Jeśli Zbigniew Ziobro naprawdę chce jednolitego statusu sędziego, nie musi wywracać do góry nogami struktury sądownictwa i fundować nam jeszcze większego kłopotu w dostępie do sądów niż obecnie.
Jeśli Zbigniew Ziobro naprawdę chce jednolitego statusu sędziego, nie musi wywracać do góry nogami struktury sądownictwa i fundować nam jeszcze większego kłopotu w dostępie do sądów niż obecnie.
Wminionym tygodniu kierownictwo Ministerstwa Sprawiedliwości po raz kolejny zapowiedziało tzw. spłaszczenie struktury sądownictwa i wprowadzenie jednolitego statusu sędziego. Tradycyjnie zamiast projektu konkretnych rozwiązań prawnych musieliśmy się zadowolić slajdami i zapowiedziami, które tylko podsycają niepewność co do kwestii, które wypowiedziane nie zostały. Pokrótce sytuacja wygląda tak: w miejsce trzystopniowego podziału sądów na rejonowe, okręgowe i apelacyjne miałby zostać utworzone dwa szczeble – okręgowy i regionalny. Pierwszy ma zastąpić rejonowe i pierwszoinstancyjne sądy okręgowe, natomiast zadania wydziałów odwoławczych sądów okręgowych i oraz sądów apelacyjnych mają przejąć regionalne. Przy czym tych drugich ma być więcej niż teraz apelacyjnych.
Dla jasności
MS tłumaczy, że ludzie nie rozumieją, dlaczego czasem właściwym dla rozpoznania sprawy w pierwszej instancji jest sąd rejonowy, a apelację rozpoznaje sąd okręgowy, kiedy indziej zaś pierwszym szczeblem jest sąd okręgowy, a drugim apelacyjny. Tylko co w takim razie powiedzieć np. o instytucji wyroków nakazowych, gdzie w wyniku sprzeciwu obywatel może uzyskać w sumie trzy wyroki, skoro powszechnie wiadomo, że instancje są tylko dwie? Tego to dopiero ludzie nie rozumieją. Właściwość rzeczowa sądu należy do najmniejszych zmartwień. Ja na miejscu ministra sprawiedliwości – prokuratora generalnego obawiałbym się właśnie likwidacji jednego szczebla. Ludzie bowiem bardzo często się mylą również w kwestii właściwości rzeczowej (miejscowej zresztą też) prokuratury. O tym akurat kto jak kto, ale prokurator generalny wie najlepiej, bo bardzo często rozmaite zawiadomienia zamiast do właściwej prokuratury rejonowej wysyłane są od razu do niego. Następnie są po prostu odsyłane w dół według właściwości. Gdybym był złośliwy, powiedziałbym, że aby ludzie się nie mylili, powinniśmy zlikwidować urząd Prokuratora Generalnego. Czy zresztą spłaszczeniu struktury sądów nie powinno także towarzyszyć spłaszczenie struktury prokuratury?
Ja tu sobie oczywiście dworuję, ale zanim przejdę do – jak sądzę – prawdziwych powodów spłaszczenia, przez chwilę poważnie potraktuję jeszcze ten argument w postaci – przyznajmy całkowicie sztucznie wykreowanego – podziału na wydziały pierwszoinstancyjne i odwoławcze w sądach okręgowych.
Rację ma MS. Bo czym się różni sprawa o wartości przedmiotu sporu wynoszącego 70 tys., którą rozpoznaje sąd rejonowy, od tej o 80 tys., która trafia do okręgu? Ba, mogą być sprawy o 4 tys. zł o wiele bardziej skomplikowane od tych o 400 tys. W karnych tak samo. Sprawy o rozbój trafiają do sądów rejonowych, ale wystarczy, że oskarżony zagroził przy tym pokrzywdzonemu scyzorykiem, byśmy mieli rozbój z użyciem niebezpiecznego narzędzia. A dla spraw tego typu sądem pierwszej instancji jest sąd okręgowy. Przyznajmy, że to bez sensu. Niektóre sprawy, które dziś rozstrzygają sądy okręgowe, mogłyby być rozstrzygane w rejonowych, ale już np. w liczniejszym składzie. To pomysł rzucany ad hoc, ze świadomością, że mając czas i chęci, można by ten problem rozważyć i sensownie rozwiązać. Nie jest to jednak ani najbardziej paląca potrzeba wymiaru sprawiedliwości, ani najlepszy moment. Zwłaszcza że na razie zapowiadane korzyści ze spłaszczenia struktury wydają się mgliste.
Konie i wozy
Nie zmienia się koni podczas przeprawy przez rzekę, a wóz z napisem „wymiar sprawiedliwości” ugrzązł już nawet nie w rzece, lecz w bagnie. Czas rozpoznawania spaw jest prawie dwa razy dłuższy niż w 2015 r. (wzrost z czterech do siedmiu miesięcy). A jeśli odsiać sprawy rozpoznawane w trybie nieprocesowym, to wychodzi na to, że w procesowych na wyrok trzeba czekać 15 miesięcy. Średnio. By jakoś rozładować zaległości, władza chwyta się pomysłów, które ograniczają prawo do sądu, czyli wypychają wszystko, co się da, na posiedzenia niejawne (w postępowaniach cywilnych) i ograniczają liczebność składów (w karnych). To półśrodki, w dodatku wątpliwie konstytucyjnie. Aby więc wyciągnąć ten wóz z bagna, trzeba albo doczepić więcej koni, albo przełożyć część ładunku.
Kłopot w tym, że powoływanie teraz nowych sędziów na podstawie rekomendacji Krajowej Rady Sądownictwa tylko powiększa chaos prawny i niepewność prawa związaną z możliwym kwestionowaniem wydanych przez nich orzeczeń. Nad rozładowaniem wozu, czyli ograniczeniem kognicji, nikt na razie serio nie pracuje. Jedyna leżąca na stole propozycja to sędziowie pokoju, do którego to projektu akurat MS na szczęście podchodzi z dużą nieufnością. Dlaczego na szczęście? Po pierwsze dlatego, że jest to rozwiązanie niebezpieczne w kontekście powszechnego braku świadomości prawnej osób, które miałyby ich wybierać. Po drugie, bo zostało skrojone pod społeczeństwa wykazujące się dużym poziomem zaufania, które też jest u nas towarem deficytowym.
Wracając do spłaszczenia, naprawdę nie czas na fundowanie nam teraz kolejnego chaosu związanego z reorganizacją. Nawet najlepiej zorganizowana reforma (a nie jestem aż takim optymistą, by się spodziewać, że ta taka będzie) wymaga odpowiednio długiego czasu na wdrożenie, a jeszcze dłuższego na przygotowanie. Zwłaszcza gdy dotyczy to tak skomplikowanego organizmu jak wymiar sprawiedliwości. A i tak wszystkiego się nie przewidzi i zawsze wyjdą w praktyce jakieś problemy, z którymi niby będą się mierzyć sędziowie czy pracownicy sądów, ale których koszty odczują przecież obywatele.
Inna sprawa, że w opinii sędziów całe to spłaszczenie to jedynie pretekst, by pozbyć się niewygodnych spośród nich. Tak się bowiem składa, że w ustanawiającym wyjątek od konstytucyjnej zasady nieusuwalności sędziów art. 180 ust. 5 konstytucji mowa o tym, że w razie zmiany ustroju sądów lub granic okręgów sądowych wolno sędziego przenieść do innego sądu lub w stan spoczynku. Co prawda wiceminister Marcin Warchoł zapowiedział w DGP, że nie będzie przymusowego przenoszenia w stan spoczynku, ale co z „relokacją” sędziów? Nie są to obawy bezpodstawne, bo w podległej Zbigniewowi Ziobrze prokuraturze przećwiczono już wariant z prokuratorskim biurem podróży, które przerzucało niepokornych prokuratorów kilkaset kilometrów od miejsca zamieszkania. Czy teraz ruszy sądowa firma przeprowadzkowa pod auspicjami ministra sprawiedliwości? Niczego nie można wykluczyć. Bo nawet jeśli chęć zdyscyplinowania sędziów nie jest jedynym powodem spłaszczania struktury sądownictwa, to kto wie, czy nie głównym.
Status grupy
Choć MS przedstawia spłaszczenie i ujednolicenie statusu sędziów jako dwie strony tej samej monety, wydaje się, że nie są one ze sobą immanentnie związane. A rezygnacja ze spłaszczenia wcale nie musi, a może nawet nie powinna oznaczać zaniechania wprowadzenia jednolitego statusu sędziego.
Diagnoza Zbigniewa Ziobry o grupach interesu i kastach jest całkiem słuszna. Oczywiście nie wspomina on, że to on sam stworzył obecną oligarchię w sądach (wymieniając prezesów, którzy obsadzali kolejne stanowiska swoimi kolegami). Nie wspomina też, że reforma sądownictwa z 2017 r., która okazała się po prostu wymianą kadr, miała ten sam deklarowany cel – ograniczenie liczby sędziów funkcyjnych i przywrócenie ich do orzekania – więc de facto, przyznaje się do porażki. Doceńmy, nawet jeśli nie przyznaje się wprost.
Propozycja jednolitego urzędu sędziego wydaje się mieć głęboki sens. Pomysł zasadza się na tym, by raz powołanego sędziego nie trzeba było za każdym razem awansować, jeśli miałby orzekać w sądzie wyższego rzędu. Nie byłoby zabiegania o awanse, bo bywa to niesmaczne i uwłaczające godności sędziego (warto być miłym dla prezesa czy wiceprezesa sądu rejonowego, bo gdy ten awansuje do okręgu, to może pociągnąć za sobą sędziów ze swojego rejonu). Ale bywa też niebezpieczne (czy jeśli sędzia praktycznie nie ma uchyleń, to dlatego, że zawsze tak doskonale orzeka, czy po prostu orzeka „pod drugą instancję”?). Koterie, kliki, grupy, kręgi towarzyskie tworzą się wszędzie i sądy nie są wyjątkiem. Nawet bez podtekstu politycznego. Proponowane przez MS ujednolicenie statusu sędziego wraz ze zmianą systemu wynagradzania – aby wraz z upływem lat, wzrostem doświadczenia i obciążeniem pracą sędzia orzekający w sądzie rejonowym mógł osiągnąć maksymalny pułap – wydaje się krokiem w dobrym kierunku.
Jeżeli Zbigniewowi Ziobrze naprawdę na tym zależy, to powinien czym prędzej porzucić gmeranie w strukturze sądownictwa. Nie można tak fundamentalnych reform wprowadzać nie tylko bez porozumienia ze środowiskiem sędziowskim, lecz wręcz wbrew niemu. A że dotychczasowe wypowiedzi i działania ministra sprawiają, że mało kto w sądach wierzy w szczerość jego intencji, forsowanie ujednolicenia statusu sędziów przez Zbigniewa Ziobrę nie przyniesie żadnego skutku poza skompromitowaniem tej idei. Ten brak zaufania nie dziwi.
Teoretycznie ujednolicenie statusu powinno działać tylko w stosunku do nowych sędziów. Obecnie orzekający są bowiem powołani na stanowisko w konkretnym sądzie. Podobno projekt, który wciąż pozostaje tajemnicą, nie przewiduje również, by tzw. starzy sędziowie mieli przechodzić jeszcze raz weryfikację przed nową KRS. Czy jednak znając poprzednie reformatorskie zapędy obecnego ministra sprawiedliwości, można wierzyć, że będzie chciał, by efekt w postaci ujednolicenia statusu wszystkich sędziów orzekających sędziów nastąpił dopiero za kilka dekad? Wątpliwe.
Nawet jeśli chęć zdyscyplinowania sędziów nie jest jedynym powodem spłaszczania struktury sądownictwa, to może być głównym
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama