Internautów nie interesuje, gdzie przeczytają artykuł, liczy się bowiem dostęp do samej informacji. Mało kto zastanawia się nad tym, że stworzenie tekstu prasowego wiąże się z konkretnymi kosztami. Trzeba zapłacić dziennikarzowi, korekcie, sekretarzom redakcji, itd. Koszty te ponosi wydawca, który z oczywistych względów nie robi tego charytatywnie. Jeśli publikuje treści na swej stronie internetowej to najczęściej zarabia na reklamach wyświetlających się czytelnikom po wejściu na nią.
Problem w tym, że teksty te lub ich fragmenty są kopiowane przez inne serwisy internetowe, które zarabiają na ich wyświetlaniu nie płacąc nic wydawcom. Przykładem mogą być strony, które imitują linkowanie, a w rzeczywistości osadzają teksty z zewnętrznych portali w ramach własnego serwisu. Innym problemem, który gryzie wydawców jest agregowanie treści przez Google i prezentowanie fragmentów artykułów np. w ramach usługi Google News. Części internautów wystarczy przeczytanie tych fragmentów i nie zaglądają na strony portali.
- Nie mamy nic przeciwko temu. Uważamy jednak za nieuczciwe, że ktoś zarabia na naszych treściach nie ponosząc samemu żadnych kosztów. Dlatego mówimy – korzystajcie z nich, ale podzielcie się zyskami z wydawcami i dziennikarzami – tłumaczył na czwartkowej konferencji Wiesław Podkański, prezes Izby Wydawców Prasy.
Problem ten dostrzegła Komisja Europejska, która w projekcie dyrektywy w sprawie Jednolitego Rynku Cyfrowego przewidziała wyposażenie wydawców w prawa pokrewne do swych publikacji. To prawa podobne nieco do praw autorskich. Już dzisiaj przysługują one np. producentom filmów czy muzyki. Dzięki nim wydawcy mieliby większą kontrolę nad swymi publikacjami. Serwisy agregujące ich treści musiałby ponosić za to pewną opłatę, którą następnie wydawcy dzieliliby się z dziennikarzami.
Pierwsze doświadczenia
Podobne rozwiązania prawne funkcjonują już w Hiszpanii i w Niemczech. I właśnie sytuacja na rynkach tych dwóch państw jest często przedstawiana jako przykład na to, że prawo to jest nieskuteczne. W Niemczech, po tym jak wydawcy odnotowali spadek ruchu na swych stronach internetowych, udzielili Google zgody na darmowe korzystanie z ich treści.
- Jest to jednak zgoda warunkowa udzielona tylko do czasu rozstrzygnięcia przez sądy problemów związanych z nowymi regulacjami – zaznaczył Jacek Wojtaś z IWP. I dodał, że wbrew powszechnej opinii doświadczenia hiszpańskie są dla wydawców pozytywne. W tym kraju Google zamknął usługę Google News, co w pierwszym okresie odbiło się dużym spadkiem wejść na strony wydawców. Po trzech miesiącach jednak ruch zaczął stopniowo rosnąć i dzisiaj jest wyższy niż przed wejściem w życie nowego prawa. Internauci z czasem przyzwyczaili się, by korzystać bezpośrednio ze stron wydawców.
Z powodu opłat, jakie zakładają nowe regulacje, często mówi się o „podatku od linków”. Uczestnicy konferencji przekonywali, że to nieporozumienie. Po pierwsze to żaden podatek, a po drugie nie dotyczy linków. Jeśli dyrektywa wejdzie w życie, tak jak dzisiaj każdy będzie mógł przesłać znajomym czy udostępnić w serwisie społecznościowym link do artykułu. Opłatą ma zostać objęte jedynie korzystanie z fragmentów czy też całych publikacji.
Kto na tym zyska?
Już podczas samej konferencji okazało się, że nie wszyscy wydawcy są zwolennikami nowych przepisów. Łukasz Mężyk z portalu 300polityka.pl wyraził pogląd, że będą one sprzyjać dużym wydawcom, zwłaszcza tym „z kapitałem niemieckim”. Z poglądem tym polemizował Jerzy Jurecki założyciel „Tygodnika Podhalańskiego” i członek zarządu Stowarzyszenia Gazet Lokalnych. Jego zdaniem nowe regulacje dadzą szansę małym wydawnictwom na utrzymanie się na rynku. Dziś często efekty ich pracy są za darmo wykorzystywane przez duże portale. Podał przykład porozumienia jakie Stowarzyszenie Gazet Lokalnych zawarło z jednym z nim. Na jego podstawie portal miał wykorzystywać jedno, dwa zdania z lokalnych dzienników, a następnie linkować bezpośrednio do źródła. Szybko okazało się, że link najpierw celowo był dużo jaśniejszy, by nie zachęcać do klikania w niego, a później zniknął zupełnie. Portal zaś publikował coraz większe fragmenty z lokalnej prasy.