Organizacje pracodawców alarmują – firmy z własnej kieszeni tracą każdego roku miliardy złotych na symulantów na zwolnieniach lekarskich. Tymczasem wydatki te mogłyby zostać przeznaczone na rozwój, inwestycje oraz podwyżki dla pracowników. Nieobecnej osobie pracodawca wypłaca wynagrodzenie przez pierwsze 33 dni choroby, a ponadto musi pokryć koszty związane z koniecznością zastąpienia pracownika przebywającego na zwolnieniu przez innego.
– Dlatego należy skrócić ten okres do 14 dni, co dałoby oszczędności przedsiębiorcom, a ZUS zmobilizowało do podejmowania szybszej kontroli nieobecnych w pracy– mówi Wioletta Żukowska z Pracodawców RP.
Stanowiska właścicieli firm nie popierają związki zawodowe. Henryk Nakonieczny z NSZZ „Solidarność” odrzuca zdecydowanie ten pomysł. Jego zdaniem jest on nieodpowiedzialny i niesprawiedliwy. Fundusz chorobowy w ZUS, do którego składki płacą zatrudnieni, ma od lat deficyt, który byłby przez wprowadzenie pomysłu organizacji pracodawców jeszcze bardziej pogłębiony. Tylko w I półroczu 2012 r. wyniósł on 0,86 mld zł, w 2011 r. – 1,26 mld zł, a rok wcześniej – 1,21 mld zł.
– Dotacja z budżetu państwa musiałaby być większa na zasiłki chorobowe płacone wszystkim zatrudnionym od 15. dnia ich niezdolności do pracy – twierdzi Henryk Nakonieczny.
I dodaje, że to oznacza, iż wszyscy podatnicy musieliby się zrzucić na niższe koszty bieżącej działalności firm.
Z danych firmy Work Service wynika, że w 2011 r. absencje chorobowe kosztowały polskie firmy i ZUS ponad 18 mld zł. Pracownicy w ubiegłym roku spędzili na zwolnieniach prawie 140 mln dni. Koszty zwolnień lekarskich w przeważającej części pokrywają pracodawcy, bo zwykle niezdolność do pracy trwa krótko, a za taką płacą właśnie firmy. Do tego niektórzy zatrudnieni korzystają ze zwolnień, które im się nie należą, bo wcale nie są chorzy. W I półroczu 2012 r. ZUS skontrolował 81,6 tys. ubezpieczonych, pozbawiając prawa do zasiłku 2,5 tys. osób, co w efekcie spowodowało cofnięcie zasiłków o łącznej kwocie 2,5 mln złotych. Oznacza to zatem, że zakład zabrał zasiłek 3 proc. skontrolowanych ubezpieczonych.
Propozycja pracodawców, co prawda kontrowersyjna dla związków, ma swoje uzasadnienie w niewydolności systemu orzekania o niezdolności do pracy i kontroli zwolnień. Wprawdzie ZUS sprawdza chorych pracowników, ale robi to zwykle dopiero, kiedy przejmuje wypłatę świadczenia chorobowego. Praktycznie poza kontrolą pozostaje okres otrzymywania przez pracowników wynagrodzenia za czas choroby (do 33 dni w roku). Sankcji nie muszą się również szczególnie obawiać lekarze wydający zwolnienia. Nawet jeśli ZUS chciałby je skontrolować, to nie zdąży tego zrobić, bo zdecydowana większość z nich jest wystawiana na krótkie okresy – do siedmiu dni. Tyle samo czasu ma lekarz na przesłanie druku zwolnienia do ZUS, a pracownik na dostarczenie pracodawcy. Żeby dochować tego terminu, wystarczy, że na kopercie będzie stempel z datą odpowiadające ostatniemu jego dniu. W praktyce do ZUS zwolnienie dotrze po około dwóch tygodniach od jego wystawienia.
Niektórzy pracodawcy nie muszą liczyć wyłącznie na ZUS, bo sami mogą kontrolować zatrudnione przez siebie osoby. Jeśli zgłaszają do ubezpieczenia chorobowego powyżej 20 osób, mogą to zrobić osobiście albo za pośrednictwem upoważnionej do tego osoby. Zatrudnionych w mniejszych firmach (maksymalnie 20 ubezpieczonych) sprawdzają urzędnicy ZUS. Weryfikacja prawidłowości wykorzystywania zwolnień lekarskich polega na ustaleniu, czy zatrudniony w tym czasie pracuje albo czy nie wykorzystuje zwolnienia w sposób niezgodny z jego celem.