Jeszcze w tym miesiącu część urzędników z większości resortów ma otrzymać wypowiedzenia. Redukcje mają wynieść 10–15 proc. Niektóre ministerstwa jednak całkiem one ominą.
DGP
Tak wynika z projektu rozporządzenia Rady Ministrów. Proces ma się zakończyć do 31 stycznia 2020 r., czyli przyjmując, że wielu urzędników ma trzymiesięczny okres wypowiedzenia, należy się spodziewać, że pierwsze decyzje o rozwiązaniu umowy o pracę pojawią się jeszcze w tym tygodniu.
Dokument został już krytycznie zaopiniowany przez Dobrosława Dowiata-Urbańskiego, szefa służby cywilnej. Również związkowcy i eksperci uważają, że okres pandemii nie jest dobrym momentem do redukcji zatrudnienia w budżetówce, od której w tych trudnych czasach wiele zależy. Niezależnie od tego w najbliższych dniach rozporządzenie ma zostać opublikowane w Dzienniku Ustaw.

Różne progi

W wykazie załączonym do projektu ujęte są kancelaria premiera i 15 ministerstw. Redukcje nie obejmą Ministerstwa Edukacji Narodowej ani Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego (ani osobno, ani jako połączonego resortu). W 12 resortach zatrudnienie zostanie zredukowane o 10 proc. Z kolei w resortach rolnictwa, rozwoju, pracy i technologii, infrastruktury, klimatu i środowiska zwolnienia mają wynieść 15 proc.
Dyrektorzy w ciągu czterech miesięcy od zakończenia zwolnień muszą przedstawić kancelarii premiera raport z wykonania tych przepisów. Zakaz zwiększania zatrudnienia ma być utrzymany co najmniej przez 11 miesięcy, czyli do końca 2021 r.
– Dla mnie jest zaskakujące, że bez głębszej analizy zdecydowano się na zwolnienia rzędu 15 proc. w byłym już resorcie rodziny, pracy i polityki społecznej, skoro odgrywa on ważną rolę przy zwalczaniu pandemii i ma więcej pracy niż zwykle – mówi Tomasz Ludwiński, przewodniczący Krajowej Sekcji Administracji Skarbowej NSZZ „Solidarność”. – Z kolei w resorcie finansów jest ok. 25 proc. wakatów, a przy redukcji o 10 proc. formalnie nikt nie musi tracić pracy w tym urzędzie. To jest fikcja – dodaje.
Pojawienie się rozporządzenia nie zamyka procesu zwolnień w administracji rządowej. Z uzasadnienia do projektu wynika, że to dopiero początek wieloetapowej redukcji etatów w budżetówce. Kolejny może objąć inne urzędy centralne, np. ZUS, KRUS i NFZ, bo wobec tych instytucji również została wprowadzona taka możliwość w tarczy 4.0 (Dz.U. z 2020 r. poz. 1086). Kolejny projekt też musi być skonsultowany z szefem służby cywilnej, choć formalnie pracownicy tych instytucji nie należą do korpusu służby cywilnej. Nie jest wykluczone, że do zwolnień dojdzie również w administracji terenowej.
– Jeszcze przed rokiem w urzędach szukano dodatkowych pieniędzy na etaty do obsługi cudzoziemców, a teraz mówi się o redukcji. Takie plany mogą tylko doprowadzić do paraliżu urzędów, które i tak już pracują pod wielką presją i w strachu przed pandemią – mówi Robert Barabasz, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w Łódzkim Urzędzie Wojewódzkim. Jego zdaniem cięcia etatów, jeśli naprawdę są niezbędne, powinny się zakończyć na poziomie urzędów centralnych.

Bez konsultacji

Związkowcy zarzucają też rządzącym, że zdecydowali się na zwalnianie urzędników bez głębszej analizy i konsultacji z nimi. Wszystko wskazuje na to, że projekt rozporządzenia też nie będzie podlegał szerszym uzgodnieniom, tylko zostanie od razu opublikowany w Dzienniku Ustaw.
– Szef służby cywilnej w rozmowie z nami przyznał, że nie ma żadnych analiz pod względem zasadności zwalniania. Nie ma nawet oceny finansowych oszczędności tych rozwiązań. Zaznaczył, że takie decyzje rodzą bardzo negatywne odczucia w społeczeństwie, bo z jednej strony olbrzymie środki finansowe idą na ratowanie miejsc pracy w sektorze prywatnym, z drugiej – rząd redukuje zatrudnienie w administracji – podkreśla Tomasz Ludwiński.
Organizacje związkowe przekonują też, że z uzasadnienia do projektu nie wynika, czy redukcje nie spowodują obniżenia sprawności urzędów, co jest bardzo istotne w czasach pandemii. W upoważnieniu ustawowym do wydania tego aktu jest taki wymóg – cięcia nie mogą wpłynąć na wydajność.
Mariusz Witczak, poseł KO i członek Rady Służby Publicznej, przekonuje, że zwolnienia są związane nie z szukaniem oszczędności, ale raczej osób, które zostały zatrudnione za poprzednich ekip rządowych. – Po tych 11 miesiącach znów zaczną zatrudniać na potęgę, ale tym razem osoby, które sympatyzują z obecną partią – przewiduje.
Innego zdania są sami zainteresowani. – Głównie będziemy likwidować puste, nieobsadzone etaty, z pracy będą odchodzić także osoby w wieku emerytalnym. Nie zamierzamy się kierować barwami politycznymi – przekonuje Tadeusz Woźniak, przewodniczący Rady Służby Publicznej.
– Jesteśmy przeciwni krzywdzeniu ludzi, ale jednocześnie musimy przeanalizować we wszystkich urzędach, czy nie mamy gdzieś do czynienia z przerostem zatrudnienia, a gdzie praca jest zorganizowana optymalnie – dodaje.