Przy obecnych przepisach BIP nie powinien być uznawany za wiarygodne źródło potwierdzające, że dana osoba jest uprawniona do reprezentowania urzędu – uważa prezes UODO.

Projekt nowelizacji kodeksu postępowania cywilnego, nad którym pracuje rząd, przewiduje m.in. rezygnację z konieczności przedkładania aktu powołania lub innych aktów równorzędnych wskazujących na pełnienie przez daną osobę określonej funkcji, jeśli można to stwierdzić na podstawie Biuletynu Informacji Publicznej. Chodzi o to, by np. burmistrz nie musiał za każdym razem udowadniać, że jest uprawniony do występowania w imieniu gminy. Mnoży to bowiem niepotrzebne formalności oraz koszty związane choćby z koniecznością notarialnego poświadczania kopii tych dokumentów.
Prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych w opinii do tego projektu podkreśla jednak, że dane publikowane w BIP nie zawsze są wiarygodne. Zwraca uwagę na nieprawidłowości odnotowane przez niego w związku z udostępnianiem danych osobowych w tych serwisach. Przepisy nie określają nawet czasu ich przechowywania.
„Nie ma też ukształtowanej odpowiedzialności za przetwarzanie tam danych nieprawidłowych lub nieaktualnych (np. informacji o zaprzestaniu pełnienia funkcji). W tej sytuacji powoływanie się na BIP jako wiarygodne źródło informacji kształtowania statusu osób pełniących funkcje publiczne lub wykonujących zadania publiczne należy raz jeszcze głęboko przeanalizować” - ostrzega prezes UODO.
Bez uwzględnienia RODO
Zgłoszone uwagi są kontynuacją zastrzeżeń wysuwanych od lat wobec przepisów dotyczących BIP czy też szerzej - ustawy o dostępie do informacji publicznej (t.j. Dz.U. z 2020 r. poz. 2176 ze zm.). Zdaniem UODO nie uwzględniają one RODO i ochrony prywatności.
- Problem polega na tym, że nie podjęto takich działań prawotwórczych wyważających te dwa prawa w latach 2018-2019, gdy dostosowywano prawie 200 krajowych ustaw do RODO, ani też później, projektując i przyjmując kolejne przepisy nakazujące upublicznianie informacji, np. danych osób pełniących funkcje publiczne. W szczególności nie przeprowadzono stosownej nowelizacji głównego aktu dotyczącego jawności działania władzy publicznej, tj. ustawy o dostępie do informacji publicznej - zauważa prof. Grzegorz Sibiga z Instytutu Nauk Prawnych PAN i kancelarii Traple, Konarski, Podrecki i Wspólnicy.
- To zaniechanie polskiego prawodawcy spowodowało, że mamy dwa rodzaje zasad materialnych dotyczących udostępniania określonych w przepisach o dostępie do informacji publicznej oraz w RODO, które musimy stosować łącznie. Istnieje również dualizm organów i ich kompetencji oraz stosowanych procedur związanych z dostępem do informacji publicznej zawierającej dane osobowe - dodaje.
Jedną z najbardziej widocznych ułomności, zdaniem UODO, jest brak wskazania okresu retencji danych w BIP. Czy informacje o urzędnikach, którzy od 15 lat nie pełnią funkcji publicznych, nadal powinny się w nich znajdować? A jeśli tak, to jak to pogodzić z zasadą adekwatności wynikającą z RODO, która ogranicza możliwość przetwarzania do tego, co niezbędne do osiągnięcia danego celu, czy też zasadą ograniczenia czasowego, zgodnie z którą dane nie powinny być przechowywane dłużej, niż jest to konieczne do osiągnięcia zakładanego celu?
- Problem dotyczy szerokiego kręgu osób, i to nie tylko tych, które są osobami publicznymi bądź też pełnią określone funkcje publiczne. Z jednej strony w okresie zatrudnienia w sektorze publicznym są one, czego wymaga prawo, identyfikowane z jednostką, w imieniu której występują, a ich prawo do prywatności podlega pewnemu ograniczeniu, gdyż w obszarze swojej aktywności zawodowej nie są one traktowane jak osoby prywatne. Z drugiej zaś strony one także mają prawo oczekiwać innego podejścia do zgromadzonych o nich informacji w momencie, kiedy przestają pełnić swoje dotychczasowe funkcje i jako osoby prywatne z reprezentowaną dotychczas instytucją nie mają już nic wspólnego - zwraca uwagę Adam Sanocki, rzecznik prasowy UODO.
Dane historyczne też ważne
Zastrzeżenia UODO idą znacznie dalej. Jego zdaniem przepisy o dostępie do informacji publicznej nie powinny całkowicie wyłączać ochrony prywatności osób pełniących funkcję publiczną. Uznaje on to za niezgodne z RODO i od lat domaga się wprowadzenia dodatkowych regulacji.
Nie brak jednak i głosów, że zmiany w przepisach, w tym również wprowadzenie ograniczeń czasowych, mocno ograniczyłyby dostęp do informacji publicznej.
- Już dziś niektórzy zbyt często powołują się na ochronę prawa do prywatności, by ograniczać wiedzę na temat osób, które pełnią lub pełniły funkcje publiczne. Przypomnę chociażby moją batalię z premierami Ewą Kopacz, Beatą Szydło i Mateuszem Morawieckim o uzyskanie danych osób, którym specjalna komisja przy premierze skróciła jednoroczną karencję między rozpoczęciem pracy w biznesie a zakończeniem pełnienia funkcji publicznej. Opór premierów wynikał właśnie z tego, że twierdzili, iż informacja dotyczy byłych już urzędników, a widać przecież, jak istotna ona jest w kontekście ujawniania konfliktu interesów czy wręcz korupcji - zauważa Krzysztof Izdebski, ekspert Open Contracting Partnership.
- Podobny problem towarzyszył oświadczeniom majątkowym Daniela Obajtka, kiedy był jeszcze wójtem. Teoretycznie - na co się zresztą powołuje UODO - informacje sprzed kilku lat nie powinny być przechowywane i publikowane, a widać, chociażby na tym przykładzie, że mają istotne znaczenie dla oceny osoby, która „powróciła” do pełnienia funkcji - dodaje.
ikona lupy />
Co ma się zmienić w prawie / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe