Serwisy, które pozwalają na ściąganie pirackich filmów, łamią prawo, mimo że same tych filmów nie rozpowszechniają – uważa rzecznik generalny unijnego trybunału.
Jedną z najpopularniejszych metod na ściąganie filmów, muzyki czy e-booków jest korzystanie z sieci BitTorrent. Wymiana plików następuje bezpośrednio między komputerami użytkowników. Ściągając je, zazwyczaj udostępniają choćby ich fragmenty, czym narażają się (nawet) na odpowiedzialność karną.
Sieć wymiany nie mogłaby działać bez specjalnych witryn, które gromadzą pliki torrent będące swego rodzaju linkami pozwalającymi na ściągnięcie filmu czy albumu o konkretnym tytule. Serwisy te bronią się tym, że same nie rozpowszechniają żadnych pirackich treści, bo przecież cały transfer odbywa się bezpośrednio między komputerami internautów. Zgodnie z wydaną w minionym tygodniu opinią Macieja Szpunara, rzecznika generalnego Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, nie ma to jednak znaczenia. Jeśli mają świadomość, że pliki torrent umożliwiają ściąganie pirackich treści, to ponoszą odpowiedzialność za naruszanie praw autorskich. W konsekwencji sądy mogą wydawać dostawcom internetu nakaz blokowania takich witryn.
– Rzecznik bardzo słusznie stwierdza, że kluczowa jest „prawna istota pewnych działań, nieuzależniona od rozwiązań technicznych, w jakie wpisują się te działania”. W świecie nowych technologii skupienie na technicznym aspekcie w oderwaniu od istoty i celu określonego rozwiązania powodowałoby, że prawo nie nadążałoby za rozwojem. Opinia rzecznika pokazuje, że nie wystarczy wprowadzać drobne niuanse techniczne, by bezkarnie dopuszczać się naruszeń praw autorskich – komentuje adwokat Maciej Kubiak, wspólnik w kancelarii LSW Leśnodorski Ślusarek i Wspólnicy.
Publiczne udostępnienie
Opinia w sprawie C 610/15 dotyczy najbardziej znanego serwisu z torrentami czyli The Pirate Bay (dalej: TPB). Niderlandzka fundacja Stichting Brein, zajmująca się zwalczaniem piractwa, wniosła do sądu o nakazanie największym dostawcom internetu, aby zablokowali dostęp do strony TPB. Sprawa trafiła w końcu do holenderskiego Sądu Najwyższego, który zadał dwa pytania prejudycjalne TSUE.
Kluczowe jest pytanie pierwsze, w którym sąd zastanawia się, czy operator witryny indeksującej i wyszukującej pliki torrent dokonuje publicznego udostępnienia utworu. Bo tylko wówczas można mu przypisać ewentualną odpowiedzialność za naruszenie praw autorskich.
Rzecznik Maciej Szpunar uważa, że tak. Przyznaje wprawdzie, że bezpośrednio utwory udostępniają sami użytkownicy sieci peer-to-peer (czyli w tym przypadku sieci BitTorrent), jednak „(...) utwory te nie byłyby dostępne i funkcjonowanie sieci nie byłoby możliwe, a w każdym razie korzystanie z niej byłoby dużo bardziej skomplikowane i mniej efektywne, bez witryn takich jak TPB” – zaznacza w swej opinii. I dodaje, że tak naprawdę to operatorzy witryn takich jak TPB tworzą system umożliwiający użytkownikom dostęp do utworów. Bez ich udziału sieć wymiany plików nie mogłaby funkcjonować.
Czy opinia ta jest przełomowa?
– I tak, i nie – odpowiada prof. Elżbieta Traple, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego i partner w kancelarii Traple Konarski Podrecki i Wspólnicy.
– Tak, bo zdaniem rzecznika odpowiedzialność za działanie takich stron jak TPB jest objęta regulacją prawa unijnego, a więc nie może być rozpatrywana wyłącznie na gruncie regulacji krajowych. Nie, gdyż rzecznik w pełni przejmuje dotąd stosowane przez trybunał kryteria uznania danych działań za komunikowanie publiczne w rozumieniu prawa autorskiego, a więc działanie wchodzące w obręb treści tych praw – wyjaśnia.
Rzecznik zaznacza w swej opinii, że o odpowiedzialności operatora witryny można mówić wyłącznie wówczas, gdy ma on świadomość, że pliki torrent umożliwiają ściąganie utworów udostępnionych bezprawnie. Podkreśla wręcz, że świadomość ta musi być rzeczywista, a z taką będziemy mieć do czynienia wtedy, gdy serwis był informowany o tym, że pozwala na ściąganie pirackiego pliku.
Czy oznacza to, że każdy naruszający prawo plik torrent należy mu wskazać osobno, bo dopóki się tego nie zrobi, nie poniesie odpowiedzialności?
– Jeśli taki serwis tworzy listę najnowszych filmowych produkcji dostępnych za jego pośrednictwem za darmo w okresie, gdy są one w regularnej komercyjnej eksploatacji (np. wyświetlane w kinach), to w mojej ocenie nie budzi wątpliwości, że ma pełną świadomość naruszenia prawa i nie może powoływać się na wyłączenie odpowiedzialności, nawet jeśli nikt go oficjalnie nie poinformował o naruszeniu – ocenia Maciej Kubiak.
Nawet pięć lat więzienia
Opinia może mieć duże znaczenie także dla osób prowadzących polskie witryny z torrentami. A jest ich całkiem sporo. Choć największa i najbardziej popularna: Torrenty.org, zniknęła w kwietniu ubiegłego roku, to na jej miejsce powstało wiele kolejnych. Zgodnie z wykładnią zaprezentowaną w opinii grozi im nie tylko odpowiedzialność cywilna, ale i karna. I to poważna, bo w przypadku osób, które z bezprawnego rozpowszechniania utworów uczyniły stałe źródło dochodu, zagrożenia sięga pięciu lat więzienia. Taką karę przewiduje art. 116 ust. 3 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. z 2016 r. poz. 666 ze zm.).
– Konsekwentnie należałoby przyjąć, iż właścicielowi serwisu można zarzucić popełnienie przestępstwa z art. 116, o ile, będąc świadomy faktu, że dzieło zostało udostępnione w sieci bez zgody podmiotu uprawnionego, nie podejmuje działań, aby uniemożliwić do niego dostęp. Chociaż nie mamy do czynienia z harmonizacją przepisów karnych na poziomie unijnym, to wiąże nas definicja publicznego komunikowania, a to wystarczy, aby uznać, że przy zachowaniu wypracowanych już kryteriów operator serwisu indeksującego pliki torrent popełnia przestępstwo – tłumaczy prof. Elżbieta Traple.