- Jeśli sędzia mówi o faktach, które dotyczą funkcjonowania sądownictwa, przekładają się na procesowe problemy obywateli, to nie sądzę, żeby było to przekraczanie granic dopuszczalnej wypowiedzi albo przyczynianie się do obniżenia wiary w sprawność wymiaru sprawiedliwości. Co nie znaczy, że nie należy pracować nad umiejętnościami komunikacyjnymi sędziów - mówi dr Paweł Skuczyński, katedra filozofii prawa i nauki o państwie Wydziału Prawa i Administracji UW.

Odkąd obecna ekipa rządząca obrała sobie za cel zreformowanie wymiaru sprawiedliwości, temat sądownictwa jest stale obecny w debacie publicznej. Zmiany, które są przeprowadzane, śmiało można nazwać radykalnymi. A to powoduje, że w mediach coraz częściej pojawiają się sędziowie, którzy nie tylko odpowiadają na pytania dziennikarzy, ale też sami inicjują pewne tematy w debacie publicznej. To z kolei wywołało zarzuty, że sędziowie dali się uwikłać w spór polityczny, w którym nie powinni brać udziału. Jednocześnie to minister sprawiedliwości, a więc czynny polityk, powołuje rzecznika dyscyplinarnego sędziów oraz jego zastępców. I nietrudno zauważyć, że sędziom wolno coraz mniej, jeśli chodzi o wyrażanie własnych poglądów. Gdzie więc leży granica, której sędziemu nie wolno przekroczyć? I czy to sędziowie się zradykalizowali, czy też to politycy próbują zasznurować im usta?
To trudne pytania i mam nadzieję, że w toku naszej rozmowy uda nam się zbliżyć do odpowiedzi. Na pewno występuje tutaj kwestia wolności wypowiedzi sędziów i konstytucyjnych, a także międzynarodowych gwarancji wynikających np. z orzecznictwa Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Jest także problem standardów dyscyplinarnych, które próbowano wdrażać po 2017 r. i związanych z funkcjonowaniem Izby Dyscyplinarnej SN, które niewątpliwie wiązały się z nasileniem represyjności wobec sędziów. Ale na pewno można o tym problemie rozmawiać także na kanwie orzecznictwa dyscyplinarnego sprzed 2017 r. Wówczas sprawa ta także nie była oczywista. Wreszcie istnieje mnóstwo wyzwań związanych nie tylko z kryzysem konstytucyjnym, lecz po prostu z przemianami komunikacji, postrzeganiem sądów i kształtowaniem kompetencji komunikacyjnych sędziów. U nas oczywiście bardzo mocno nakładają się one na wspomniany kryzys, ale wydaje mi się, że dyskusja o swobodzie wypowiedzi sędziów i jednocześnie o standardach komunikacji sędziowskiej i tak by nas czekała. Podejrzewam, że kiedy kryzys się zakończy, dyskusja o tym, gdzie przebiegają granice dopuszczalnych wypowiedzi sędziów, a gdzie mogą się oni swobodnie komunikować i gdzie powinni to robić, czeka nas wszystkich, a przede wszystkim samo środowisko sędziowskie. Trzeba bowiem jasno powiedzieć, że przemiany w społeczeństwie powodują, że nie będzie raczej powrotu do kultury milczenia sędziów, z jaką mieliśmy do czynienia wcześniej.
Co było nie tak z orzecznictwem dyscyplinarnym sprzed 2017 r.?
dr Paweł Skuczyński, katedra filozofii prawa i nauki o państwie Wydziału Prawa i Administracji UW / Materiały prasowe
W latach 2001-2017, bo takie orzecznictwo dyscyplinarne znamy - wcześniej było ono niejawne - „godność urzędu sędziego” będąca podstawową przesłanką odpowiedzialności dyscyplinarnej oraz „szczególne ograniczenia osobiste”, a więc kluczowe pojęcie z kodeksu etyki zawodowej sędziów, traktowano bardzo szeroko i interpretowano jako umożliwiające organom dyscyplinarnym ingerencję właściwie w każdą sferę funkcjonowania sędziego - zawodową i pozazawodową, publiczną i prywatną. Bardzo rzadko w orzeczeniach w tamtym czasie wspominano o tym, że wymagania godności urzędu albo szczególnych ograniczeń osobistych trzeba wyważać z takimi wartościami jak swoboda wypowiedzi czy prawo sędziego do prywatności.
Poproszę o przykład.
Takim orzeczeniem była choćby sprawa dyscyplinarna na kanwie konfliktu dwojga sędziów, byłych małżonków. On napisał do niej kilka e-maili, które, jak ustaliły sądy dyscyplinarne, miały charakter wulgarny i obraźliwy. Była to jednak ściśle prywatna korespondencja, która w żaden sposób nie wypłynęła na zewnątrz. Czyn taki został wprawdzie zakwalifikowany jako czyn mniejszej wagi, ale uznano, iż jest to sfera, w którą ingerencja dyscyplinarna jak najbardziej sięga i - jak stwierdził sąd dyscyplinarny - nawet w elektronicznej konwersacji można od sędziów wymagać stosowania standardów sztuki epistolarnej. Ustalono m.in. tak wysoki standard korespondencji prywatnej, że sędziemu nie wolno posługiwać się w niej wulgaryzmami. Drugi przykład to orzeczenie, w którym pojawiał się problem sędziowskiej wolności słowa. Zapadło ono w 2017 r. w dosyć głośnej sprawie dotyczącej wpisu na Twitterze. SN - jeszcze przed powstaniem ID - stwierdził, że sędziowie mają prawo do wypowiadania się na każdy temat tak jak wszyscy inni obywatele i jest to prawo gwarantowane konstytucyjnie. W uzasadnieniu jednak stwierdzono, że trzeba się wypowiadać w taki sposób, aby nie stawiało to sędziego po jednej stronie sporu politycznego. Innymi słowy powiedziano, że sędziowie mogą wypowiadać się na tematy polityczne, ale w apolityczny sposób. SN nie zdążył jednak rozwinąć tego standardu, a zaraz potem wprowadzono zmiany, które teraz służą do represjonowania sędziów w zakresie swobody wypowiedzi. Co do tego ostatniego chyba nikt nie ma wątpliwości.
Jeśli chodzi o to pierwsze orzeczenie, to czy nie naruszało ono prawa sędziego do życia prywatnego?
Śledząc całą linię orzeczniczą, która doprowadziła do jego wydania, uważam, że tak. Zabrakło tego, co jest charakterystyczne chociażby w standardzie strasburskim, że wyważa się zarówno potrzebę uwzględnienia szeroko rozumianego wizerunku wymiaru sprawiedliwości, a także gwarancje postrzegania sądu jako bezstronnego, a jednocześnie prawa sędziów do prywatnego kształtowania korespondencji w taki sposób, jaki uważają za odpowiedni, jak i potrzebę komunikowania się w sferze publicznej. Dodam, że u nas ten kluczowy argument to kryterium zewnętrznej percepcji zachowania sędziego jako kryterium uchybienia godności urzędu pojawia się bardzo często, praktycznie we wszystkich orzeczeniach. Tak jakby każde takie zachowanie było traktowane jako przewinienie dyscyplinarne, nawet jeśli dotyczy realizacji jakichś praw konstytucyjnych sędziów.
Warto przy tym dodać, że oprócz kryterium zewnętrznej percepcji zdarzały się też orzeczenia, w których oceniano pewne wypowiedzi sędziów także w sferze prywatnej jako zdradzające emocjonalność, która bywała przez sądy dyscyplinarne oceniana jako świadcząca o pewnym braku zdolności do wymierzania sprawiedliwości. W takich przypadkach kończyło się to bardzo surowymi karami, włącznie ze złożeniem z urzędu.
Ale przypadki złożenia z urzędu z powodu przekroczenia granic swobody wypowiedzi chyba nie zdarzały się zbyt często?
Nie, a sprawa, o której wspominam, wiązała się dodatkowo z nękaniem innej osoby przez sędziego. Ale fakt faktem, że cała sytuacja miała miejsce w sferze prywatnej związanej z relacjami uczuciowymi.
Jeśli chodzi o zewnętrzną percepcję, to - jak rozumiem - należy to kryterium wiązać z prawem strony do (bezstronnego) sądu. Ale przecież według niektórych sędzia traci atrybut bezstronności, nawet jeśli przyjmie nagrodę od prezydenta miasta, a dla innych nie będzie to miało znaczenia. Jak więc stworzyć taki wzorzec zewnętrznego obserwatora, przez którego pryzmat powinno się oceniać zachowania sędziów?
W tym celu możemy sięgnąć do orzecznictwa ETPC, do którego trafiają sprawy z różnych krajów i pokazują, że to nie tylko nasze, krajowe czy lokalne problemy. Trzeba pamiętać, że są dwie grupy orzeczeń dotyczące swobody wypowiedzi sędziów. Jedna to są orzeczenia z art. 6 Europejskiej konwencji o ochronie praw człowieka. Tutaj skarżącymi są z reguły obywatele, którzy czują, że przez wypowiedzi sędziów zostało naruszone ich prawo do bezstronnego sądu. Chociażby rozstrzygnięta jeszcze w latach 90. skarga Lavents przeciwko Łotwie. Sędzia komentował prowadzoną przez siebie sprawę, komentował wnioski składane przez obrońców oskarżonego i trybunał nie miał wątpliwości, że naruszało to prawo do bezstronnego sądu. Chodziło bowiem o wypowiedzi dotyczące sprawy będącej w toku. Ale ciekawa jest też sprawa Buscemi przeciwko Włochom. Chodziło o wypowiedzi prezesa sądu rodzinnego. Udzielił wywiadu prasowego, którego celem było edukowanie na temat działalności sądów rodzinnych, jednak wywołało to polemikę ze strony pewnego pana, który był stroną postępowania właśnie w tym sądzie. Prezes odpowiedział na polemikę. I również tutaj ETPC uwzględnił skargę, tłumacząc, że nawet jeśli sędzia nie orzekał bezpośrednio w sprawie, ale uczestniczył w strukturze sądu i wdawał się w dyskusje ze stroną postępowania na temat jego funkcjonowania, to już naruszało to prawo do bezstronnego sądu. Ale to też jest sprawa z lat 90. i rzeczywiście w tamtym okresie ETPC stał na mocnym stanowisku dużej powściągliwości sędziów, jeśli chodzi o wypowiedzi medialne.
A druga grupa orzeczeń?
Chodzi o orzeczenia z art. 10 konwencji (wolność słowa). W tych sprawach z reguły skarżącymi są sędziowie. Przykładowo w sprawie Wille przeciwko Lichtensteinowi książę Lichtensteinu odmówił pewnemu sędziemu powołania na kolejną kadencję na stanowisku prezesa sądu, uzasadniając to poglądami, jakie ów sędzia głosił na temat konstytucji. ETPC uwzględnił tę skargę, twierdząc, że jest pewną formą represji czy też ograniczania wolności słowa odrzucenie kandydatury sędziego tylko z powodu tego, jakie poglądy głosi publicznie. Inne ważne rozstrzygnięcie zapadło w sprawie Kudeshkina przeciwko Rosji wyraźnie pokazującej, że poprzez odpowiedzialność dyscyplinarną sędzia może być represjonowany za swoje wypowiedzi dotyczące np. złego funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. Wreszcie słynna sprawa Baka przeciwko Węgrom rozstrzygająca, że zmiany ustawowe czy konstytucyjne zmierzające np. do skrócenia kadencji lub pozbawienia urzędu też są formą represji, jeśli uda się wykazać, że jest to forma rewanżu za krytykowanie władz. W tym orzeczeniu szczególnie podkreślano efekt mrożący oraz to, że sędziowie często mają wręcz obowiązek wypowiadania się, jeśli funkcjonowanie instytucji sądowych jest zagrożone. We wszystkich tych sprawach trybunał wziął pod uwagę z jednej strony swobodę wypowiedzi, a z drugiej - to, czy miały one odpowiednią formę, czy nie naruszyły prawa do bezstronnego sądu i nie były wypowiedziami na temat konkretnego postępowania lub cech konkretnych osób. To orzecznictwo może służyć jako punkt odniesienia.
Sędziowie są też coraz częściej użytkownikami mediów społecznościowych i zdarza się im nie ustrzec przed błędami w komunikowaniu się. W kodeksie etyki sędziów mamy zaś tylko krótką wzmiankę na ten temat, która właściwie rodzi więcej pytań, niż daje odpowiedzi. Chodzi o przepis, w którym mówi się, że sędziowie powinni korzystać z mediów społecznościowych powściągliwie…
Całkowicie się zgadzam co do par. 23 zbioru zasad etyki zawodowej sędziów, wprowadzonego do niego w 2017 r., zresztą na kanwie sprawy dyscyplinarnej, o której wspominaliśmy wcześniej. Co to znaczy, że sędzia powinien korzystać z mediów społecznościowych powściągliwie? Z tego, co wiem, wiele organizacji międzynarodowych próbuje teraz wypracować standardy takiej komunikacji. Sądzę, że w dzisiejszych czasach koniecznością jest to, aby sędziowie o wiele otwarciej niż wcześniej komunikowali się ze społeczeństwem i to zarówno za pomocą mediów tradycyjnych, jak i społecznościowych. Jeśli taka komunikacja będzie udana, to będzie wzrastać społeczna legitymizacja władzy sądowniczej. Jednak przez komunikację można się też zdelegitymizować. To jest duże ryzyko, przy czym uważam, że nie da się ukształtować właściwego sposobu komunikowania sędziów jako środowiska w drodze represji dyscyplinarnej.
Dlaczego pańskim zdaniem sędziowie nie zawsze potrafią komunikować się w sposób odpowiadający godności urzędu, jaki sprawują?
Stoję na stanowisku, że źródłem tego problemu jest konsekwentne pielęgnowanie przez wiele lat kultury milczenia sędziów, przez co nie rozwinęły się w tym środowisku jako całości kompetencje komunikacyjne. Być może kształcono rzeczników prasowych sądów, ale większość środowiska pozostawiono samemu sobie, nie kształcąc sędziów w kierunku kompetencji miękkich. A media społecznościowe, a pod ich wpływem także tradycyjne stały się w ogromnej mierze - tak to nazwijmy - konwersacyjne. Sędziowie, czy w ogóle prawnicy, często myślą w kategoriach linearnych uzasadnień poglądów prawnych. Pewnych argumentów, które tworzą ciągi. Natomiast w mediach społecznościowych toczy się nieustanna konwersacja, która ma o wiele bardziej dynamiczny, spontaniczny charakter. Na pojedynczych wypowiedziach, a nawet zdaniach często wyrastają całe osobne dyskursy. I oczywiście w momencie, w którym sędziowie decydują się korzystać z mediów społecznościowych, są wciągani w takie konwersacje. Ryzyko z tym związane, które trzeba szczególnie brać pod uwagę, polega na tym, że funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości opiera się na założeniu, iż w orzeczeniach wypowiada się sąd, nie poszczególni sędziowie. Nie interpretujemy orzeczenia poprzez intencje poszczególnych sędziów, lecz poprzez argumenty, które podali w pisemnym uzasadnieniu. Tak samo zresztą dokonujemy wykładni prawa. Interpretujemy ustawy w oderwaniu od intencji konkretnych posłów, którzy je uchwalili. To jest komunikacja między instytucjami - sądem i ustawodawcą - a nie między indywidualnymi sędziami a indywidualnymi posłami.
Czyli zupełnie inna niż ta, która się odbywa w mediach społecznościowych.
Właśnie. W tych publicznych, bardzo spersonalizowanych konwersacjach nasze wypowiedzi są interpretowane przez pryzmat naszych intencji. Przyzwyczajamy w ten sposób siebie samych i wszystkich innych do interpretowania tego, co mówimy, przez pryzmat intencji. I oczywiście orzeczenia sądowe będą o wiele częściej interpretowane właśnie przez pryzmat domniemanych, zazwyczaj wyobrażonych intencji sędziów. A dodać trzeba, że czasem sami sędziowie takie intencje ujawniają lub dają opinii publicznej szerokie pole do domysłów. Chodzi tu zarówno o emocjonalne wypowiedzi na różne tematy prawne i polityczne, jak i o publiczne zapowiedzi, że np. będą bardziej przywiązani do pewnych konstrukcji prawnych albo będą bardziej zwracać uwagę na pewne wartości, względnie, że mają zamiar realizować pewną politykę orzeczniczą. Takie wypowiedzi uważam za bardzo niefortunną i rodzącą duże ryzyko strategię komunikacyjną.
Zmiany w wymiarze sprawiedliwości są olbrzymie, więc i wypowiedzi sędziów stają się coraz bardziej radykalne. Czy są jakieś okoliczności, które pozwalają spojrzeć na nie łagodniej?
W różnych międzynarodowych aktach dotyczących etyki sędziowskiej podkreśla się, że granice wypowiedzi sędziów poszerzają się w nadzwyczajnych sytuacjach, w szczególności zagrożenia niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Na pewno należy także analizować, czy takie wypowiedzi są społecznie szkodliwe, czyli czy rzeczywiście przyczyniają się do obniżenia wiarygodności wymiaru sprawiedliwości lub zaufania do sądów. Jeśli ktoś rzeczywiście mówi o pewnych faktach, które są problemami ustrojowymi, które dotyczą funkcjonowania sądownictwa, przekładają się na pewne procesowe problemy poszczególnych obywateli, to nie sądzę, żeby było to przekraczanie granic dopuszczalnej wypowiedzi albo przyczynianie się do obniżenia wiary w sprawność wymiaru sprawiedliwości. Co nie znaczy, że nie należy pracować nad umiejętnościami komunikacyjnymi sędziów i starać się sprawić, aby unikali pewnych błędów komunikacyjnych.
Czy takim błędem można nazwać np. składane publicznie w ostatnim czasie przez sędziów oświadczenia, że nie będą orzekać z pewnymi osobami? Czy może to mieć negatywny wpływ na prawo obywatela do sądu?
Jak wspomniałem, nie widzę sensu w publicznym zapowiadaniu, w jaki sposób sędziowie będą orzekać. Tutaj orzeczenia będą mówić same za siebie.
Czyli sędzia powinien raczej w uzasadnieniu orzeczenia wyrazić swój sprzeciw wobec pewnych kwestii?
Ja bym tak zrobił, ale rozumiem, że niektórzy sędziowie mogą mieć inny temperament i uważam, że w tego typu przypadkach powinniśmy też wziąć pod uwagę ochronę swobody wypowiedzi sędziów. Natomiast w każdej sprawie są dwie strony. Jedna zapewne skorzysta na tym, że taka zapowiedź zostanie zrealizowana, inna może poczuć się zagrożona w jej prawie do bezstronnego sądu, skoro pewna intencja została ujawniona jeszcze przed zapadnięciem rozstrzygnięcia.
Często pojawia się taki argument, że polskim sędziom w porównaniu z ich kolegami z innych krajów wolno więcej. Czy tak jest w rzeczywistości?
Bardzo dużo zależy od kraju i od kultury prawnej. Są państwa, gdzie ta swoboda jest zdecydowanie szersza. Najlepszym przykładem są Stany Zjednoczone, gdzie od słynnego orzeczenia Federalnego Sądu Najwyższego w sprawie Republican Party of Minnesota vs White z 2001 r. granice wypowiedzi sędziów są bardzo szerokie. Mogą się oni wypowiadać właściwie na każdy kontrowersyjny polityczny czy prawny temat, dopóki nie składają publicznych obietnic, jak będą w przyszłości orzekać. Są kraje, w których dominowała tradycyjnie kultura milczenia, zgodnie z którą wysoki urzędnik wymiaru sprawiedliwości decydował, czy konkretni sędziowie mogą się wypowiadać, np. udzielić wywiadu, czy napisać książkę. Tak było w Anglii, ale na początku lat 90. od tej kultury całkowitego milczenia odstąpiono i granice swobody wypowiedzi sędziów się poszerzyły. Wydaje mi się, tak będzie wszędzie, w wielu krajach taka dyskusja będzie się odbywać, co nie wynika z kontekstu politycznego, tylko z przemian komunikacji współczesnych społeczeństw i zainteresowania obywateli rolą sądów.
Natomiast trudno odpowiedzieć na pytanie, czy w Polsce swoboda wypowiedzi sędziów jest szeroka, bo właściwie nie mamy w tej chwili niebudzącego wątpliwości z ustrojowego punktu widzenia systemu dyscyplinarnego sędziów. Nie da się więc ustalić obowiązującego w tym zakresie standardu. Możemy jedynie stwierdzić, że przed 2017 r. swoboda ta była bardzo wąska, a następnie opisywać rzeczywistość po 2017 r. w ten sposób, że sędziowie komunikują się o wiele częściej niż kiedyś, a jednocześnie spotykają ich za to próby represjonowania, co zostało potwierdzone chociażby ostatnimi orzeczeniami ETPC w sprawach polskich sędziów.
Porozmawiajmy o zakazie działalności publicznej niedającej się pogodzić z godnością sędziego. Czy tutaj również orzecznictwo ETPC może nam pomóc w wytyczeniu granicy?
To akurat byłoby trudne ze względu na to, że różne kraje mają odmienne tradycje. W wielu państwach sędziowie mogą np. należeć do partii politycznych, w związku z czym mogą być wprost uczestnikami dyskusji politycznej. Tak więc jest dosyć szeroki margines swobody państw w rozstrzyganiu takich spraw. Jedyny punkt odniesienia, jaki mamy w Polsce, to orzeczenie SN z 2017 r. mówiące, że można wypowiadać się na tematy polityczne, ale w taki sposób, aby nie stawiało to sędziego po jednej stronie sporu politycznego. To trochę paradoksalnie brzmi, ale ten paradoks wyraża właśnie to, jak trudną sztuką jest mówienie na tematy, które interesują wszystkich, ale nie tak, by od razu prowadziło to do jednoznacznego postrzegania sędziego jako zwolennika jednej opcji politycznej. Sądzę, że dobrą strategią komunikacyjną byłoby stawianie na pewną wielogłosowość swoich wypowiedzi, aby trudniej było zinterpretować te wypowiedzi jako ekspresję własnych poglądów na różne tematy, a bardziej jako wyciągnięcie wniosków z wysłuchania bardzo różnych głosów. To jest podstawowa umiejętność sędziów - wysłuchać wielu stron sporu i wyciągnąć wniosek. Sądzę, że korzystanie z tych umiejętności także w sferze publicznej mogłoby zaprocentować.
To jednak trudne zadanie, gdy jedna z opcji politycznych wypisuje na sztandarach reformę sądownictwa, nie licząc się z ustawą zasadniczą, a druga czyni się strażnikiem tejże ustawy. Sędziowie, którzy mówią o potrzebie ochrony konstytucji, automatycznie w takiej sytuacji stają przecież po jednej ze stron...
Dlatego dla mnie punktem wyjścia jest ochrona swobody wypowiedzi sędziów i w jej ramach powinniśmy dyskutować o wypracowaniu właściwych strategii komunikacyjnych, aby takie zagrożenie starać się co najmniej minimalizować i aby swoimi wypowiedziami nie pomagać w takim etykietowaniu.
Wspomniał pan, że właściwego sposobu komunikowania się sędziów nie da się wypracować w drodze dyscyplinarnej. Jak więc należy to robić?
Byłbym zwolennikiem szerokiej dyskusji środowiska sędziowskiego i uwzględniającej także głosy z zewnątrz, na temat kształtowania strategii komunikacyjnej sędziów, twardych granic wypowiedzi - bo takie też niewątpliwie są, oraz sposobu wspierania sędziów w kształtowaniu ich kompetencji komunikacyjnych. Orzecznictwo dyscyplinarne może co najwyżej służyć pewnemu ujednoliceniu sposobu mówienia sędziów, a moim zdaniem zawsze to będzie miało negatywne konsekwencje dla efektywności komunikacji, zawsze będzie raczej powodować milczenie lub jakąś bardzo daleko idącą formalizację... A nie chodzi o sformalizowanie komunikacji, tylko o uczynienie jej efektywną, a zarazem taką, która nie będzie prowadzić do negatywnych konsekwencji w zakresie społecznej percepcji sędziów i sądów.
Jak pan ocenia dyskusję na ten temat, jaka toczyła się jeszcze przed 2015 r.? Dlaczego w środowisku sędziowskim pewne kwestie były i są tak trudne do poruszenia, podczas gdy inne zawody prawnicze poradziły sobie z nimi już dawno?
Wydaje mi się, że z racji piastowania swego urzędu sędziowie są bardzo mocno przywiązani do swojej autonomiczności. Bywają zatem zdania, że wiele kwestii należy rozstrzygać samodzielnie. Rzeczywiście często tak jest, że ustalenie jakiegoś wspólnego standardu musi być poprzedzone pojawieniem się wyraźnego problemu w praktyce. I pewnie dlatego nie zmobilizowano się, aby podjąć taką dyskusję wcześniej. Uznawano, że komunikacja sędziowska jest problemem do rozstrzygnięcia na poziomie orzeczeń dyscyplinarnych. Być może także wierzono, że jest to kwestia do rozwiązania na poziomie całego wymiaru sprawiedliwości, przez czynniki nim zarządzające, a nie przez samych sędziów. Należy żałować, że taka dyskusja nie została podjęta.
A czy w najbliższej przyszłości widzi pan szansę na wywiązanie się takiej szerszej dyskusji?
Generalnie jestem pesymistą. Uważam, że wychodzenie ze stanu, w którym znajduje się obecnie wymiar sprawiedliwości, a szczególnie system dyscyplinarny, będzie trwało bardzo długo. Nie podzielam poglądu, że pewne kwestie da się łatwo rozwiązać, uchwalając szybko ustawy, bo nawet jeżeli rozwiąże się problemy ustrojowe, to narosłe problemy społeczne czy kulturowe wokół wymiaru sprawiedliwości będą wymagał pewnego procesu transformacji. Takiej, która będzie przypominać to, co miało miejsce w latach 90. i jednocześnie pozwoli całkowicie zlikwidować te czynniki, które bardzo sprzyjały pojawieniu się kryzysu wokół polskiego sądownictwa, który zaczął się w 2015 r. Elementem tej transformacji powinna być dyskusja o tym, ile swobody powinni mieć sędziowie, gdzie przebiegają nieprzekraczalne granice, poza które nie mogą oni wykraczać, oraz o tym, jak kształtować ich kompetencje komunikacyjne, aby potrafili oni uniknąć tych wszystkich niebezpieczeństw, o których rozmawialiśmy.
Wrócę do pytania, od którego zaczęłam - gdzie leży ta granica, której sędziemu nie wolno przekroczyć?
Wskażmy dwa kryteria. Po pierwsze, sędziowie na pewno muszą brać pod uwagę kwestię poszanowania godności innych osób. W momencie kiedy wypowiedzi sędziego są dla innych osób poniżające, obraźliwe, możemy mówić o przekroczeniu granicy. Po drugie, nie powinno się wypowiadać na temat toczącego się lub mogącego się toczyć postępowania i werbalizować intencji związanych z rozstrzyganiem spraw. Ale kwestia granic to tylko połowa problemu. Muszą one być wypełnione umiejętną komunikacją, a więc taką, która wypełni przede wszystkim funkcję legitymizacyjną władzy sądowniczej, a nie ekspresyjną poszczególnych sędziów.©℗
Dobrą strategią komunikacyjną byłoby stawianie na wielogłosowość wypowiedzi, aby trudniej było je interpretować jako ekspresję własnych poglądów na różne tematy, a bardziej jako wyciągnięcie wniosków z wysłuchania różnych głosów na dany temat
Rozmawiała Małgorzata Kryszkiewicz