W resorcie edukacji trwają prace nad wprowadzeniem jednozmianowości we wszystkich szkołach. Samorządowcy przyznają, że idea jest słuszna, ale na to potrzeba nawet trzech lat.
Rozliczanie rządu z obietnic, które miał zrealizować w ciągu 100 dni, trwa w najlepsze. Krzysztof Szczucki, poseł PiS i dwutygodniowy minister edukacji i nauki, postanowił zapytać obecne kierownictwo resortu edukacji, czy zgodnie z kampanijnymi zapowiedziami od września 2025 r. wszystkie szkoły będą działać w systemie jednozmianowym. Na razie MEN zapewnia, że nad zmianami pracuje.
Okazję do dyskusji nad realizacją takiego pomysłu może stworzyć też to, że w przyszłym roku szkolnym zaledwie pół rocznika uczniów trafi do szkół ponadpodstawowych. To efekt reform systemu oświaty m.in. wprowadzenia a potem wycofania obowiązkowej nauki dla sześciolatków. Przez co w poprzednich dwóch latach licea i technika były przepełnione, bo 1,5 rocznika rozpoczynało naukę. Niż demograficzny również mógłby sprzyjać rozwiązaniom, które pozwoliłyby, aby wszyscy uczniowie przychodzili do szkoły na godz. 8. Na razie o ewentualnej dwuzmianowości decydują samorządy, które zatwierdzają arkusze organizacyjne.
Ministerstwo jest za, ale…
Wśród pytań, które pojawiły się w interpelacji skierowanej do Ministerstwa Edukacji, padło też takie o liczbę szkół, w których funkcjonuje system zmianowy. Resort nie był w stanie na nie odpowiedzieć. Wyjaśnił, że w systemie informacji oświatowej nie ma zgromadzonych takich danych.
– Trwa diagnoza istoty problemu, analiza jego przyczyn, a także możliwości przechodzenia polskiej edukacji na system jednozmianowy – informuje natomiast Paulina Piechna-Więckiewicz, wiceminister edukacji. – Czynniki, które mają wpływ na decyzje zarządcze samorządów i przyjmowanie rozwiązań organizacyjnych na terenie szkół, zależą m.in. od kumulacji roczników spowodowanej zmianą w strukturze oświaty. Ponadto przyjęcie uczniów z Ukrainy, dla których wprowadzono dodatkowe dostosowania w szkołach, ma wpływ na opracowanie planu dydaktyczno-wychowawczego. Z powodów lokalowych lub kadrowych często się zdarza, że nie wszyscy uczniowie mogą przebywać w szkole podczas jednej zmiany, bo nie ma dla nich miejsc ani wystarczającej liczby nauczycieli – potwierdza wiceminister.
Resort stara się wykazać, że dwuzmianowość w dużej mierze zależy od decyzji lokalnych włodarzy. Przywołuje art. 39 ustawy z 14 grudnia 2016 r. – Prawo oświatowe (t.j. Dz.U. z 2023 r. poz. 900 ze zm.). Zgodnie z nim bowiem sieć publicznych szkół podstawowych powinna być zorganizowana w sposób umożliwiający wszystkim dzieciom spełnianie obowiązku szkolnego. Przepis ten nie reguluje jednak kwestii zmianowości. Resort zaznacza, że na występowanie dwuzmianowości np. w najmłodszych klasach szkoły podstawowej mają wpływ baza lokalowa danej szkoły i ograniczenie dotyczące liczby uczniów w poszczególnych oddziałach klas I–III do 25.
Ze strony resortu płyną zapewnienia, że tryb jednozmianowy stanowi element stabilności w życiu dzieci i młodzieży. Dlatego minister edukacji podejmuje starania, aby przejście polskiej edukacji na taki system było możliwe w jak najkrótszym czasie, po uzgodnieniu warunków ze stroną samorządową i przy respektowaniu jej odpowiedzialności za wprowadzanie zmian. Niestety nie podaje tu żadnych konkretów.
Brakuje kadry
Aby wprowadzić obowiązkową jednozmianowość, dyrektorzy szkół musieliby zwiększyć zatrudnienie nauczycieli. Tych, jak podaje portal Dealerzy Wiedzy, mimo znaczących podwyżek w tym roku w dalszym ciągu brakuje. Obecnie według wyliczeń portalu dyrektorzy szkół poszukują ok. 8 tys. osób, które chciałyby uczyć. Nic nie wskazuje na to, aby ta sytuacja w najbliższym czasie mogła się zmienić.
– Sprawy kadrowe to poważny problem przy likwidacji dwuzmianowości. Kolejnym jest baza lokalowa. Szkół brakuje, zwłaszcza przy nowych osiedlach – mówi Krzysztof Baszczyński ze Związku Nauczycielstwa Polskiego. – Problem dwuzmianowości byłby obecnie marginalny, gdyby nie reformy Anny Zalewskiej, minister edukacji narodowej w latach 2015–2019, polegające na wycofaniu się z obowiązkowej nauki dla sześciolatków, a także na likwidacji gimnazjów. Szkoły podstawowe i ponadgimnazjalne nie byłyby przepełnione, jeśli w dalszym ciągu funkcjonowałyby gimnazja – podkreśla Baszczyński.
Z tymi argumentami nie zgadza się autorka zmian.
– Aby szkoły były jednozmianowe, włodarze w dużych miastach powinni zadbać o to osobiście. Za moich rządów udało mi się zablokować likwidowanie szkół, bo ten problem były jeszcze większy. W dużych miastach na nowych osiedlach powinny być zapewnione żłobki, przedszkola i szkoły. Kolejną przyczyną dwuzmianowości są oszczędności włodarzy dużych miast, którzy z subwencji oświatowej chcieliby opłacić całą edukację i dlatego mamy przepełnione klasy – uważa Anna Zalewska. – Miałam już opracowane założenia, które przewidywały, że np. subwencja nie jest naliczana na uczniów, jeśli oddziały są przepełnione czy szkoły funkcjonują na dwie zmiany. Niestety, samorządy nie zgodziły się na wdrożenie mojej propozycji i teraz mamy problem. Obecna władza z pewnością nie upora się z dwuzmianowością, a niż w dużych miastach nie będzie dostrzegalny z uwagi na wzrost liczby mieszkańców – dodaje.
Potrzebują czasu
Samorządowcy są otwarci na dyskusję o jednozmianowości, ale, jak zaznaczają, nie da się jej wprowadzić od 1 września 2025 r.
– W szkołach ponadpodstawowych mamy półtora rocznika razy dwa i szczególnie w tych miejscach mamy do czynienia z dwuzmianowością. Dodatkowo znacząco zwiększa się populacja na nowych osiedlach. Nie wiem, czy uda nam się przekonać rodziców z tych miejsc, aby przez pół miasta jeżdzili ze swoimi pociechami do szkół, które są mniej oblegane – wylicza Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich. – W ciągu roku nie da się wybudować dodatkowych szkół, ale też nie ma takiej potrzeby, bo demografia robi swoje. Wprowadzanie też oddziałów po 45 uczniów nie jest właściwym rozwiązaniem, bo takie działanie odbije się na jakości kształcenia. Idea jest słuszna, ale powinna być rozłożona na dwa, a nawet trzy lata – twierdzi Wójcik. ©℗