Dawno, dawno temu… kiedy zaczęły się moje kontakty z sądami (jeszcze w ramach praktyk aplikacyjnych), orzeczenia sporządzało się na gotowych drukach wyroków, nakazów czy postanowień. Oczywiście każdemu aplikantowi zdarzało się popełnić błąd przy wypełnianiu druku. Co wtedy robił zapobiegliwy sędzia? Z uśmiechem, grożąc palcem delikwentowi, brał zmarnowany druk orzeczenia, dzielił go na ćwiartki i mówił: „będzie na cztery zarządzenia”.

ikona lupy />
Materiały prasowe

Anegdota ta nie służy pochwale czasów dawno minionych, do których nie wrócimy, o ile nie dojdzie do całkowitego załamania systemów informatycznych lub energetycznych. Jednak gdy zastanawiam się nad problemami naszego współczesnego sądownictwa, wracam myślą wstecz i zadaję sobie pytanie: jak to wszystko kiedyś działało, w formie papierowej, bez komputerów i programów z przepisami, orzeczeniami i komentarzami, kiedy każde pismo pisano ręcznie lub na maszynach, przez kalkę lub bez niej. Bo działało, terminy rozpoznawania spraw bywały znacznie krótsze niż dziś (choć oczywiście były sprawy ciągnące się latami, jak w prastarym dowcipie o adwokacie, który dzięki jednej sprawie wychował i wykształcił syna). A potem jakby przestało działać – dlaczego?

Grzechy główne prawników

Otóż mam hipotezę: sądownictwu przytrafili się prawnicy. Zawód prawnika kojarzył się z zawodem elitarnym, ale zwłaszcza lukratywnym, wszędzie i od zawsze (znajdziemy to zarówno w „Wesołych przygodach Robin Hooda”, jak i w stalinowskich „Dzieciach Arbatu”). Stąd od początku lat 90. potężne parcie na wydziały prawa (kiedy zaczynałem studia, było nas na roku 300, ale z zaocznymi 10 razy tyle).

Ci prawnicy potrzebowali pracy (najlepiej dochodowej), zaczęły się tworzyć rynki na nowe usługi prawnicze, a na wszystkich rynkach prawnicy próbowali błysnąć oryginalnością i skutecznością. Jedni doskonalili się w przeciąganiu spraw „dla zasady”, bo tego potrzebowali klienci – znakomity sędzia bloger Falkenstein (niestety porzucił już blogowanie) opisywał zabawę w hydrę, która potrafiła sprawę przeciągać w nieskończoność. Inni rozdymali swoje pisma do niebotycznych rozmiarów, wklejając do nich w całości orzeczenia mające luźny tylko związek z tematem czy też wstawiając słowniczki użytych w piśmie pojęć, nie wyłączając „kodeksu postępowania cywilnego” (gdyż klient płacił za ilość).

Jeszcze inni starali się upiększać swoje pisma zupełnie niepotrzebnymi ozdobnikami mającymi podkreślać profesjonalizm, ale w efekcie prowadzącymi tylko do zamieszania. Na przykład formułując proste żądanie zasądzenia odsetek za opóźnienie, dodawali „w rozumieniu art. 481 k.c.” – zapominając jakby, że artykuł ten zawiera definicję zarówno odsetek ustawowych za opóźnienie (w par. 2), jak i odsetek maksymalnych za opóźnienie (w par. 21) i przy takim ozdobniku warto by dodać, który paragraf ma się na myśli.

Oczywiście prawnicy z „nową mentalnością” także trafiali do sądów. Jedni w swojej ambicji pisali proste postanowienia o przekazaniu sprawy według właściwości z trzystronicowym uzasadnieniem (zamiast trzyzdaniowego). Inni starali się uprzykrzać życie pełnomocnikom i stronom, wzywając ich do wyjaśnienia, jakich ostatecznie odsetek żądają. Albo do uzupełnienia braków formalnych przez podanie adresu e-mail pod oznaczeniem pełnomocnika zamiast w stopce czy też podpisanie pisma podpisem zawierającym czytelne nazwisko zamiast parafy, a nawet do wniesienia „prawidłowej” opłaty, to jest dokładnie takiej, jak należna, a nie wyższej… I tak się ta zabawa kręci.

Procedura sądowa bez zbędnych wypełniaczy

Kiedy pada pytanie: „co należy zmienić w sądach” – nie będę udawał, że mam wiedzę o tym, jak sądy powinny być wewnętrznie zorganizowane. Od tego są osoby ode mnie znacznie mądrzejsze, niektóre już w tym cyklu prezentowały swoje przemyślenia. Ja bym proponował, żeby w miarę możliwości wyprowadzić z sądów „prawniczenie”.

Weźmy na przykład podejście do braków formalnych. Dziś kompletność formalna pism to świętość. Gdyby przyjąć, że do usunięcia braków wzywa się tylko wtedy, gdy absolutnie pismu nie można nadać biegu – o ileż mniej byłoby pracy związanej z wzywaniem i zwracaniem pism. Jednocześnie wytrącałoby to stronom z ręki sztuczki związane z celowym generowaniem braków, żeby przedłużyć postępowanie. Da się? Moim zdaniem tak.

Reforma sądownictwa - przede wszystkim mniej spraw

Zdecydowanie należałoby popracować nad wyprowadzeniem z sądów jak największej liczby spraw – nawet jeżeli mogłoby to wymagać zmiany konstytucji (nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego pozbawienie własności nieruchomości czy praw z akcji może się odbywać na podstawie decyzji administracyjnej, ale przepadek torebek foliowych zatrzymanych jako dowód w postępowaniu karnym wymaga prawomocnego orzeczenia sądu). Najłatwiej zacząć od prostych spraw o zapłatę bezspornych należności, kończących się w 90 proc. niezaskarżonym nakazem zapłaty (tu odezwie się na pewno chór protestu pełnomocników i nie tylko, liczących koszty zasądzane w takich sprawach). Oczywiście trudno przewidzieć możliwe problemy polityczne, jak w przypadku projektu o polubownych rozwodach w urzędach stanu cywilnego blokowanego przez Ministerstwo Obrony Narodowej.

Wreszcie – zmora współczesnych procesów, czyli kłócenie się o każdy drobiazg w imię zasady „jak jest jakaś wątpliwość, to znaczy, że wygramy”. Po ostatniej dużej nowelizacji sądy mają możliwość przycinania tego w zarodku, ale stare nawyki się trzymają. Sądy nie korzystają z możliwości otwartego powiedzenia w toku sprawy, że uważają dany fakt za udowodniony, a dany pogląd prawny za chybiony, zostawiając stronom suspens aż do orzeczenia kończącego. Osobna sprawa to kwestionowanie wszystkiego dla zasady w sposób wzajemnie sprzeczny – w tym zakresie z zaciekawieniem słucham opinii np. pełnomocników niemieckich, dla których takie de facto kłamanie w sądzie oznaczałoby fatalne konsekwencje, ale być może wyplenienie poglądu o „prawie do kłamania” to trudniejsza sprawa, niż by się wydawało.

A gdy już wyplenimy w sądach „prawniczenie”, to co się stanie z tymi prawnikami? Cóż, w filmie „Filadelfia” był dowcip o tym, co to jest 10 tys. prawników na dnie oceanu... Dobry początek. ©℗