Od 1 stycznia przestanie obowiązywać ustawa antykryzysowa. Stanie się tak, chocnie skończył się jeszcze kryzys, a przynajmniej obawa gospodarczego spowolnienia w związku z sytuacją w strefie euro. Do tej pory Polska nie odczuła boleśnie jego skutków, ale obserwując nerwowe działania rządu, który wszędzie szuka oszczędności, można się spodziewać, że sytuacja jest więcej niż poważna.
/>
Dlatego dobrze, że resort pracy zaproponował trzy warianty wprowadzenia na dłużej niektórych rozwiązań zawartych w ustawie antykryzysowej. Najłatwiejszy do przeprowadzania zakłada ponowne uchwalenie specustawy na czas kryzysu, a najbardziej radykalny – stałe uelastycznienie organizacji czasu pracy w firmach.
To pozytywny sygnał nie tylko ze względu na obecną trudną sytuację na rynkach finansowych, ale także dotychczasową działalność rządu. Do tej pory nie był on zainteresowany głębokimi zmianami w prawie pracy, mimo że jest to dziś jedna z barier utrudniających prowadzenie firm i zatrudnianie pracowników. W szczególności przepisy o czasie pracy nie są przystosowane do realiów nowoczesnej gospodarki, w której 2/3 osób pracuje w usługach, a nie w przemyśle czy rolnictwie. Propozycja, aby to pracodawcy i reprezentacja pracowników mogły samodzielnie negocjować systemy czasu pracy lub dłuższe okresy rozliczeniowe, może to zmienić.
Teraz wielka odpowiedzialność spoczywa na partnerach społecznych. Od tego, czy będą oni w stanie się porozumieć, zależy to, czy w czasie gospodarczego spowolnienia firmy i pracownicy będą mogli korzystać z rozwiązań antykryzysowych, czy też nie. Doświadczenia z 2009 r., gdy zawarto porozumienie w sprawie dotychczasowej ustawy antykryzysowej, wskazują, że jest to możliwe. Także dziś – dla wspólnego dobra – nie powinno im w tych negocjacjach zabraknąć dobrej woli.