Rząd liczy, że od przyszłego roku zmieni się trend w umowach śmieciowych.
W corocznych rekomendacjach Komisja Europejska systematycznie napomina Polskę, by ograniczała liczbę umów czasowych. Ostatnia pojawiła się w zeszłym tygodniu. Ale do tej pory efektu nie ma, przeciwnie – od kilku lat odsetek tych umów rośnie. W 2014 r. ponad 28 proc. (3,7 mln) pracowników najemnych było zatrudnionych na umowach na czas określony lub innych typach umów, niebędących bezterminową umową o pracę – wynika z danych GUS. Pod tym względem Polska jest unijnym rekordzistą – we Wspólnocie stabilnych etatów nie ma średnio tylko 14 proc. pracowników. W naszym kraju jest ich więcej niż w Hiszpanii, która przez lata była liderem w tym rankingu.
Rząd liczy, że zmienią to wprowadzane w tym i przyszłym roku zmiany. Pomóc ma ogłoszony w ramach prezydenckiej kampanii wyborczej program „Pierwsza praca”. W ramach tych działań osoby do 30. roku życia byłyby zatrudniane na dwa lata. Przez pierwszy rok koszt ich zatrudnienia pokrywałoby państwo, w kolejnym roku pracodawca. Na jednego zatrudnionego byłoby przeznaczone 2100 zł miesięcznie, co odpowiada kosztom ponoszonym przez pracodawcę płacącego wynagrodzenie minimalne. By zachęcić firmy do kontynuacji zatrudnienia po tym, jak przestanie je finansować państwo, mają one uzyskać pierwszeństwo w dostępie do szkoleń pracowniczych i środków unijnych.
– Nie tylko chodzi nam o danie młodym ludziom szansy na stabilne zatrudnienie, ale także podniesienie ich kwalifikacji, bo na to najbardziej narzekają pracodawcy – podkreśla w rozmowie z DGP minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz. Gdyby pracodawcy zdecydowali się wcześniej na rozwiązanie takiej umowy, prawdopodobnie będą musieli zwrócić część kosztów.
Do tego rozwiązania od przyszłego roku dojdą jeszcze dwa, które mają wyjść naprzeciw oczekiwaniom Komisji Europejskiej. Już jest przesądzone, że od 1 stycznia 2016 r. od umów-zleceń będzie płacona składka na ubezpieczenie społeczne do wysokości minimalnego wynagrodzenia. Wcześniej ozusowana była tylko pierwsza umowa w miesiącu, co pracodawcy wykorzystywali do minimalizowania pieniędzy płaconych do ZUS za pracownika w kolejnych umowach.
Następne rozwiązanie jest w trakcie prac sejmowych. Przewiduje ono, że maksymalny okres zatrudnienia na czas określony u jednego pracodawcy nie może przekroczyć trzech lat. Obecnie firmy chętnie korzystają z możliwości zawierania umów o pracę na czas określony, bo mają dzięki temu dwutygodniowy okres wypowiedzenia, a nie miesięczny czy nawet trzymiesięczny, jak przy etatach na czas nieokreślony. Przez to zdarzają się sytuacje umowy na czas określony na kilka czy nawet kilkanaście lat. Według ministra Kosiniaka-Kamysza niewykluczone, że ustawa zostanie przyjęta przez Sejm na kolejnym posiedzeniu.
– Nasze działania to piękna odpowiedź na zalecenia Komisji Europejskiej – podkreśla minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz. Ma nadzieję, że jeśli utrzyma się wzrost gospodarczy i wejdą w życie proponowane zmiany, to bezrobocie wśród młodych spadnie nawet o 30 proc. w przyszłym roku.
Ale eksperci są ostrożniejsi. Zdaniem Piotra Lewandowskiego z Instytutu Badań Strukturalnych zmiany proponowane przez resort, jeśli chodzi o realizację celu wskazanego przez Komisję, odniosą umiarkowany sukces, bo umowy-zlecenia czy inne umowy cywilnoprawne dają pracodawcom duże korzyści. Są dla nich tańsze niż etat, nie trzeba od nich płacić wysokich składek, nie narzucają wymogu przestrzegania płacy minimalnej i pozwalają uniknąć kłopotów z szybkim zwalnianiem pracowników, gdy zmniejsza się zapotrzebowanie na produkty czy usługi danej firmy. Dlatego po wprowadzeniu zmian część wynagrodzeń może się znaleźć w szarej strefie. – Takie umowy upowszechniają się, bo tych bodźców działa wiele. Także od strony pracownika często lepiej zarabiać netto więcej na umowie-zleceniu niż mniej na umowie o pracę, nawet jeśli dzięki tej drugiej ma opłacane składki – podkreśla Piotr Lewandowski.
Według ekspertów działania rządu nie zmienią sytuacji w znaczący sposób. To mogą sprawić zmiany w kodeksie pracy i spadek bezrobocia rejestrowanego do jednocyfrowego poziomu. Wtedy firmy będą konkurować o pracownika nie tylko wynagrodzeniem, lecz także formą zatrudnienia. To możliwe pod koniec tej dekady.
Na temat segmentacji rynku pracy ma się odbyć w najbliższy czwartek debata organizowana przez przedstawicielstwo Komisji Europejskiej w Polsce i Instytut Badań Strukturalnych. Patronat nad nią ma Dziennik Gazeta Prawna.