Powtarzana wielokrotnie nieprawda zaczyna w końcu funkcjonować jako fakt. Tak może się też stać w przypadku doniesień o wprowadzaniu minimalnej stawki za godzinę pracy.
W ostatnim czasie nie ma dnia, w którym media nie ogłaszałyby, że już wkrótce w Polsce też będą obowiązywać takie minima. Chce ich – według dziennikarzy – minister pracy, chcą związkowcy, a pracodawcy jakoś to przełkną. To fajny news. Wszystkich interesuje, bo przecież każdy jakoś zarabia na życie.
Problem jest tylko jeden: osoby wynagradzane godzinowo już teraz muszą zarabiać płacę minimalną. Gwarantują to przepisy. Jakikolwiek sens miałoby jedynie wprowadzenie zasady, że najniższa stawka dotyczy też pracujących na kontraktach cywilnoprawnych, a nie tylko umowach o pracę. To rozwiązanie jednak – ze względu na koszty i istotę samych umów – nie ma szans na wprowadzenie. Przynajmniej bez wielkiej rewolucji w prawie cywilnym i pracy.
Kto by się jednak takimi szczegółami przejmował, skoro niestety sam minister pracy, choć nie złożył żadnych wiążących deklaracji dotyczących wprowadzenia minimalnych stawek, to jednak wziął udział w ogólnomedialnej dyskusji na temat takiej potrzeby. Zaś dla środków masowego przekazu – bez względu na to, co szef resortu naprawdę powiedział – woda na młyn. W redakcjach już zmieniono tytuły z: „Trzeba wprowadzić najniższe stawki” na „Rząd chce stawek minimalnych”.
W takiej sytuacji choćby najlepsze intencje prasy, telewizji czy radia – a te w omawianym przypadku są zrozumiałe – nie usprawiedliwiają ignorancji. Przy okazji medialnych doniesień o płacy minimalnej wiele osób, w tym przede wszystkim te, które są wynagradzane godzinowo, mogło dojść do wniosku, że nie mają prawa do najniższej pensji, a pracodawca wypłaca im wyrównania z dobroci serca, a nie dlatego, że tak nakazują przepisy. A przecież chyba o dobro tych właśnie osób w całej tej awanturze chodzi.