Od kilku dni media żyją tym, co dzieje się w Trybunale Konstytucyjnym. I słusznie, bo przecież nieczęsto zdarza się (a tak naprawdę chyba dotąd nie zdarzyło się to nigdy), żeby sześciu (a mówi się nawet, że i o ośmiu) sędziów tak jawnie wystąpiło przeciwko prezesowi TK. Prawda jest taka, że ta „piękna katastrofa” musiała w końcu nastąpić. I nastąpiła, gdy tylko nadarzył się sprzyjający ku temu, zarówno prawnie, jak i politycznie, moment.

Chodzi oczywiście o list, jaki skierowała do Julii Przyłębskiej grupa sześciu sędziów TK. Co istotne, pani Przyłębska nie została w nim określona jako prezes TK, ale jako najstarszy stażem sędzia, który, zgodnie z prawem, ma zwołać zgromadzenie ogólne sędziów TK w celu wyboru kandydatów na szefa trybunału. Ma to związek z pewnymi zawirowaniami legislacyjnymi, których świadkami byliśmy na przełomie lat 2015 i 2016. To właśnie przez „gmeranie” polityków w ustawach dotyczących TK pojawił się spór na temat tego, kiedy kończy się kadencja Przyłębskiej na stanowisku prezesa TK. Sędziowie, którzy podpisali się pod listem, uważają, że już do tego doszło, natomiast sama zainteresowana stoi na stanowisku, że moment ten nastąpi z chwilą jej odejścia z TK jako sędziego, a więc dopiero pod koniec 2024 r.
Choć zapewne nigdy nie dowiemy się, czym tak naprawdę kierowali się „buntownicy”, to jednak bacznie obserwując od wielu już lat to, co dzieje się w TK, odkąd stery w nim przejęła Julia Przyłębska, można pewne wnioski wyciągnąć. I tak: można podzielić grupę „rebeliantów” na dwie kategorie – tych, którzy być może kierowali się urażoną ambicją, i tych, którzy zapewne najzwyczajniej stracili cierpliwość do tego, co wyrabia prezes. Do pierwszej z nich zaliczyć można Mariusza Muszyńskiego oraz Bogdana Święczkowskiego. Muszyński na samym początku rządów Julii Przyłębskiej cieszył się jej wielkim zaufaniem. Otrzymał od niej pełnomocnictwa do zastępowania jej w wypełnianiu funkcji prezesa TK, czym odsunięto od uczestnictwa w kierowaniu trybunałem ówczesnego wiceprezesa TK – Stanisława Biernata. Zresztą, jak tylko kadencja Biernata się zakończyła, to właśnie Muszyński zajął jego miejsce. Warto również pamiętać, że to ten sędzia otrzymywał głośne, istotne z politycznego punktu widzenia sprawy do prowadzenia. Jak jednak pisaliśmy na łamach DGP, wszystko skończyło się w 2018 r. Pisząc kolokwialnie – Muszyński poszedł w odstawkę. Przestał być wyznaczany do spraw, rzadko pełnił funkcje sprawozdawcy czy przewodniczącego składu orzekającego. Mówiło się, że w ogóle nieczęsto bywał w TK. Powodem miał być oczywiście konflikt między wiceprezesem TK a samą Przyłębską, co znalazło później odzwierciedlenie w wiadomościach, jakie rzekomo Muszyński miał słać do samego premiera. Ich treść została ujawniona w trakcie afery e-mailowej, której głównym bohaterem był ówczesny szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Michał Dworczyk.
Zawiedzione ambicje kierowały zapewne także Bogdanem Święczkowskim. Tajemnicą poliszynela było bowiem to, że to właśnie on miał przejąć cugle w TK i zostać kolejnym prezesem tej instytucji. A Święczkowskiemu, z tego, co ćwierkają ptaszki na mieście, znudziło się już czekanie.
Jeśli zaś chodzi o utratę cierpliwości, to tutaj zaliczyć można pozostałych sędziów, którzy podpisali się pod apelem do Julii Przyłębskiej, a więc: Zbigniewa Jędrzejewskiego, Jakuba Stelinę, Andrzej Zielonackiego i Wojciecha Sycha. Sędziowie ci – pomijając ich polityczne zaangażowanie – to w większości naprawdę nieźli prawnicy, którzy z całą pewnością nie mogą spokojnie patrzeć na to, jak TK pod obecnymi rządami od wielu już lat stacza się po równi pochyłej. Nie podoba im się to, że z roku na rok w TK zapada coraz mniej merytorycznych orzeczeń, że są rozpatrywane sprawy przede wszystkim polityczne, że zwykły Kowalski nie może się doczekać rozstrzygnięcia w istotnych dla niego kwestiach.
Warto również zauważyć, że wśród sygnatariuszy listu nie ma osób kojarzonych z twardym jądrem PiS. Nie znajdziemy tam ani Stanisława Piotrowskiego, ani Krystyny Pawłowicz. A na czele „buntowników” stoi zapewne zaufany człowiek Zbigniewa Ziobry, czyli Bogdan Święczkowski. Pozostali, jak można przypuszczać, dołączyli w myśl zasady „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”. Mamy więc kolejne pole, na którym czkawką odbija się trwający od kilku miesięcy konflikt w koalicji rządzącej. Szkoda tylko, że znów największym przegranym tej wojny padnie sama instytucja.
Nie należy się bowiem spodziewać, że Julia Przyłębska łatwo złoży broń. Można bowiem przypuszczać, że partia rządząca – na co zresztą wskazują dotychczasowe wypowiedzi jej przedstawicieli – rozpostrze nad nią solidny parasol ochronny. W szeregach PiS mają przecież świadomość, że przegrana Przyłębskiej oznaczałaby oddanie tak użytecznej instytucji w ręce osoby niezwykle blisko związanej ze Zbigniewem Ziobrą.
Jakie więc będą skutki głośnego listu? Można założyć, że pat w TK będzie trwać wiele miesięcy, a to z całą pewnością odbije się negatywnie na pracach sądu konstytucyjnego. Nie da się bowiem rozstrzygać wszystkich spraw w składach trzy- lub pięcioosobowych. A przecież mówi się, że nie wszyscy sędziowie, którzy są przeciwko Przyłębskiej, podpisali się pod listem. W tym kontekście padają nazwiska Piotra Pszczółkowskiego oraz Justyna Piskorskiego. A w tej sytuacji na nic się zda pomysłowość prezes TK, którą nieraz już się wykazała, żonglując składami orzekającymi w taki sposób, aby wszystko szło po jej myśli. Matematyka jest bowiem nieubłagalna i nic tego nie zmieni, że piętnaście minus osiem daje siedem. Tymczasem pełny skład to 11 osób. I tylko w takim składzie można ocenić np. ustawę, którą przed podpisaniem prezydent postanowi wysłać do TK. A ostatnimi czasy głowa państwa jest coraz mniej skora do firmowania pomysłów partii rządzącej. ©℗