Komisja Europejska sprawdzi, czy Polska dobrze implementowała dyrektywę o informowaniu pracowników i konsultowaniu się pracodawców z nimi. Powód? Z roku na rok spada liczba załóg, które tworzą swoje przedstawicielstwa
W Polsce istnieje ok. 35 tys. przedsiębiorstw zatrudniających co najmniej 50 osób. W każdym może funkcjonować rada pracownicza. Jednak na koniec 2013 r. tylko 544 rad z utworzonych w sumie 3048 potwierdziło w Ministerstwie Pracy, że prowadzi działalność. Takie dane zaprezentował Instytut Spraw Obywatelskich (ISO).
– Z roku na rok spada liczba powoływanych rad, a duży odsetek tych, które funkcjonowały, kończy działalność po upływie kadencji – zauważa Piotr Ciompa, ekspert instytutu. Tłumaczy, że to wbrew dyrektywie 2002/14/WE z 11 marca 2002 r., stanowiącej, że należy rozwijać dialog z pracownikami.
Wniosek? Dyrektywa została błędnie implementowana. Dlatego ISO złożył do Komisji Europejskiej skargę w tej sprawie. Jeśli zarzuty okażą się zasadne, to konieczna będzie zmiana naszych przepisów, a konkretnie – ustawy o informowaniu pracowników i przeprowadzaniu z nimi konsultacji (Dz.U. z 2006 r. nr 79, poz. 550 ze zm.).

Polska droga

– Celem dyrektywy było ustanowienie systemu gwarantującego wszystkim pracownikom zatrudnionym w określonych zakładach pracy prawo do informacji i konsultowania posunięć pracodawcy – przypomina prof. Jerzy Wratny z Zakładu Prawa Pracy PAN. – Tymczasem uchwalono ustawę, która nie pasuje do stosunków przemysłowych w naszym kraju. Stąd nikłe zainteresowanie tworzeniem rad – dodaje.
Zgodnie z ustawą rady mogą być powoływane w zakładach zatrudniających co najmniej 50 osób i wykonujących działalność gospodarczą. Stanowią forum wymiany informacji z pracodawcą. Działają niezależnie od związków zawodowych.

Związkowy tryb

– W naszym kraju tradycyjnym partnerem do dialogu są związki zawodowe. Mimo że poziom uzwiązkowienia jest niewielki, to zakładowe organizacje są głównym źródłem informacji o tym, co się dzieje w firmie. Do tego dochodzą przedstawicielstwa załogi doraźnie powoływane, m.in. by wydłużyć okresy rozliczeniowe. Gdy to wszystko zsumujemy, to ocena stopnia uczestnictwa pracowników w konsultowaniu najważniejszych dla zakładu kwestii nie wygląda najgorzej – tłumaczy prof. Arkadiusz Sobczyk z UJ, radca prawny w kancelarii Sobczyk i Współpracownicy.
Jego zdaniem w przypadku rad trudno zarzucić państwu bierność. Jego aktywność w tej mierze mogłaby się bowiem sprowadzać albo do wprowadzenia obowiązku powoływania tego rodzaju przedstawicielstw, albo do ich promowania.

Co przeszkadza

W ocenie ISO podstawową przyczyną spadku liczby rad jest presja wywierana przez pracodawców na pracowników. Zgodnie z przepisami, aby przedsiębiorca zorganizował wybory członków rady, wniosek w tej sprawie musi podpisać co najmniej 10 proc. załogi. Przy czym podpisujący nie są chronieni przed ewentualnymi represjami ze strony zatrudniającego.
– Zaraz po wejściu w życie ustawy pracodawcy byli zaskoczeni nowościami, które przyniosła. Dziś jednak mają w zanadrzu cały arsenał sposobów zniechęcających pracowników do popierania wniosków o powołanie rady – komentuje Piotr Ciompa.
Z kolei prof. Wratny przekonuje, że należy znieść wymóg przedstawiania przez grupę co najmniej 10 proc. pracowników pisemnego wniosku o zorganizowanie wyborów, bo to trudna psychologicznie i organizacyjnie bariera.
W ocenie składających skargę do KE Polska nie wprowadziła skutecznych procedur sądowych, które mogłyby być zastosowane w przypadku naruszania uprawnień rad i utrudniania ich działalności. Owszem, rada, której firma odmawia udzielenia informacji, może walczyć o nie w sądzie. Jednak takie sprawy trwają latami i często wyrok zapada po upływie kadencji rady. Problemem są także nieprecyzyjne przepisy dotyczące zasad finansowania działalności takich przedstawicielstw, w tym np. pokrywania kosztów korzystania z usług ekspertów. Ustawa nie zobowiązuje pracodawców do przekazywania konkretnych sum na działalność rady, w efekcie jest ona zdana na łaskę przedsiębiorcy.
Wielu naszych rozmówców twierdzi, że zainteresowanie tworzeniem rad byłoby większe, gdyby poszerzono ich uprawnienia.
– Rada niewiele może i niewiele znaczy. Nikt nie ma interesu, by zabiegać o jej powstanie. Jeśli wybrańcy załogi nie mogą rozmawiać w jej imieniu np. o wydłużeniu okresów rozliczeniowych czy zakresie zwolnień grupowych, to po co utrzymywać taki twór. Dziś jedynym twardym uprawnieniem rady jest wyrażanie zgody na rozwiązanie umowy o pracę z jednym z jej członków – podkreśla radca prawny Marcin Wojewódka z Kancelarii Wojewódka i Wspólnicy. Jego zdaniem przekazanie radom kompetencji, które obecnie są zarezerwowane dla przedstawicielstw załogi powołanych w trybie doraźnym, przyczyniłoby się do popularyzacji tej instytucji. Także pracodawcy byliby zainteresowani tworzeniem rad, bo w firmach bez związków zawodowych mieliby na stałe podmiot, z którym można byłoby uzgadniać kluczowe dla zakładu kwestie.