Przy okazji nowelizacji kodeksu pracy rząd powinien zmienić przestarzałe przepisy dotyczące sposobów ewidencjonowania czasu pracy. Już sama kartka i ołówek nie przystają do naszych czasów. Skoro pracodawcy i pracownicy chcą, żeby sprawdzać, ile poświęcają na pracę, za pomocą nowoczesnych technologii – czytników linii papilarnych, kart magnetycznych czy poprzez skanowanie tęczówki oka – to trzeba im to umożliwić. A tak działają na granicy prawa.
ikona lupy />
Urzędy – Państwowa Inspekcja Pracy i główny inspektor ochrony danych osobowych – też mają związane ręce. I na tyle, na ile pozwalają archaiczne przepisy, lawirują. Z jednej strony inspekcja sprawdza sygnały o nieprawidłowościach w sposobach ewidencji czasu pracy, z drugiej nie nakłada za to kar. Podobnie zachowuje się GIODO. Twierdzi, że zmuszanie pracowników do przekazywania danych biometrycznych jest zakazane, z drugiej żadnych mandatów za naruszenie przepisów nie przewiduje. Nie można mieć nawet o to pretensji. Bo z jednej strony muszą stosować kodeks pracy, z drugiej w XXI wieku trudno wymagać od pracodawców i pracowników, żeby nie zauważali upływającego czasu i rozwoju technologicznego.
Rzecz wydawałaby się oczywista, niestety może okazać się do nie przeskoczenia dla ustawodawcy. Przypomnę tylko, że kodeks pracy był tworzony jeszcze w poprzedniej epoce. Od tego czasu doszło w nim do wielu zmian, ale w dalszym ciągu jego trzon to przykład archaizmu. Przez wiele lat toczyły się prace nad przygotowaniem całkowicie nowego kodeksu. Od 5 lat leży on w ministerialnych szufladach i nigdy nie wejdzie w życie. Natomiast w resorcie pracy opracowywany jest na nowo dział dotyczący czasu pracy. Jak na razie również rząd nie przedstawia konkretnych propozycji. Szkoda, bo akurat przy tej okazji można by na nowo opisać sposoby, które pozwolą sprawdzić, ile czasu pracownik faktycznie przeznacza na pracę. Z korzyścią dla obu stron – firma wiedziałaby dokładnie, co robi zatrudniony, a podwładny przestałby się obawiać o zapłatę za nadgodziny.