Umowy cywilnoprawne, zwłaszcza te o dzieło, często są wybierane jako swego rodzaju alternatywa dla umowy o pracę. Z reguły niesłusznie, bo najczęściej zatrudnienie ma cechy stosunku pracy, a poddanie go regulacjom prawa cywilnego jest tylko zasłoną dymną. Przy czym są przypadki, że zawarcie umowy o dzieło to wybór nie tylko pracodawcy, lecz także osoby, która ma świadczyć pracę.

Przemawia za tym konkretny argument – w ten sposób dostaje ona więcej na rękę, bo od tego kontraktu nie odprowadza się składek do ZUS. Jednakże w wielu sytuacjach pracodawcy wykorzystują swoją przewagę i przedstawiają kandydatowi do pracy propozycję nie do odrzucenia: albo umowa o dzieło, albo żadna. Będąc niejednokrotnie w przymusowym położeniu – żyć przecież z czegoś trzeba – kandydat godzi się na taki układ. Może wprawdzie iść do sądu w celu ustalenia stosunku pracy, ale niestety wiąże się z tym przykre następstwa – za czas gdy płaca nie była oskładkowana, będzie musiał zwrócić pracodawcy część należności odprowadzanych do ZUS.

O potrzebie zmiany przepisów w tym zakresie mówią dzisiaj głośno rzecznik praw obywatelskich i eksperci. Są też opinie, że stosowanie w takich przypadkach przepisów o bezpodstawnym wzbogaceniu nie powinno mieć miejsca – a do tego nie trzeba nawet zmiany w prawie, lecz w orzecznictwie Sądu Najwyższego. Z innej strony są wątpliwości, czy byłoby to zgodne z konstytucyjną zasadą równości wobec prawa (względem pracowników, którzy partycypują w opłacaniu składek do ZUS). Pojawia się też pytanie, czy ustalając stosunek pracy sąd nie musiałby ustalać „winy” pracodawcy w zawarciu umowy cywilnoprawnej, co uzasadniałoby brak obowiązku zwrotu części składek przez pracownika.

Problem ten zniknąłby w razie oskładkowania umów o dzieło lub wprowadzenia jednolitej umowy o pracę, o których mówił wczoraj na łamach DGP Stanisław Szwed, wiceminister w resorcie rodziny.