Co miesiąc do urzędów pracy trafia od 49 tys. do ponad 74 tys. ofert zatrudnienia. W czerwcu było ich dokładnie 66,6 tys., podczas gdy zarejestrowanych bezrobotnych blisko 2 mln. Innymi słowy – na jedną ofertę przypada 30 chętnych. Anonsów z pensją 7 tys. zł jest jak na lekarstwo. I od zagranicznych pracodawców też.
Co gorsza, nie dość, że propozycji zatrudnienia jest jak na lekarstwo w stosunku do potrzeb, to jeszcze są one nieatrakcyjne finansowo. Obecnie aż w około 70 proc. ogłoszeń o pracę pracodawcy proponują minimalne wynagrodzenie – 1500 zł brutto. Albo jeszcze niższe, jeśli propozycja zatrudnienia dotyczy części etatu.
Na takie lub tylko nieco wyższe zarobki mogą liczyć np. kierowcy zainteresowani pracą w Warszawie, Rzeszowie, Białymstoku, Gdańsku czy we Wrocławiu. Ale zdarzają się wyjątki. Na przykład w stolicy jest oferta dla kierowcy za 2,5 tys. zł, ale pracodawca stawia przy tym wymagania – od kandydata oczekuje znajomości języka ormiańskiego i rosyjskiego.
Miesięczne wynagrodzenia oferowane w powiatowych urzędach pracy / DGP
Nieco lepiej opłacani są kierowcy tirów. Wrocławscy mogą liczyć na 3,5 tys. zł miesięcznie, pod warunkiem że zgodzą się jeździć na trasie Polska – Włochy. Z kolei w Poznaniu jest oferta za 5,6 tys. zł dla kierowcy autocysterny skłonnego jeździć do Belgii i Włoch.
Minimalne wynagrodzenie proponuje się najczęściej także sprzedawcom. Choć i tu zdarzają się odstępstwa od normy. Maksymalnie jednak dostać można 2,2 tys. zł. W identycznej sytuacji znajdują się nauczycielki przedszkolne – także w ich przypadku najlepsze oferty nie przekraczają 2,2 tys. zł. Tylko w niewiele lepszej sytuacji są murarze, którym – zależnie od regionu – proponuje się od 1,5 tys. do 3 tys. zł.
W lepszej sytuacji znajdą się osoby, które mają ukończony kurs spawacza – ten zawód jest bowiem coraz częściej poszukiwany, a co za tym idzie – lepiej opłacany. Sporo ofert gwarantuje 2 tys. zł, choć zdarzają się nawet za 4 tys. zł. Pracownicy, którzy w tym zawodzie mają specjalistyczne kwalifikacje, mogą zarobić nawet 7,2 tys. zł, ale pracując w Belgii lub w Niemczech – takie oferty są np. w PUP we Wrocławiu.
W pośredniakach jest około 40 proc. wszystkich propozycji zatrudnienia, jakie pojawiają się na legalnym rynku pracy. Ale skąd tak dużo ofert z najniższymi wynagrodzeniami? – Do urzędów trafiają przede wszystkim te, które nie znalazły odzewu po ogłoszeniach prasowych czy zamieszczeniu w internecie, bo były zbyt skromne – ocenia Karolina Sędzimir, ekonomistka banku PKO BP. Jednak, zdaniem specjalistów, nawet te kiepskie oferty w obliczu wysokiego bezrobocia spotykają się ze sporym zainteresowaniem. – U nas pracodawcy długo nie czekają na pracowników. Kłopoty są tylko ze specjalistami do pracy w budownictwie i ze szwaczkami – informuje Krzysztof Błaszczyk, dyrektor PUP Łódź-Wschód. Dodaje, że nie jest tajemnicą, że trudno skłonić budowlańców czy szwaczki do przyjęcia ofert zatrudnienia, bo często zarabiają oni w szarej strefie, a rejestrują się jako osoby bezrobotne i w ten sposób uzyskują ubezpieczenie zdrowotne.
Eksperci zwracają też uwagę na to, że częstym zjawiskiem jest wypłacanie pracownikom pewnych kwot pod stołem, co sprawia, że ich zarobki nie są wcale tak niskie, jak wynikałoby to z ofert.