- Każde orzeczenie o niekonstytucyjności wymaga rozpracowania, zastanowienia się, przewidzenia i ważenia dalszych skutków - uważa prof. Ewa Łętowska, sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku.

Czy nie przeraża pani uchwała Izby Pracy SN w składzie siedmiu sędziów (sygn. akt PZP 6/22), w której sąd stwierdził, że rozpoznanie sprawy w drugiej instancji w składzie jednoosobowym nie zapewnia jej sprawiedliwego rozpatrzenia i stanowi przesłankę nieważności postępowania? Mam tu na myśli nie tyle samą treść, ile fakt, że SN nadał jej rangę zasady prawnej i stwierdził, że taka wykładnia ma obowiązywać od dnia wydania orzeczenia.

W gruncie rzeczy nie. Dlatego, że niezależnie od skutków, które mogą być oczywiście bardzo, bardzo kosztowne, jest to przygotowanie do tego, co nas czeka, czyli czegoś, co zwykło się określać takim dużym hasełkiem „przywracania praworządności”. Otóż skala zepsucia jest tak ogromna i ma tak nieoczekiwane reperkusje, że każda próba naprawiania systemu prawnego będzie powodowała takie skutki. A skutki tej akurat uchwały nie będą aż tak dramatyczne – pod jednym warunkiem… Nie czytałam uzasadnienia…

…bo pisemnego jeszcze nie ma.

Ale mam nadzieję, że autor uzasadnienia dokładnie rozpracuje skutki intertemporalne tej uchwały. Formalnie co prawda wiąże ona tylko składy Sądu Najwyższego, ale po jej wydaniu każda sprawa cywilna, która dojdzie do SN – z obojętnej przyczyny i z obojętnego wniosku – w której w drugiej instancji orzeczenie wydał skład jednoosobowy, nadzieje się na podniesiony z urzędu zarzut niewłaściwej obsady sądu. Niezależnie od tego, że zostało to wykonane uchwałą SN wpisaną do księgi zasad prawnych, to skutek jest taki sam, jakby Sąd Najwyższy orzekł niekonstytucyjność. To nie jest pierwszy raz, kiedy SN robi podobną rzecz, tylko że SN nie ma tego doświadczenia, które miał Trybunał Konstytucyjny. Doświadczenia polegającego na tym, że każde orzeczenie o niekonstytucyjności wymaga rozpracowania, zastanowienia, przewidzenia i ważenia dalszych skutków. A to jest jedna z najtrudniejszych spraw.

Na czym polega ta trudność?

Każde orzeczenie o niekonstytucyjności – niezależnie od tego, czy wydaje je TK, czy tak jak w tym wypadku drogą pośrednią poprzez wydanie uchwały aplikacyjnej SN – powoduje nieodwracalne skutki w systemie prawnym, bo wyrywa z korzeniami coś, co jest i działa, obejmuje sytuację w toku. Mam nadzieję, że SN wypowie się w uzasadnieniu co do skutków orzeczenia dla spraw będących w toku, bo to nie tylko można, ale wręcz należy zrobić. Mam nadzieję, że przynajmniej nie będzie tak, że po opublikowaniu uzasadnienia ktokolwiek będzie mógł pomyśleć, że SN tego problemu nie zauważył.

Wydaje się, że skoro SN, wydając tę uchwałę, wyraźnie zaznaczył, że jej skutki mają wiązać na przyszłość, to zdaje sobie sprawę z istnienia problemu.

Powiedzenie, że orzeczenie ma obowiązywać od jakiegoś momentu, to za mało, bo trzeba jeszcze przesądzić, w jaki sposób ta zasada ma się odnosić do spraw będących w toku i to na różnych etapach. Te wszystkie warianty trzeba rozpracować, bo jeśli będziemy to rozpoznawali bojem, „w praniu”, to będzie na to cokolwiek za późno.

Prawo intertemporalne jest bardzo trudne, ale jednocześnie elastyczne, czyli daje różne możliwości; jest tam bardzo wiele możliwości działania, ale trzeba ruszyć głową.

Ale pytał mnie pan, czy należy się obawiać skutków. Przepraszam bardzo, ale każdy sposób wychodzenia z tego – nie chcę użyć adekwatnego określenia na to, w czym tkwimy – jest kosztowne, kłopotliwe i rodzące nowe problemy. Tego nie da się przejść suchą stopą. System prawny jako zasada jest systemem uporządkowanym i poszczególne decyzje, które w nim zapadają, dążą do tego, by były podporządkowane schematowi „jak być powinno”. Tymczasem my mamy w tej chwili system dwoisty – Doppelstaat – w którym z jednej strony mamy konstytucję, a w niej takie pryncypia, jak prawo do sądu, lojalność państwa wobec obywateli czy rzetelność prawa, a z drugiej strony są one tylko na papierze. Bo jednocześnie te same pryncypia służą teraz władzy politycznej w ramach decyzjonizmu sytuacyjnego jako oręż do realizacji bieżących programów politycznych. Innymi słowy, ma pan widelec, którym pan elegancko je, i widelec, którym pan dźga swojego przeciwnika. No więc pytam, jak przywrócić porządek, w którym widelcem się tylko je, skoro całe otoczenie przyzwyczaiło się do tego, że widelcem się dźga?

Przywracanie praworządności odbywa się w walce i jest etapowe, ale jaką pan ma alternatywę dla swojego pytania: „czy panią nie przerażają skutki uchwały”? Żadnej! Bo albo może pan tkwić w tym bałaganie, którego nie spowodowaliśmy ani pan, ani ja, ani Sąd Najwyższy, lecz politycy, albo można próbować na wąskim odcinku zachowywać się przyzwoicie, zgodnie z zasadami. I moim zdaniem SN to właśnie zrobił.

Tu bym polemizował. Sąd Najwyższy zgotował ogromny problem sądom. Nawet sędziowie SN, z którymi rozmawiałem, a którzy nie byli w składzie orzekającym, nie byli w stanie dokładnie przedstawić skutków uchwały bez lektury jej uzasadnienia, podczas gdy sądy musiały ją zastosować w praktyce od razu, tylko na podstawie znajomości sentencji.

Sądy zachowają się ostrożnie, jeśli w tej chwili przystopują. Proszę zwrócić uwagę, że w każdym przypadku na etapie rozpoznawania sprawy w drugiej instancji skład orzekający mógł wystąpić z wnioskiem do prezesa sądu o wyznaczenie składu kolegialnego, jeśli sprawa jest zawiła bądź ma precedensowy charakter. Nie wprowadzono więc niczego nowego, co wykraczałoby jako zasada poza system prawa.

Natomiast orzekanie w składach jednoosobowych było szalenie wygodne dla organizacji wymiaru sprawiedliwości. Z wielu względów.

To prawda, można dzięki temu rozładować ogromne zaległości, a przy okazji nie tworzy się ryzyka podważania statusu sędziów.

Tylko że w ten sposób rozładowujemy zaległości metodą, że tak powiem, „szuflowania”, a nie rozpatrywania spraw. Orzekałam w sądzie i wiem, jak ważne jest przegadanie sprawy na na radzie przedsesyjnej. Nawet jeżeli – co się zdarza – tylko sędzia sprawozdawca porządnie czyta historię akt, to mimo wszystko jest rozmowa. Dyskusja, ale też kontrola i autokontrola.

Wycofanie się z jednoosobowych składów jest rzeczą zbożną. Nawet jeżeliby miało oznaczać to, co w tej chwili się dzieje, a więc przystopowanie rozpoznawania spraw, kłopoty organizacyjne

Decyzję o jednoosobowości składu w obliczu pandemii COVID-19 formalnie można usprawiedliwić, ale moim zdaniem była decyzją bardzo, ale to bardzo złą. Nie tylko niekonstytucyjną, ale z punktu widzenia społecznej legitymizacji sądu – fatalną. Dlatego wycofanie się z tego jest rzeczą zbożną. Nawet jeżeliby to miało oznaczać to, co w tej chwili się dzieje, a więc przystopowanie rozpoznawania spraw, kłopoty organizacyjne. Przecież wiele sądów przesunęło sędziów z wydziałów odwoławczych do innych, np. frankowych. Ja sobie z tego zdaję sprawę, ale pytanie, które mi pan zadał na wstępie, powinno było brzmieć: „Czy zważywszy na złe strony, cechy i konsekwencje decyzji covidowej, to, co w tej chwili zrobił SN, jest warte świeczki”. I na tak postawione pytanie odpowiedziałabym: „Tak, warte”.

Zaczęła pani od tego, że uchwała SN jest elementem przywracania praworządności, choć jednocześnie wskazała pani na zagrożenia wynikające z właściwego ustalenia skutków intertemporalnych. Gdyby do przywracania praworządności wziął się ustawodawca, to byłby zobligowany do określenia przepisów przejściowych, a wówczas po pierwsze, byłby czas na dostosowanie się do zmian, a po drugie, nie byłoby tylu znaków zapytania. Śmieje się pani…

Bo czy prawodawca do tej pory wykazał się chęcią i umiejętnością zrobienia tego, o czym pan mówi? Nie. Co gorsza, prawodawca dalej świadczy dowody, że nie tylko nie chce czy nie potrafi tego zrobić, ale w ogóle to sobie lekceważy. Kryzys praworządności doprowadził nie tylko do kryzysu w wymiarze sprawiedliwości, lecz także do kryzysu demokracji w tym sensie, że kompletnie wyzuto z treści postępowania legislacyjne. Mam tu na myśli te wszystkie wrzutki do projektów na końcowych etapach prac, podpisywanie projektów poselskich in blanco, skracanie obrad itd. U nas się proces prawodawczy zbanalizował, strywializował. I pan liczy na to, że ustawodawca ten problem rozwiąże? Ja w to nie wierzę.

Może ten nie, ale za pół roku są wybory.

Jeżeli wybory będą w tej atmosferze szerzącej się nierzetelności, to za rok już w ogóle kompletnie nie będzie czego zbierać. Będziemy mieli pełny PRL.

Tak więc na płaszczyźnie konstytucyjnej SN zrobił to, co mógł i co było osiągalne w ramach rozproszonej kontroli konstytucyjności, której byłam od lat zwolennikiem. SN zrobił to, co do niego należało, niczego sobie nie uzurpując. Czy skład siedmiu sędziów może, wydając uchwałę, wpisać ją do księgi zasad prawnych? Może.

I to właśnie zrobił. Tylko że wcale się nie zdziwię, jeżeli teraz przeniesie się tę kwestię do rozpoznania całej izby albo połączonych izb Cywilnej i Pracy. I wtedy będziemy mieli dalszy ciąg tej zabawy. Wobec tego rozmawiamy w tej chwili nie tylko o problemie prawoznawczym, lecz także o taktyce i strategii tej walki politycznej, w którą sądy same się nie wpakowały.

Mimo wszystko jako laik wyobrażam sobie, że SN mógł zachować się bardziej odpowiedzialnie. Po naradzie mógł odroczyć ogłoszenie uchwały do czasu sporządzenia uzasadnienia. W ten sposób zostałoby ono opublikowane w dniu ogłoszenia, co pozwoliłoby ograniczyć chaos i niepewność w sądach.

Sąd Najwyższy zajmuje się teraz rzeczami, którymi przy normalnie funkcjonującym TK nie musiał się zajmować. I oni wielu rzeczy się po prostu uczą, bo jeszcze nie zawsze są w tym wprawni.

Pani profesor, ale my mówimy o Sądzie Najwyższym. To kto ma umieć?

Proszę sobie nie robić kpin. Dopóki się samemu tego nie przeżyje, nie wyćwiczy, to nie pomoże najlepsza wiedza teoretyczna. Bo jak człowiek ma podejmować taką decyzję, to mu się ręka trzęsie. Paradoksalnie ich nieumiejętność pewnie w pewnej mierze wynika z odpowiedzialności. Oni wszyscy krzyczą: my nie jesteśmy od robienia takich rzeczy. I to jest prawda – oni nie są od robienia takich rzeczy, ich w to wprowadzono. A teraz sądy są chłopcem do bicia, bo tak się je przedstawia w oczach obywateli. Bo jeżeli wyłączono sądom możliwość zadawania pytań prawnych do TK, bo to przecież bezcelowe, to co te sądy mają robić? Ja dawniej nie byłam tak radykalna, jak jestem w tej chwili. Tylko według mojego przekonania i mojej wiedzy o stosowaniu prawa, doszliśmy do takiego momentu, w którym będę aprobowała takie rozwiązania. Wcale mnie to zresztą specjalnie nie cieszy.

Tylko że koniec końców skutki tej wojny o przywracanie praworządności ponoszą jednak obywatele, którzy zupełnie nie zawinili.

Przepraszam najmocniej, ale kto strzelał z tej „Aurory”?

Ale Kowalskiego jako klienta sądu nie obchodzi, kto zaczął.

Teraz pewnie nie, ale to jest krótkowzroczne postawienie sprawy. W tej chwili doszliśmy do takiego miejsca, że to jest konieczne. Nie ma wyjścia. Ta spirala jest coraz ciaśniejsza i pętla się zaciska. W którymś momencie to trzeba przeciąć, nawet jeśli oznacza to koszty.

Swego czasu Trybunał Konstytucyjny zajmował się problemem niekonstytucyjności pewnego fragmentu przepisów o obrocie nieruchomościami rolnymi. Stwierdzenie niekonstytucyjności spowodowałoby, że upadłyby stwierdzenia nabycia spadków chyba do 30 lat wstecz. Ale jest wentyl w konstytucji, który określa, że sąd może wskazać inny termin wejścia w życie wyroku i określić jego skutki pro futuro. Wtedy TK skorzystał z tej możliwości.

Czy mam rozumieć, że wydając tę uchwałę, SN mógł określić, że przyjęta w niej wykładnia przepisów zacznie obowiązywać np. za miesiąc?

Na pewno były możliwości, by minimalizować negatywne skutki. Natomiast na dziś głównie polegają one na zawieszaniu postępowań.

To byłoby pół biedy, kłopot w tym, że część spraw jest zawieszanych, a w części sędziowie nadal orzekają jednoosobowo, ryzykując nieważność postępowania.

Zgadzam się, że to jest horror, tylko nie ja go zrobiłam. A wiem jedno: jeśli nie wiadomo, jak się zachować, to trzeba się zachować przyzwoicie.

Tak jak się mówiło, że prawdziwym powodem, dla którego wprowadzono składy jednoosobowe, była chęć uniknięcia kwestionowania statusu sędziów przez ich kolegów, tak teraz mówi się, że prawdziwym powodem dla wydania uchwały była chęć przywrócenia składów kolegialnych, by kwestionowanie statusu sędziów było znowu możliwe.

Ja nie siedzę w głowach podejmujących decyzje. Oceniam skutki. Oceniając zasadność wydania uchwały, kierowałam się konstytucyjnością tej normy i koniecznością przywracania praworządności. Uważam, że SN zachował się przyzwoicie i tyle, a jakimi dodatkowymi motywacjami się przy tym kierował, tego nie wiem. Mówienie, że uchwała ma służyć możliwości kwestionowania statusu sędziów wybranych przez obecną Krajową Radę Sądownictwa, trywializuje ją. Odwrócę pytanie. A nie ma podstaw do kwestionowania?

Część komentatorów twierdzi, że choć elementem prawa do sądu jest prawo do rzetelnego rozpoznania sprawy, żadne z postanowień konstytucji nie przesądza liczebności składu sądu odwoławczego. O ile rozpoznawanie spraw odwoławczych w składach kolegialnych jest zasadą procesową, to czy można powiedzieć, że jest to również zasada konstytucyjna?

Wadliwość kwestionowana przez uchwałę nie wynika tylko z naruszenia art. 45 ust. 1 konstytucji. Uchwalenie ustawy covidowej odbyło się również z naruszeniem zasady demokratycznego państwa prawnego (art. 2 konstytucji). A argument, że art. 45 ust. 1 konstytucji akurat nie mówi o kolegialności, nie ma żadnego znaczenia, dlatego że prawo do rzetelnego sądu właściwie obsadzonego zostało dawno wyprowadzone, także w orzecznictwie TK, z innych przepisów konstytucyjnych. Przykro mi, ale tutaj ktoś został złapany z ręką w cudzej kieszeni. I nic na to nie poradzę. Oczywiście, że uchwała spowoduje zamęt, ale powtórzę raz jeszcze – kiedyś trzeba zacząć sprzątać. Bo w pewnym momencie prawo, czy szerzej, demokracja, upomni się o swoje.

A winnych trzeba szukać wśród tych wszystkich wesołków, którzy nas do tego doprowadzili. Do tego skandalu, tego nieszczęścia, które dotyka konkretnych ludzi mających konkretną sprawę w konkretnych sądach. Tak to już jest, że za głupotę królów płacą ich narody. ©℗

Rozmawiał Piotr Szymaniak