Od 2010 r. mamy profesjonalną armię. Taką informacją karmiła nas poprzednia ekipa rządząca. Z perspektywy tych sześciu lat wydaje mi się, że wciąż daleka droga do tego. Powód? Brak konsekwencji w działaniu i pomysłów na profesjonalizację wojska. A przecież profesjonalizmu nie ocenia się przez pryzmat zawieszenia poboru i stworzenia służby zawodowej. Wydaje mi się, że armia tylko z tym się kojarzy. Może jeszcze z samolotami F-16.



Oczywiście nie ujmuję tu umiejętności żołnierzom, którzy po kilka razy jeździli na misje. Niestety jeśli już z nich wracali, to często lądowali poza koszarami jednostek wojskowych, bo nie pasowali do reszty. Tak chyba nie buduje się profesjonalnej formacji. Idźmy dalej... W profesjonalnej armii ma służyć 100 tys. żołnierzy zawodowych i 20 tys. rezerwistów w Narodowych Siłach Rezerwowych. W praktyce tych zawodowców jest niewiele ponad 96 tys., a rezerwistów zaledwie 10 tys. Powód? Departament Kadr MON nie dbał przez lata o niezwłoczne uzupełnianie wakatów w miejsce żołnierzy odchodzących na emeryturę. Do NSR również idą tylko ochotnicy, którzy czym prędzej chcą trafić do armii zawodowej. Nikt nie chce być w formacji rezerwistów za 2 tys. zł nagrody rocznej. A wojsko nie zdecydowało się na inne zachęty typu płacenie za gotowość. Całej profesjonalizacji nie sprzyjają ciągłe reformy systemu dowodzenia i likwidacje jednostek wojskowych. Żołnierze też mają swoje rodziny i domy. Nie zawsze chcą przenosić się na drugi koniec Polski. To również skutkowało tym, że swego czasu z armii odchodziło ponad 7 tys. żołnierzy zawodowych rocznie (norma jest o połowę niższa). Po drodze, gdy bezrobocie rosło, coraz więcej osób zgłaszało się do WKU. Wojskowa administracja terenowa również nie potrafiła dokonać nawet wstępnej selekcji. W efekcie dla większości przygoda z wojskiem kończyła się na etapie złożenia wniosku. Przez ostatnie lata pojawił się z kolei pomysł na szkolenia rezerwistów i wzywanie ich na przymusowe ćwiczenia. A nie chciano tych, którzy dobrowolnie się tam zgłaszali. Wspomniane ćwiczenia trwały najczęściej kilka dni i kończyły się oglądaniem nowoczesnego sprzętu zza ogrodzenia jednostki wojskowej (takie sygnały docierały od rezerwistów). Armia też chętnie promowała klasy wojskowe, które produkują bezrobotnych. Dyrektorzy szkół chronili się w ten sposób przed likwidacją z powodu niżu. Wmawiali często, że po klasie o profilu wojskowym bez problemu zostaną żołnierzami zawodowymi.
Nowa władza zaczęła od audytu, i bardzo słusznie. Zlikwidowała limit 12 lat służby dla żołnierzy kontraktowych, to też słuszna decyzja. Ale już przyznaje, że NSR to porażka i nie ma pomysłu na ich zreformowanie. To raczej brak profesjonalizmu. Michał Jach, przewodniczący sejmowej komisji obrony narodowej z PiS, chwali się, że mają za to powstać tzw. oddziały terenowe do obrony w czasie wojny. Jednak bez pieniędzy nie da się tego zorganizować. Złym posunięciem jest też wprowadzenie możliwości awansowania np. kapitana na stanowisko przewidziane dla generała trzygwiazdkowego. W całej tej profesjonalizacji brakuje więc konsekwencji. Mam nadzieję, że nowy szef MON nie będzie skupiał się tylko i wyłącznie na odkręcaniu tego, co zrobił jego poprzednik, bo nie wszystko tego wymaga. W tym czasie przecież pieniądze, które są na modernizację armii, trafią do budżetu zamiast na zakup odpowiedniego sprzętu dla żołnierzy.