Nie stać nas na testowanie pomysłów komisji kodyfikacyjnej – projektowanych w mało transparentny sposób i bazujących nie na danych i analizach, lecz na emocjonalnym podejściu do sprawy sędziów powołanych od 2018 r.
Minister sprawiedliwości poprosił Komisję Kodyfikacyjną ds. Ustroju Sądownictwa i Prokuratury o projekt zmian regulujących status neosędziów. W cenie jednego dostał dwa projekty ustaw. Najwyraźniej na promocje należy uważać nie tylko w marketach.
W pakiecie była też cała narracja o tym, który projekt trzeba wybrać. W ramach budowania partnerskich relacji z resortem projekty przed ich upublicznieniem najprawdopodobniej otrzymały niektóre redakcje, w dodatku trudno oprzeć się wrażeniu, że w odpowiednim opakowaniu argumentacyjnym. Mogliśmy się dzięki temu dowiedzieć, który projekt zapewni nam szybko i z powodzeniem sanację wyboru neosędziów, a który może i dowiezie nas do celu, ale na pewno dużo później.
Teoretycznie można założyć, że chodzi tu wyłącznie o przekonanie ministra do jednej lub drugiej koncepcji. Ja dostrzegam tu jednak próbę wywierania na ministerstwo presji i kreowania wrażenia, że droga do uzdrowienia sytuacji wiedzie wyłącznie przez pomysły nakreślone przez stowarzyszenia sędziowskie.
W tym kontekście istotna wydaje się także sama ceremonia przekazania projektów. Odnotujmy, że rzadko się zdarza, aby organ – z całym szacunkiem – o charakterze pomocniczym wręczał rezultat swojej pracy w trakcie długiej konferencji uświetnionej obecnością przedstawicieli świata nauki i mediów. Nie odnotowałem takich rytuałów chociażby w praktyce działania Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego.
Byliśmy jednak świadkami uroczystego przekazania nie tylko projektów, lecz także odpowiedzialności za proces. Między wierszami da się wyczytać komunikat: my swoje już zrobiliśmy, przygotowaliśmy rozwiązania, teraz odpowiedzialność ponosi ministerstwo. Zegar tyka, a projekty gotowe do uchwalenia zostały położone na stole.
Jednocześnie w trakcie konferencji prezentującej oba projekty padły deklaracje o niezależności komisji. Uprawnia to do postawienia pytania, czy przedstawiciele ministerstwa w ogóle mieli wpływ na kierunek prac (nawet bardzo ogólny) oraz czy byli w jakikolwiek sposób włączani w jej działania (np. analitycznie). O te kwestie powinny pytać media.
O samych projektach sporo już w mijającym tygodniu powiedziano. Jak to z promocjami, należy uważać, żeby nie dać się zrobić na szaro. Bywa bowiem, że coś, co jest reklamowane jako nowoczesne rozwiązanie, okazuje się produktem lekko już nieświeżym, za to w zmienionym opakowaniu. Na promocjach niekiedy też się przepłaca, nie tylko w dosłownym znaczeniu, lecz także zmarnowanym czasem potrzebnym na odkręcenie trefnego zakupu.
Dwa połączenia, czyli i tak zdecyduje ustawodawca
W ramach komisyjnej promocji w cenie jednego dostaliśmy dwa projekty – prezentowane jako alternatywne. Słyszymy więc analogie o pociągach jadących do tej samej stacji, przy czym pierwszy z projektów to kolej dużych prędkości, drugi zaś jest pociągiem zaledwie osobowym, który dojedzie w końcu do celu, ale o wiele później, zatrzymując się w wielu miejscach po drodze. Jeśli miałbym jakieś życzenie, to chciałbym, żeby konstruktorzy obu pociągów trzymali się norm ich budowy oraz zwracali uwagę na potencjalne przeszkody na kolejowym szlaku.
Zasadnicza różnica pomiędzy oboma projektami polega na tym, że w przypadku pierwszego o wszystkim zdecyduje ustawodawca. W przypadku drugiego o wszystkim zdecyduje… również ustawodawca, ale formalnie decyzje będzie podejmować Krajowa Rada Sądownictwa. W drugim przypadku będzie można się odwołać do sądu, ale decyzja KRS będzie badana jedynie pod kątem legalności. Ostatecznie można się więc będzie skarżyć wyłącznie na to, czy KRS trafnie zastosowała środek przewidziany przez ustawodawcę dla danego przypadku. Nie jest to zbyt wygórowany standard kontroli sądowej.
Zasadnicza różnica pomiędzy oboma projektami polega na tym, że w przypadku pierwszego projektu o wszystkim zdecyduje ustawodawca. W przypadku drugiego o wszystkim zdecyduje… również ustawodawca, ale formalnie decyzje będzie podejmować Krajowa Rada Sądownictwa
Zbieżne są też ścieżki, które spotkają osoby powołane na urzędy sędziowskie przy udziale KRS w składzie na podstawie ustawy z 8 grudnia 2017 r. Projekty dopuszczają więc dalsze sprawowanie urzędów przez osoby powołane na stanowisko sędziowskie po asesurze czy referendarzy sądowych, którym kończył się dopuszczalny czas na ubieganie się o pozycję sędziego. Uważny czytelnik może w tym się doszukać pewnej niekonsekwencji. Oto bowiem w przestrzeni publicznej wciąż padają hasła: „to nie są sędziowie”, „to nie jest KRS”, „europejskie trybunały przesądziły…”. Jednak mimo wielokrotnie wypowiadanych zaklęć okazuje się, że nielegalna KRS może, przynajmniej teoretycznie, zrodzić owoc, który będzie jadalny nawet dla najwytrwalszych zwolenników twardego kursu.
Gwarancje atrybutów sędziego
Aż tak liberalnie Komisja Kodyfikacyjna nie podeszła jednak do innych efektów działania nowej KRS. Awansowani sędziowie wrócą na poprzednie pozycje. Nie będą musieli jednak pakować rzeczy z biurek, bo decyzją ustawodawcy zostaną delegowani do sądu wyższej instancji, w którym do tej pory orzekali. Chyba że KRS w ramach czuwania nad niezależnością sądownictwa uzna, że osoby te jednak nie gwarantują należytej bezstronności i niezależności. Wtedy formalnie będą już orzekać na pierwotnym stanowisku, a ich braki sędziowskich atrybutów przestaną być dla kogokolwiek przeszkodą. Logika podpowiada tymczasem, że jeśli ktoś nie daje odpowiednich gwarancji w zakresie bezstronności lub niezależności, to ze stanowiskiem sędziowskim powinien się pożegnać na stałe.
Można mieć też wątpliwości, czy takie ustawowe przesuwanie sędziów między sądami na pewno jest zgodne z regułami gry. Potrafię sobie wyobrazić pytanie prejudycjalne albo skargę do ETPC, czy aby na pewno taki przenoszony pomiędzy instancjami sędzia, który w danej sprawie orzekał, jest powołany zgodnie z prawem.
W świetle projektów najtrudniejsza jest sytuacja osób, które przed powołaniem na stanowisko sędziowskie wykonywały zawód adwokata, notariusza, radcy prawnego lub prokuratora. Dla nich pomysły zaproponowane przez komisję to po prostu złożenie z urzędu. Ustawą albo decyzją KRS – to w efekcie niewiele zmienia. Zwalnianym oferuje się przy tym hojnie stanowisko referendarza sądowego. Oczywiście i w tej grupie mogą się znaleźć osoby, które by zostać sędziami, wykorzystały swoje koneksje polityczne. Czy można jednak a priori zakładać, że każda osoba dopuściła się takich działań? Wiadomo, papier wszystko przyjmie. Pytanie brzmi, czy wszystko z dobrodziejstwem inwentarza powinny przyjąć organy demokratycznego państwa prawnego.
Trudno mi słuchać deklaracji, że jeden z projektów wypełnia standardy nakreślone przez Komisję Wenecką. W rzeczywistości stoi obok nich, z wyższością patrząc na to, co w swojej opinii starała się przekazać owa komisja. Nie sposób mówić o jakiejkolwiek indywidualizacji działań, nawet w jej bardziej grupowym wydaniu, gdy projekty wrzucają 3 tys. sędziów do kilku kilkusetosobowych kategorii. W dodatku sugerowane przez Komisję Wenecką prawo do sądu jest zapewnione w projektach komisji kodyfikacyjnej w dawkach homeopatycznych. Po raz kolejny w niekomfortowej sytuacji stawia to całe Ministerstwo Sprawiedliwości, które z jednej strony deklaruje walkę o praworządność i wsłuchiwanie się w głos Komisji Weneckiej, z drugiej zaś żyruje swoim autorytetem pomysły odległe od międzynarodowych i konstytucyjnych standardów.
A entropia będzie postępować
Nie można przejść też do porządku dziennego nad skutkami zakładanej reformy. Najogólniej mówiąc, plany komisji kodyfikacyjnej to duża inwestycja we wzrost entropii krajowego wymiaru sprawiedliwości. Najwyraźniej nie dość jeszcze wycierpiał on w ostatnich latach.
Wspominałem już o przenoszeniu sędziów, ich delegowaniu, odwoływaniu z delegacji i składaniu z urzędu. Każda taka decyzja niesie za sobą konsekwencje dla konkretnego sądu i wydziału. W sądach okręgowych i apelacyjnych realny jest scenariusz, w którym nie wszystkie osoby nominowane z udziałem nowej KRS zgodzą się na przeniesienie do sądu niższej instancji, a następnie na powrotną delegację. Lichy tryb przeprowadzenia tego transferu da im całkiem pokaźny arsenał amunicji do walki o swoje prawa. Niektóre sądy staną przed ciekawą okazją do bezpośredniego stosowania przepisów konstytucji.
W niektórych wydziałach sądów rejonowych po prostu zabraknie ludzi do pracy. Rzut oka na uchwały KRS pokazuje, że najbardziej są zagrożone sądy niewielkie. Sytuacje, w których wydział liczy troje, czworo sędziów, nie należą tam do rzadkości. Ubytek jednego czy dwóch etatów, połączony z losowymi wydarzeniami, które mogą się zdarzyć wszędzie, to przepis na trwałe zadławienie się wydolności takich sądów.
Chciałbym o tych wątpliwościach i analizach przeczytać w uzasadnieniu projektu Komisji Kodyfikacyjnej. Niestety, informacje te najwyraźniej się w nim nie zmieściły. Nie chce mi się bowiem wierzyć, że tak istotna kwestia jak status sędziów powołanych przy udziale nowej KRS była projektowana na ślepo, bez analizy przewidywanych skutków społecznych, organizacyjnych i finansowych każdego z rozważanych rozwiązań.
Mogą być one znaczące, zwłaszcza gdy rozważy się inne rozwiązania przyjęte w projektach. W szczególności interesujące są te odnoszące się do orzeczeń wydanych przez neosędziów. Projekty przedstawione przez komisję zakładają, że jeżeli ktoś w przeszłości skarżył się na obsadę sądu, to po wejściu w życie nowych przepisów powinien dostać możliwość uchylenia takiego orzeczenia. W sprawach cywilnych przewidziano wyjątek dla orzeczeń, które wywołały nieodwracalne skutki prawne. W sprawach karnych projektowane regulacje zakładają konieczność uchylenia wyroku w każdych warunkach, nawet jeśli kara została już dawno wykonana czy nawet zatarta. W przepisach zabrakło także temporalnego ograniczania uchylania takich orzeczeń na niekorzyść oskarżonego (wprost wyłączono stosowanie odpowiedniej regulacji dotyczącej wznawiania postępowań).
W rezultacie można zakładać, że strony gremialnie będą korzystały z tej metody ubezpieczenia od niekorzystnego wyroku, podnosząc na wszelki wypadek wątpliwości względem składu sądu. Wówczas będą mogły liczyć na to, że po uchyleniu orzeczenia nową odsłonę sprawy rozpozna neosędzia delegowany do danego sądu na mocy projektów komisji. Wówczas w końcu sprawiedliwości stanie się zadość.
Niestety, wszystko to stawia pod znakiem zapytania zdolność Komisji Kodyfikacyjnej do dalszego udziału w reformowaniu sądowej części wymiaru sprawiedliwości. Najkrócej mówiąc, nie stać nas na testowanie na na żywym organizmie pomysłów wymyślonych w zaciszu gabinetów, projektowanych w mało transparentny sposób (vide utajnienie protokołów działania), nieopartych na danych i analizach, lecz uzależnionych od emocjonalnego podejścia do tematu.
Wypada mieć nadzieję, że w Ministerstwie Sprawiedliwości górę weźmie jednak odpowiedzialność, a problem statusu neosędziów zostanie rozwiązany zgodnie ze standardem konstytucyjnym oraz z prawem międzynarodowym, w sposób rozważny i proporcjonalny, bez ryzyka kolapsu wymiaru sprawiedliwości. ©℗