Likwidacja stanowisk w urzędach to najlepszy powód, aby pozbyć się niewygodnego pracownika. Jednak przy tworzeniu nowych etatów pierwszeństwo mają osoby wcześniej tam pracujące.
Skutki redukowania zatrudnienia w urzędach najczęściej widać w sądach pracy. W ubiegłym roku na polecenie premiera ministerstwa i urzędy wojewódzkie musiały zracjonalizować zatrudnienie. W efekcie w korpusie służby cywilnej zlikwidowano 1,6 tys. etatów. Zdarzały się jednak urzędy, które przeprowadziły zwolnienia, a po kilku miesiącach zatrudniały nowych pracowników.
Taka sytuacja miała miejsce przy podziale Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji (MSWiA). Resort na polecenie premiera zlikwidował część stanowisk. Jeden z pracowników, Dariusz K., 27 maja zeszłego roku na podstawie art. 1 ust. 1 pkt 3 ustawy z 13 marca 2003 r. o szczególnych zasadach rozwiązywania z pracownikami stosunku pracy z przyczyn niedotyczących pracowników (Dz.U. nr 90, poz. 844 z późn. zm., ustawa o zwolnieniach grupowych) otrzymał wypowiedzenie. Jako uzasadnienie wskazano likwidację stanowiska i przeprowadzenie racjonalizacji.
Od wypowiedzenia pracownik odwołał się do sądu pracy (sprawa jest w toku). W międzyczasie doszło do podzielenia MSWiA na dwa urzędy: Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji. Zadania departamentu, w którym pracował zwolniony, przejął ten drugi urząd. Pod koniec ubiegłego roku Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji (MAiC) rozpisało kilka naborów na stanowiska, które w ocenie zwolnionego były tożsame z tym, które zajmował.
Były już urzędnik poinformował więc dyrektora generalnego MAiC, że w myśl przepisów o zwolnieniach grupowych nie zostało mu w pierwszej kolejności zaproponowane zatrudnienie na nowych stanowiskach. Zwolniony już wcześniej wyraził gotowość podjęcia pracy w nowym ministerstwie.
– To subiektywne odczucia zwolnionego, że ogłoszenia o wolnych etatach odpowiadają zlikwidowanym stanowiskom – mówi DGP Daniel Kasprzyk, dyrektor biura dyrektora generalnego MAiC.
Zwolniony poprosił w lipcu 2012 r. szefa służby cywilnej o opinię w jego sprawie. Ten wskazał, że nie może zmusić dyrektora generalnego do zmiany polityki kadrowej, bo kwestie z zakresu prawa pracy w poszczególnych urzędach nie leżą w jego kompetencji.
Jednoznacznie jednak zaznaczył, że zgodnie z art. 9 ustawy o zwolnieniach grupowych w razie ponownego zatrudnienia w tej samej grupie zawodowej pracodawca powinien przyjąć pracownika, z którym rozwiązano stosunek w ramach grupowych zwolnień. Pod warunkiem że ten wyrazi zamiar podjęcia pracy w ciągu roku od rozwiązania stosunku pracy. W takiej sytuacji pracodawca powinien ponownie zatrudnić zwolnionego w okresie 15 miesięcy od dnia rozwiązania stosunku pracy.
Szef służby cywilnej zaznaczył, że art. 9 ustawy o zwolnieniach grupowych stanowi wyjątek od obowiązku obsadzania wolnych stanowisk w służbie cywilnej w drodze otwartego i konkurencyjnego naboru. Dla potwierdzenia tej tezy przywołał stanowisko Sądu Najwyższego zawarte w uchwale z 21 marca 2001 r. (sygn. akt III ZP 4/01).
Dodatkowo szef służby cywilnej podkreślił, że zwolniony pracownik nie powinien samodzielnie szukać ofert, które odpowiadają jego kwalifikacjom, ani też przystępować do naboru. Jeśli na stanowisko zostanie zatrudniona osoba z konkursu, to zwolniony pracownik może dochodzić swoich praw przed sądem pracy.
Ze stanowiskiem szefa służby cywilnej nie zgadza się MAiC.
– To tylko interpretacja przepisów, które nie są dla nas wiążące. Jedynie sąd mógłby się wypowiedzieć, czy postępujemy niewłaściwie – argumentuje Daniel Kasprzyk.
Tłumaczy, że resort uważa, iż zwolniony pracownik, nawet jeśli stanowiska są zbieżne, powinien złożyć aplikację i przystąpić do konkursu.
– Nie wiem, czy musiałby przystąpić do rozmowy kwalifikacyjnej i testu, bo nie byliśmy jeszcze w takiej sytuacji – dodaje.
Na taką interpretację oburza się sam zwolniony.
– Dyrektorzy generalni nie liczą się z tym, czy zwalniają zgodnie z prawem, bo nie ponoszą konsekwencji za popełnione błędy. Najczęściej przeciągającymi się sprawami w sądach zajmują się ich następcy – mówi Dariusz K.
Podkreśla, że ewentualne odszkodowania i tak są wypłacane z budżetu państwa.
Prawnicy również nie mają wątpliwości, że doszło do łamania prawa.
– Przywołana uchwała Sądu Najwyższego jest w tej materii wiążąca. W takiej sytuacji przysługuje pracownikowi roszczenie o zatrudnienie w urzędzie – wyjaśnia prof. Krzysztof Rączka, dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.