Z wyliczeń resortu edukacji wynika, że na podwyżki dla nauczycieli samorządy potrzebują z budżetu państwa 100 mln zł. 700 mln mają mieć z zaoszczędzonych etatów. Problem w tym, że to oszczędności na papierze.
W kwestii podwyżek wynagrodzeń rząd trzymał nauczycieli w niepewności praktycznie do samego końca. Przyjmując projekt budżetu pod koniec ubiegłego roku, nie założył w nim wzrostu wynagrodzeń pedagogów. Zrobił to dopiero na etapie prac sejmowych, zgłaszając autopoprawkę. W efekcie nauczyciele mogą spać spokojnie, we wrześniu czeka ich 6-proc. wzrost pensji.
Zdaniem samorządowców po raz kolejny podwyżki dla nauczycieli odbędą się kosztem ich lokalnych budżetów. Według nich rząd na ten cel powinien zarezerwować około 850 mln zł. Ministerstwo Edukacji Narodowej (MEN) odpiera zarzuty i mówi, że wszystko ma policzone. Nie chce jednak ujawniać danych z Systemu Informacji Oświatowej (SIO) dotyczących liczby nauczycieli (z uwzględnieniem zwolnionych i odchodzących na emeryturę). DGP bezskutecznie prosił o te dane pod koniec ubiegłego roku i w styczniu. Anna Ostrowska, rzecznik MEN, przekonuje, że informatycy wciąż pracują nad nowym systemem i wkrótce poznamy te informacje.
Jak MEN widzi nakłady na oświatę / DGP
– Nowy SIO miał na bieżąco przetwarzać dane, co pozwoliłoby na to, by subwencję oświatową naliczać według faktycznej liczby uczniów w miesiącu, a nie jak obecnie według stanu sprzed roku szkolnego – kontruje Grzegorz Pochopień z Centrum Doradztwa i Szkoleń OMNIA, były dyrektor departamentu współpracy samorządowej MEN.
Dodaje, że bez tych informacji trudno ocenić, czy szacunki budżetowe MEN są rzetelne.

7 tys. w skali roku

Resort edukacji jest innego zdania i przekonuje, że jego wyliczenia są wiarygodne.
– Koszty podwyżki wynagrodzeń nauczycieli od września do grudnia 2020 r. szacuje się na ok. 840 mln zł. Dotyczy to nauczycieli zatrudnionych na Kartę nauczyciela w szkołach i placówkach tzw. subwencjonowanych – wyjaśnia Anna Ostrowska.
Tłumaczy, że dane z początku stycznia potwierdzają spadek liczby etatów o ok. 7 tys. wobec danych prognozowanych, uwzględnionych przy planowaniu kwoty subwencji oświatowej na 2020 r. – Oszczędności w kosztach wynagrodzeń dla niższej liczby etatów szacujemy na kwotę ok. 743 mln zł – dodaje.
Resort tłumaczy, że zaplanowana pierwotnie w projekcie ustawy budżetowej kwota subwencji oświatowej na 2020 r. (49,7 mld zł), zawierająca wspomniane oszczędności (różnica między prognozowaną liczbą etatów a danymi rzeczywistymi, na podstawie SIO), powiększona o 100 mln zł ze środków zaplanowanych pierwotnie w projekcie ustawy budżetowej jako rezerwy celowe, pozwoli na wypłatę wyższych wynagrodzeń.
– Problem w tym, że nie mamy informacji, jakimi szacunkami kierował się resort przed wprowadzeniem autopoprawki i po tym. Te 7 tys. mniej etatów w ujęciu średniorocznym to są szacunki do szacunków. Nie wiemy tak naprawdę, ile osób straciło pracę z dniem 1 września 2019 r. – mówi Grzegorz Pochopień.
Dodaje, że jeśli rzeczywiście w tym okresie ubyło 7 tys. etatów, można wygospodarować około 600–700 mln zł.
– Te wyliczenia są jednak podejrzane, bo samorządy nie wykazują takich spadków – zastanawia się Pochopień.

Kreatywna księgowość

Eksperci od finansów oświatowych wskazują, że przy szacowaniu subwencji na kolejny rok resort edukacji bierze pod uwagę liczbę etatów nauczycielskich. Kiedy jednak dzieli pieniądze, dokonuje tego na podstawie liczby uczniów.
– W szkołach powiatowych przybyło uczniów, klasy liczą ponad 25 osób. Znam placówki, w których każdy nauczyciel ma półtora etatu, bo na tyle maksymalnie zezwala Karta. Dla resortu edukacji te półtora etatu jest liczone jako jeden – wyjaśnia Grzegorz Pochopień.
Zaznacza, że z powodu zbyt małej liczby nauczycieli w szkołach ponadpodstawowych przekraczany jest limit godzin ponadwymiarowych, który zgodnie z przepisami powinien być nie wyższy niż w roku szkolnym 2016/2017.
– Są jednak i takie przypadki, że nauczyciele mają z ponadwymiarowymi ponad 30 godzin tygodniowo, bo nie ma kto pracować. MEN swego czasu podawał, że jest 600 tys. nauczycieli, później, że 570 tys. Do końca nikt nic nie wie, bo na potrzeby finansów publicznych żongluje się danymi – oburza się Sławomir Wittkowicz, przewodniczący branży nauki, oświaty i kultury w FZZ.
Marek Olszewski, starosta toruński, mówi, że szacunki resortowe na 2020 r. przypominają mu sytuację z 2000 r. – Wtedy przewidywano, że ubędzie 60 tys. etatów nauczycielskich, a ubyło 4 tys. i pojawiła się wielomiliardowa dziura budżetowa – tłumaczy.

Nikt nic nie wie

Związkowcy przyznają, że wszystkiemu winien jest mechanizm prognozowania podziału subwencji oświatowej.
– Nauczycieli możemy porównać do samochodów zajmujących miejsca na parkingu. Na 100 miejscach parkingowych (czyli stu etatach nauczycielskich) zmieści się tylko 70 aut, bo są z przyczepami (czyli godzinami ponadwymiarowymi), subwencja będzie naliczana z uwzględnieniem tych 70 etatów, a nie stu – wyjaśnia Tadeusz Pisarek, wieloletni przewodniczący Zarządu Głównego NSZZ Pracowników Schronisk dla Nieletnich i Zakładów Poprawczych.
Według jego wyliczeń na samych godzinach ponadwymiarowych oszczędza się 400 mln zł w skali roku, bo do ich wyceny nie uwzględnia się dodatku stażowego.
– Problem bierze się stąd, że ani poprzedni, ani obecny SIO nie bierze pod uwagę tzw. etatów kalkulacyjnych. MEN nie wie, ilu jest wszystkich nauczycieli. Jeśli tego nie może ustalić, to tym bardziej nie potrafi prawidłowo oszacować wydatków na oświatę – dodaje.
Samorządy potwierdzają, że sytuacja jest krytyczna i niezrozumiała. – W połowie października otrzymaliśmy kwotę prognozowanej subwencji na 2020 r. Na tej podstawie przyjęliśmy budżet na 2020 r. Nie było tam mowy o żadnych 6–proc. podwyżkach od września tego roku – mówi Dariusz Woźniak, skarbnik powiatu świeckiego.
Tłumaczy, że już w ubiegłym roku jego samorząd musiał dołożyć 4 mln zł, a w tym nawet bez 6-proc. podwyżki będzie to dwukrotnie więcej.