Uczelnie kolejny rok z rzędu zostały wystawione na próbę. Wcześniej musiały bardzo szybko dostosować system nauczania na czas trwania pandemii.

W ubiegłym roku, po napaści rosyjskiej na Ukrainę, uczelnie mierzyły się zarówno z napływem ukraińskich studentów, jak i ze zjawiskami ekonomicznymi i gospodarczymi. Konsekwencją wojny była bowiem nie tylko szybko rosnąca inflacja, ale również kryzys energetyczny. Dla uczelni oznaczało to jedno – jeszcze większe oszczędności, jeszcze większe zaciskanie finansowego pasa. Kryzys energetyczny i rosnące ceny surowców wymusiły na szkołach redukcję zużycia prądu. Dla części z nich oznaczało to trudny wybór – czy uczyć w nieogrzewanych pomieszczeniach, czy może selekcjonować, która grupa studentów ma zdobywać wiedzę stacjonarnie, a która zdalnie?

I na tym te wyzwania się nie kończą. Gorącym tematem dla uczelni okazała się przede wszystkim ewaluacja jakości działalności naukowej. Ich dorobek naukowy z ostatnich pięciu lat został wzięty pod ministerialną lupę. O tym, jakie problemy będą z tym związane, rektorzy alarmowali głośno i wyraźnie, również na naszych łamach. Niestety na te wszystkie głosy resort nauki długo pozostawał głuchy. Stało się więc to, co w takiej sytuacji było nieuniknione – uczelnie ostrzegały, czym takie, a nie inne ustawienie kryteriów ewaluacji może się skończyć. Masowymi odwołaniami ze strony uczelni. Większość z nich zakwestionowała oceny wystawione im przez resort nauki.

Dla wielu uczelni ten pojedynek okazał się zwycięski. Wcześniejsze zaniżone noty resort musiał zmienić i podwyższać. Ale udało się to tylko dzięki ciężkiej pracy i nieustępliwości samych uczelni.

I już na sam koniec – najpierw zła wiadomość. Wyzwań przed uczelniami będzie tylko przybywać – tych wynikających z tendencji demograficznych, potrzeb rynku pracy czy nieuniknionej rewolucji technologicznej. Dobra wiadomość jest taka, że zyskają najlepsi, tacy, którzy odważnie i szybko adaptują się do zmieniającej się rzeczywistości.©℗