Rolnictwo jest jednym z kluczowych obszarów amerykańsko -chińskiego sporu celnego. Odczuwają to również hodowcy świń i drobiu.
We wtorek Światowa Organizacja Handlu (WTO) rozpoczęła śledztwo, czy Stany Zjednoczone, wprowadzając cła na chiński eksport wart 250 bln dol., nie naruszyły zasad dotyczących równego traktowania. Taki zarzut postawił Pekin. Teraz zostanie powołana specjalna komisja do zbadania sprawy. Dochodzenie zaczyna się w momencie kluczowym dla handlowej wojny między USA a Chinami, ponieważ wczoraj rozpoczęła się kolejna runda negocjacji między obydwoma krajami. Donald Trump zagroził już, że jeśli zakończą się one fiaskiem, jednostronnie podniesie z 10 do 25 proc. cła na wiele dóbr od stali po sprzęt telekomunikacyjny.
Tymczasem głównym polem bitwy w wojnie handlowej, w której raczej nie ma i nie będzie wielkich wygranych, jest rolnictwo. Odkąd w reakcji na protekcjonistyczną politykę Waszyngtonu Pekin wprowadził zeszłej wiosny 25-proc. opłatę celną na amerykańską soję, jej rynek w USA zaczął się przewracać jak kostki domina.
Ta bogata w białko roślina jest używana przede wszystkim w hodowli trzody chlewnej. Z ziaren soi wytwarza się olej, a produktem ubocznym jest śruta sojowa, podstawowy składnik pasz dla zwierząt, głównie świń, ale też drobiu. Jej ceny mają zatem bezpośredni wpływ na ceny mięsa. Oprócz soi Pekin nałożył 25-proc. cła w sumie na 128 amerykańskich towarów, m.in. cytrusy, wino, owoce morza, samochody, ropę naftową, węgiel i gaz. Gospodarki Chin i USA tylko z powodu oclenia soi, kukurydzy, pszenicy i sorgo straciły po ok. 2,9 mld dol. Łączny amerykański eksport rolny do Chin zmalał o 42 proc.
Producenci śruty sojowej mieszkają przede wszystkim w stanach, które podczas ostatniej elekcji zagłosowały na Trumpa, dając mu zwycięstwo. Na początku roku Federal Reserve Bank of Minnesota, czyli oddział banku centralnego obejmujący stany tzw. Środkowego Zachodu (Midwest), podał, że od czasu rozpoczęcia wojny celnej w regionie zbankrutowały 84 farmy wielkoobszarowe. W samej tylko Dakocie Północnej, jednym z najsłabiej zaludnionych stanów, która eksportuje ziarno do Chin przez porty Zachodniego Wybrzeża, straty producentów soi wyniosą co najmniej 280 mln dol.
Jesienią część rolników w ogóle odstąpiła od żniw, uznając, że utrata plonów będzie mniejszym złem niż poniesienie dodatkowych kosztów na siłę roboczą, skoro i tak nie znajdzie się nabywca. Niektórzy sprzedali zbiory poniżej kosztów produkcji do Argentyny i Brazylii. Na ironię zakrawa fakt, że przyparci do muru chińscy hodowcy świń część tej soi odkupili z krajów Ameryki Łacińskiej i tak płacąc za nią mniej, niż gdyby mieli ją nabyć bezpośrednio od rolników z Iowa. Do tego jeszcze chińskie opłaty celne spowodowały zwiększenie marży amerykańskich firm wytłaczających soję, np. Archer Daniels Midland, zachowując na krajowym rynku znacznie więcej surowca.
Wojna celna już się odbiła Trumpowi czkawką. W listopadowych wyborach do Kongresu, jakie zbiegły się z półmetkiem kadencji głowy państwa, właśnie w Iowa, Michigan, Wisconsin i w Pensylwanii więcej głosów zdobyli demokraci. Prezydent postanowił wobec tego pospieszyć farmerom z Midwestu z realną pomocą.
Pod koniec grudnia Departament Rolnictwa przygotował wart 9,6 mld dol. pakiet asekuracyjny dla producentów nie tylko soi, ale też m.in. migdałów, bawełny, kukurydzy i nabiału. Ale odszkodowania to tylko krótkoterminowe rozwiązanie. Rząd nie zrekompensował strat, które ponieśli kierowcy, kolejarze i dokerzy trudniący się transportem produktów rolnych.
Wcześniej Trump ograniczał się do retoryki. Chwalił patriotyzm hodowców i obiecywał, że w dłuższej perspektywie wyjdą z tej batalii zwycięsko. Pod koniec roku, po prawie ośmiu miesiącach przerwy, po tymczasowym rozejmie uzgodnionym przez prezydentów obu krajów na szczycie G20 w Argentynie, chińscy hodowcy kupili od Amerykanów partię towaru. Jest to jednak kropla w morzu. Zamówiono 1,5 mln ton, gdy dotąd Pekin kupował od Stanów Zjednoczonych 90 mln ton rocznie. Transport dotrze do azjatyckiego państwa przed końcem marca.
Ale konflikt o cła szkodzi także Chinom. Indeks giełdy w Szanghaju notuje spadki już piąty kwartał z rzędu, najdłużej od wybuchu światowego kryzysu w 2008 r. Od połowy czerwca juan osłabił się już o ponad 6 proc. Tymczasem chińscy producenci wieprzowiny kombinują, jak na dłuższą metę poradzić sobie bez amerykańskiej soi. Kontrolowane przez rząd w Pekinie stowarzyszenie opiekujące się przemysłem mięsnym zaproponowało zredukowanie ilości białka w paszy świń i ustaliło maksimum zużycia śruty sojowej dla każdej farmy.
„Tego rodzaju pokarm przez wiele lat opierał się na imporcie. Obecna sytuacja każe nam szukać alternatywnych rozwiązań” – podały w oficjalnym oświadczeniu władze. Mniejsze ilości białka mają zostać zastąpione przez aminokwasy pochodzące z hodowanych lokalnie roślin.
Wielkim paradoksem tej historii jest to, że kiedy 40 lat temu Chiny zaczęły otwierać się na kapitalizm i uczyć się od USA nowoczesnej hodowli zwierząt, amerykańscy lobbyści związani z przemysłem rolnym zadbali, by uzależnić Pekin od produkowanej u siebie soi.
Na domiar złego na sytuację nałożyła się katastrofa ekologiczna: epidemia afrykańskiego pomoru świń. Chińczykom grożą wysokie kary za wprowadzanie na rynek zanieczyszczonego mięsa. Pierwszy przypadek choroby został odnotowany tam 1 sierpnia, na farmie nieopodal mandżurskiego miasta Shenyang. Od tego czasu ogniska zarazy pojawiały się w oddalonych od siebie miejscach. Jak podała Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa, chińscy hodowcy skierowali do ubojni 40 tys. zarażonych zwierząt.
Na kłopotach amerykańskich farmerów oraz chińskich hodowców trzody chlewnej mogą zyskać Rosjanie. Wiąże się to z wysokim kursem dolara, który sprawia, że amerykańskie produkty rolne są na rynkach światowych nieproporcjonalnie drogie, a rubel z kolei – bardzo tani. Moskwa tymczasem sprzedała w zeszłym roku rekordową ilość pszenicy. Eksperci po obu stronach Atlantyku są zdania, że Rosja może wkrótce zintensyfikować produkcję soi.
Drobnym zwycięzcą amerykańsko-chińskiej rywalizacji jest też Unia Europejska. Pod koniec lipca Trump i przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker podpisali w Waszyngtonie porozumienie o kupnie amerykańskiej soi. Głównym zyskiem Brukseli z tego układu jest rewizja polityki celnej USA w sprawie stali i aluminium oraz powstrzymanie się przez Amerykanów od nałożenia opłat na europejskie samochody.
Amerykański eksport rolny do Chin zmalał o 42 proc.