Mamy wtedy taką sytuację, że importer ma problem ze zbyciem towaru, zwraca się więc do polskiego eksportera z żądaniem renegocjacji ceny albo w ogóle rezygnuje z kolejnych dostaw. Eksporter musi to uwzględnić w swoim rachunku i starając się utrzymać wielkość marży, będzie oferował niższe ceny za żywiec – tłumaczy Jakub Olipra. To, kto weźmie na siebie ten nowy koszt, zależy od siły poszczególnych ogniw w tym łańcuchu. I tu właśnie kluczowe znaczenie ma struktura hodowli, która jest – co wynika z danych – bardzo rozdrobniona.
– Wygląda na to, że to właśnie hodowcy są w tym łańcuchu najsłabsi – mówi Jakub Olipra.
Od tej konstatacji już tylko krok do stwierdzenia, że przy realizacji takiego czarnego scenariusza, w którym Europa odwraca się od polskiej wołowiny, rząd będzie musiał się zmierzyć z kolejną falą rolniczych protestów. Na razie w Polsce trwa audyt unijnych inspektorów, ale w zagranicznych mediach, zwłaszcza u naszych południowych sąsiadów, rozpoczęła się kampania przeciwko importowi polskiej żywności. Od wtorku na polsko -czeskiej granicy drobiazgowo kontrolowane przez policję i służby weterynaryjne są wszystkie polskie ciężarówki przewożące mięso. Taką decyzję już w poniedziałek ogłosiło czeskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Eksperci zwracają uwagę, że protekcjonizm niektórych krajów UE nasilał się od pewnego czasu, a Polska, jako jeden z największych eksporterów żywności, była szczególnie na niego narażona. W wielu krajach działają silne organizacje branżowe, które bez skrupułów wykorzystują to, co się stało, i próbują ograniczyć import polskiej żywności.
Jeśli im się uda, to hodowcy będą mieli problem: rynek krajowy nie wchłonie tak dużej podaży wołowiny. Przede wszystkim dlatego, że Polacy jej zbyt wiele nie zjadają. Preferujemy wieprzowinę i drób. Roczne spożycie mięsa wołowego to ok. 2 kg na mieszkańca. W przypadku wieprzowiny to 40 kg, drobiu – 27 kg. To będzie stanowiło dodatkową presję na spadek cen. Według branżowego portalu CenyRolnicze.pl niższe ceny skupu już widać, a rynek miał zareagować bardzo gwałtownie na ostatnie wydarzenia. Według danych analizowanych przez portal spadki cen wynosiły – w zależności od typu skupowanego bydła – od 2 proc. do ponad 6 proc. w ciągu ostatniego tygodnia.
Z drugiej strony tak małe spożycie mięsa wołowego w kraju spowoduje, że wahania cen tego towaru nie mają właściwie żadnego wpływu na poziom inflacji. W 2018 r. stanowiły one zaledwie 0,18 proc. koszyka inflacyjnego. Czyli w takim właśnie zakresie analitycy GUS-u uwzględniają ceny mięsa wołowego przy wyliczaniu całego wskaźnika wzrostu cen. O wiele większe znaczenie dla kształtowania się inflacji mają choćby ceny pieczywa i produktów zbożowych (prawie 4 proc. w koszyku) albo wędlin i przetworów mięsnych (ponad 3 proc.). To oznacza, że Rada Polityki Pieniężnej, debatując za miesiąc nad najnowszą projekcją inflacyjną, tym akurat problemem nie będzie musiała się zbyt długo zajmować.
Co mogą zrobić hodowcy? Po pierwsze, liczyć na to, że ostatnia afera nie potrwa długo, a w ostatecznym rozrachunku znowu zacznie się liczyć główna przewaga polskiej wołowiny: cena o ok. 11 proc. niższa od średniej europejskiej. A po drugie, w dłuższej perspektywie przestawiać się stopniowo na hodowlę krów mlecznych. Od ponad trzech lat UE nie stosuje już kwot mlecznych, czyli limitów produkcji narzucanych poszczególnym krajom.