Przez lata dominowało przekonanie, że podnoszenie płacy minimalnej to zły pomysł. W wielu podręcznikach do nauki ekonomii można było wyczytać, że dźwignięcie jej ponad stawkę wyznaczoną przez rynek doprowadzi do nieuchronnego wzrostu bezrobocia. Towarzyszył temu zawsze prosty rysunek przecinających się krzywych podaży i popytu. Bezrobocie miało dotykać zwłaszcza najsłabiej wykwalifikowanych pracowników – co rzecz jasna było rodzajem moralnego szantażu. Minimalne wynagrodzenie jawiło się – wedle tego dogmatu neoliberalnej ekonomii – jako niedźwiedzia przysługa wyświadczona maluczkim przez przemądrzałych polityków.
/>
To zadziwiające, że mit o negatywnych skutkach podnoszenia płacy minimalnej trzymał się tak długo, biorąc pod uwagę, że został sfalsyfikowany nie raz i nie dwa. Najsłynniejszy był tu oczywiście tekst Davida Carda i (zmarłego niedawno) Alana Kruegera z roku 1992, którzy porównali sytuację w gastronomii dwóch sąsiadujących ze sobą stanów USA: New Jersey i Pensylwanii. W pierwszym z nich stawka minimalna poszła (znacząco) w górę, a w drugim pozostała bez zmian. Gdyby teoria o pustoszącym wpływie podwyżek była prawdziwa, to zatrudnienie powinno spaść w New Jersey. Tymczasem stało się dokładnie odwrotnie. Gastronomia „ogrodowego stanu”, mimo znacznie wyższej płacy minimalnej, zaczęła… przyjmować do pracy więcej ludzi.
Skąd więc taka popularność mitu o minimalnym wynagrodzeniu niszczącym zatrudnienie? Wyjaśnień jest kilka. Mnie najbardziej przekonują prace przedwojennego włoskiego ekonomisty Piero Sraffy, który dowodził, że wyższe płace to niższe dochody właścicieli kapitału. Zwalczanie legislacji o płacy minimalnej z tak partykularnych pobudek nie było jednak zbyt wiarygodne. Kapitaliści woleli więc posługiwać się naciąganą bajeczką o żelaznych prawach podaży i popytu.
Jak dotąd niewielu ekonomistów zwracało uwagę na inne skutki wyższych płac w najsłabiej opłacanych rejestrach gospodarki. Aż do niedawna. W kwietniu grupa badaczy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley opublikowała pracę pt. „Czy polityki gospodarcze mogą ograniczać przypadki śmierci z rozpaczy?” („Can Economic Policies Reduce Deaths of Despair?”). Zebrali oni dane z lat 1999–2015 dotyczące płacy minimalnej w USA i zestawili je z odsetkiem samobójstw. Żeby bardziej zobiektywizować badanie, oczyścili wyniki z zamachów na własne życie powiązanych z przedawkowaniem narkotyków. Pozostały samobójstwa podyktowane przede wszystkim utratą wiary w sens dalszej egzystencji.
Uczeni szybko zauważyli, że wśród osób najsłabiej zarabiających poziom płacy minimalnej miał kapitalne znaczenie. A jego podnoszenie mocno i niemal natychmiastowo obniżało statystyki samobójstw. Na każdy wzrost minimalnego wynagrodzenia o 10 proc. liczba osób targających się na własne życie spadała w populacji najbiedniejszych o 4 proc. Jeszcze silniejszy efekt obserwowano tam, gdzie podwyżkom towarzyszyła rozbudowa programów rządowych dopłat do pensji (zazwyczaj dla pracowników wychowujących dzieci).
Mówiąc krótko i dosadnie: polityka gospodarcza może ratować życie. Dając również najsłabiej zarabiającym trwałe bezpieczeństwo finansowe, które w bezpośredni sposób przekłada się przecież na psychiczny dobrostan ludzi. Bezrobocie od tego nie rośnie. A że spadają zyski firm? Może to jest właśnie cena, którą trzeba zapłacić za zdrowe i zadowolone społeczeństwo. A nie tylko zdrowe jednostki.
Wśród osób najsłabiej zarabiających poziom płacy minimalnej ma kapitalne znaczenie. Jego podnoszenie obniża statystyki samobójstw. Na każdy wzrost minimalnego wynagrodzenia o 10 proc. liczba osób targających się na własne życie spada w populacji najbiedniejszych o 4 proc.