W ubiegłym tygodniu w DGP pisaliśmy o tym, jak członkowie Sejmowej Komisji Administracji i Cyfryzacji wysłuchali urzędników kancelarii premiera na temat zatrudniania w administracji rządowej na podstawie umów śmieciowych. Z informacji rządu wynikało, że pod tym względem jest całkiem nieźle.
Co prawda w ministerstwach, urzędach centralnych i wojewódzkich w 2014 r. odnotowano ponad. 13 tys. umów-zleceń lub o dzieło, ale to nie jest podobno powód do niepokoju. Zatrudniani na tej podstawie są najczęściej eksperci lub sprzątaczki i to często za symboliczne 100 zł. Posłowie z prezentacji byli zadowoleni, mnie zabrakło w niej podstawowej informacji: ile rocznie administracja rządowa wydaje na tego typu umowy, a także czy ich liczba rośnie. Bez tego trudno ocenić, czy trzeba już bić na alarm, czy rzeczywiście większość takich umów w urzędach jest zasadna. Prawda leży pewnie gdzieś pośrodku. Wdrożono zalecenia, aby śmieciówki były stosowane tylko w wyjątkowych sytuacjach. Wszyscy mają świadomość, że w urzędach każdy, kto ma dwie ręce, dorabia prowadząc różnego rodzaju szkolenia lub zatrudniając się na uczelni.
Osobiście znam jednak kilka przypadków, gdy w ministerstwach zatrudniono znajomych na umowie-zleceniu z pensją dyrektorską sięgającą ośmiu tysięcy złotych tylko po to, aby obejść procedury konkursowe. Po kilku miesiącach po przeprowadzeniu procedury ta sama osoba zajęła stanowisko kierownicze. Zastanawiam się więc, po co ta obłuda. Jeśli minister chce zatrudnić swojego człowieka na stanowisku kierowniczym, to może najwyższy czas dać mu taką możliwość. Niech będzie zatrudniony legalnie na etacie, zamiast na fikcyjnej śmieciówce. Tym bardziej że ministrowie, którzy przychodzą do urzędu, chcą działać jak menedżerowie w firmach, czyli tworzyć zespół własnych ekspertów i to nie w gabinecie politycznym. A już na początku dowiadują się od dyrektora generalnego, że to jest urząd i obowiązuje tu służba cywilna. Umowy śmieciowie w urzędach są poważnym problemem, bo często każda komórka wnioskuje do dyrektora generalnego o potrzebę ich zawarcia, a nikt nie ma czasu weryfikować ich zasadności. Tym bardziej jest to trudne, gdy w instytucji jest zawieranych kilkaset takich umów. Jak w takim gąszczu ocenić, która z nich jest zasadna, a która jest zwykłym obchodzeniem prawa. Śmieciówki w urzędach trzeba zatrzymać i mam nadzieję, że zrobi to NIK. Z niecierpliwością czekam na zapowiadaną na przyszły rok kontrolę.