Twierdzenie, że urzędnicy otrzymują pieniądze za samo przychodzenie do pracy, jest bardzo krzywdzące - mówi Halina Stachura-Olejniczak, obecnie dyrektor generalny Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego, od ośmiu lat pracuje w administracji rządowej.
ikona lupy />
Od kilku tygodni jest pani dyrektorem generalnym. Czy konkurencja była duża?
Tak. Zgłosiło się 13 kandydatów. Z tego tylko pięciu spełniło warunki formalne. W efekcie do testu wiedzy przystąpiły trzy osoby.
Absolwenci szkół wyższych mogą szukać pracy w pani urzędzie?
Tak, pod warunkiem że wykażą się już pewnym doświadczeniem zawodowym, choćby praktyką czy stażem.
Formalnie jednak przepisy nie wymagają doświadczenia od nowego kandydata. Taki wymóg wprowadza najczęściej urząd.
U nas głównie na stanowiska wymagające określonych kwalifikacji, na pozostałe nie. Ale dobrze jest, jeśli kandydat może wykazać, że gdzieś pracował przynajmniej pół roku.
Czy administracja wciąż boryka się z tym problemem, że po zdobyciu doświadczenia urzędnicy przechodzą do firm prywatnych?
Tak. Choć największą konkurencją są dla nas samorządy i ministerstwa. To tam najczęściej odchodzą pracownicy. Trudno ich zatrzymać, bo nie możemy dać im więcej pieniędzy.
Przecież w ubiegłym roku płace w urzędzie wzrosły średnio o 500 zł. Wśród urzędów wojewódzkich jesteście na pierwszym miejscu z wynagrodzeniem 4,6 tys. zł.
Ale wciąż jesteśmy na przedostatnim miejscu pod względem zarobków w innych mazowieckich urzędach, a to one są punktem odniesienia dla naszych pracowników.
Jak udało wam się wygospodarować podwyżki, skoro od 2008 roku pensje urzędników są zamrożone?
Zracjonalizowaliśmy zatrudnienie, obecnie jest na poziomie podobnym do tego z 2007 roku, mimo włączenia w strukturę urzędu czterech jednostek podległych. Teraz pracuje u nas 1438 osób i zamierzamy zatrudniać tylko, jeśli pojawią się wakaty.
Jednym słowem brak odgórnych podwyżek mobilizuje dyrektorów do kreatywnego zarządzania kadrami.
Nie do końca. Pracujemy resztkami sił. Na przykład 20 osób przenieśliśmy do pracy przy tegorocznej abolicji dla cudzoziemców. Na wykonanie tego zadania nie otrzymaliśmy dodatkowych pieniędzy.
Jakie zagrożenia niesie ze sobą brak podwyżek do końca 2015 roku?
Urzędnicy zaczną odchodzić.
Wszyscy?
Nie. Ci najlepsi.
W rozmowie z DGP były przewodniczący Rady Służby Cywilnej powiedział, że urzędnicy obecnie otrzymują pieniądze za przychodzenie do pracy. Czy zgadza się pani z tą tezą?
Nie, bo jest bardzo krzywdząca. Nie trzymamy słabych i leniwych urzędników. W naszym urzędzie – wbrew stereotypom – pracuje się efektywnie. Dlatego nie można generalizować. Zresztą pan przewodniczący, będąc w kancelarii premiera, miał możliwość zmienić system płac urzędników i tego nie udało się zrobić.
Może teraz rząd to zrobi. Co pani sądzi np. o zmniejszeniu trzynastek do 5 proc., a pozostawieniu 95 proc. tych środków do dyspozycji urzędu?
To rozwiązanie uważam za sensowne. Zaoszczędzone w ten sposób środki mogłyby pójść na podwyżki dla najlepszych. Zgadzam się, że trzynastka nie jest motywującym dodatkiem do wynagrodzenia.



Urzędnicy obawiają się jednak, że podwyżki z tych środków nie trafią do najlepszych, ale do ulubieńców i znajomych dyrektora. Czy podziela pani te obawy?
Nie. W naszym urzędzie pracownicy są nagradzani za zrealizowanie założonego, konkretnego celu – np. przygotowanie określonej liczby projektów decyzji.
Czyli nie jest już tak, że nagrody kwartalne otrzymuje każdy urzędnik po równo?
Nie. Choć niektórzy dyrektorzy komórek mają takie zakusy, bo uważają, że w ten sposób zrekompensują wszystkim urzędnikom brak podwyżek.
W takim razie jaki procent urzędników otrzymał ostatnio nagrodę kwartalną?
91 proc. z wszystkich pracujących.
Czy o likwidacji dodatku stażowego i motywacyjnego też ma pani podobny pogląd? Te składniki pensji też nie mają charakteru motywacyjnego.
Przy likwidacji dodatków zalecałabym daleko idącą ostrożność. Oczywiście można to zrobić np. włączając je do pensji zasadniczej i ją odpowiednio podwyższając, a nowych urzędników zatrudniać bez prawa do tych dodatków.
Wśród propozycji rządu pojawia się też zmniejszenie odprawy emerytalnej z sześciu miesięcy do trzech. Czy dyrektorzy generalni zgodzą się na to?
Sądzę, że tak. Tym bardziej że według kodeksu pracy przewidziana jest zaledwie jednomiesięczna odprawa. Ważne, aby pieniądze zaoszczędzone na tych rozwiązaniach pozostały w urzędach.
A jak pani się zapatruje na propozycję, aby na stanowiska kierownicze w administracji rządowej trafiały osoby z zewnątrz, bez doświadczenia urzędniczego?
Zastanówmy się, czy to jest sensowne. Młody urzędnik przychodzi do pracy w administracji i zostaje na lata z myślą, że może kiedyś zostanie dyrektorem. Obecna ścieżka awansu daje mu taką możliwość. Po wprowadzeniu tych zmian na stanowisko kierownicze trafialiby ludzie z zewnątrz, zwykle nieznający specyfiki urzędu.
Pojawił się też pomysł, aby nie zatrudniać urzędników na stałe już po roku pracy, ale po trzech. Czy to dobre rozwiązanie?
Nie widzę potrzeby, abyśmy ja czy też bezpośredni przełożony nowego pracownika czekali aż trzy lata na to, aby stwierdzić, czy on dobrze pracuje. Takie rozwiązanie powinno być co najwyżej fakultatywne. Nie może to być obowiązek. Roczny okres na umowie terminowej jest wystarczający do dokonania oceny, czy ktoś się nadaje do pracy w urzędzie, czy też nie. Wydaje mi się, że trzyletnie umowy okresowe mogłyby też być kwestionowane przez sądy pracy.