Kością niezgody jest cały czas kwestia ograniczenia okresu delegowania pracowników. Według unijnych propozycji po okresie delegowania pracownik musiałby zostać objęty wszystkimi przepisami dotyczącymi praw socjalnych państwa przyjmującego.
Pierwotna propozycja Komisji Europejskiej mówiła o 24 miesiącach i takie też stanowisko przyjęła w poniedziałek komisja zatrudnienia i spraw socjalnych Parlamentu Europejskiego. Część państw UE chce jednak, żeby ten okres był krótszy. "Francja nadal optuje za okresem 12 miesięcy, a cześć krajów chce nawet, żeby to było sześć miesięcy" - powiedział PAP przedstawiciel estońskiej prezydencji w UE. Krajom Europy Środkowej i Wschodniej, które wysyłają najwięcej pracowników delegowanych, zależy z kolei na tym, aby ten okres był najdłuższy.
Różnica zdań dotyczy też tego, czy zapisy nowej dyrektywy mają dotyczyć także pracowników sektora transportu drogowego. W poniedziałek europosłowie opowiedzieli się za tym, żeby przepisy obejmowały ten sektor gospodarki do momentu, gdy nie pojawią się nowe uregulowania dotyczące firm transportowych. Jeszcze dalej idzie Francja, która chce, żeby transport drogowy został na stałe wpisany do dyrektywy. Takim zapisom sprzeciwia się jednak m.in. Polska, która ma dużo firm transportowych prowadzących działalność gospodarczą na rynku UE.
Trzecią kwestią jest moment wejścia dyrektywy w życie i okres przejściowy pomiędzy uchwaleniem nowych przepisów a rozpoczęciem ich obowiązywania. Część krajów Europy Zachodniej uważa, że powinny zacząć obowiązywać jak najszybciej, kraje Europy Środkowej i Wschodniej argumentują, że potrzeba czasu na dostosowanie do nowych przepisów. Ma to związek z koniecznością adaptacji firm do nowych warunków na rynku.
"Strony okopały się na swoich pozycjach, ale negocjacje trwają. Kluczowe może być kilka następnych dni. Dla Polski niezwykle ważna jest kwestia transportu. Polskie firmy, szczególnie z sektora transportu, delegują najwięcej pracowników do państw UE. Dlatego wraz z krajami regionu Polska popiera bardzo konkretny zapis, że ta dyrektywa nie będzie dotyczyć pracowników sektora transportu tak, żeby nie było żadnych wątpliwości" - zauważył w rozmowie z PAP polski dyplomata w Brukseli.
Na rychłe porozumienie w sprawie prac nad dyrektywą liczy estońska prezydencja. "Mamy nadzieję na osiągnięcie porozumienia już wkrótce" - powiedział jej przedstawiciel. Pytany, czy w przypadku braku kompromisu prezydencja będzie chciała zakończyć sprawę w drodze głosowania w Radzie UE, odpowiedział, że przede wszystkim trzeba szukać kompromisu. "Jeśli nie będzie kompromisu, będziemy musieli rozmawiać dalej" - dodał. Jego zdaniem "najbardziej kontrowersyjna" pozostaje kwestia, czy nowe przepisy będą dotyczyły sektora transportu.
Obecne przepisy wymagają, by pracownik delegowany otrzymywał przynajmniej pensję minimalną kraju przyjmującego, ale wszystkie składki socjalne odprowadzał w państwie, które go wysyła. Propozycja zmiany przepisów w tej sprawie przewiduje wypłatę takiego samego wynagrodzenia jak w przypadku pracownika lokalnego. Propozycję tę przedstawiła Komisja Europejska w marcu 2016 roku. Jest ona niekorzystna z punktu widzenia gospodarczych interesów Polski, która deleguje najwięcej pracowników do innych państw unijnych.
Temat planowanej dyrektywy o pracownikach delegowanych był omawiany na poniedziałkowym spotkaniu szefa KE Jean-Claude'a Junckera z premierem Francji Edouardem Philippe'em.
Również w poniedziałek stanowisko w sprawie dyrektywy przegłosowała komisja zatrudnienia i spraw socjalnych PE. Projekt trafi teraz na sesję plenarną PE, a następnie - po jego ewentualnym przyjęciu przez PE - do ostatecznych negocjacji między Parlamentem, Komisją i Radą UE.
Dodatkowo kwestie te mają być poruszane na przyszłotygodniowym spotkaniu ministrów ds. zatrudnienia i polityki społecznej w Luksemburgu.
Państwa członkowskie prowadzą negocjacje na temat delegowania na najwyższym szczeblu. W sprawę włączył się m.in. prezydent Francji Emmanuel Macron, który przekonywał do swojej wizji podczas niedawnego objazdu po krajach Europy Środkowej i Wschodniej, pomijając przy konsultacjach Polskę. Premier Beata Szydło również podczas wizyt zagranicznych przekonywała swoich rozmówców do polskiego punktu widzenia.